poniedziałek, 8 kwietnia 2013

Rozdział XX

Uch, oto rozdział, na który ja tyle czekałam, żeby napisać. A przynajmniej jeden z tych najbardziej wyczekiwanych. Mam nadzieję, że was nim nie zawiodłam, bo wtedy zacznę się poważnie zastanawiać, czy pisanie faktycznie jest czymś, czym powinnam się w tej chwili zajmować. Rozdział nieco dłuższy od poprzednich, ale mam nadzieję, że długość was nie zrazi, bo tak się mordowałam nad tym rozdziałem, a prawdopodobnie byłby jeszcze dłuższy, tyle, że dalszy ciąg postanowiłam już sobie odpuścić i pozostawić na następny rozdział, aby nie przedłużać. Mam nadzieję, że dalej czytacie to opowiadanie i chcecie widzieć kolejne rozdziały. Pozdrawiam was serdecznie i zapraszam was misiaki na kolejny, XX rozdział :).


- Umówiłem się - usłyszałam i podniosłam wzrok wlepiając go prosto w stojącego za kuchennym blatem brata. Chłopak postawił przede mną kawę, po czym oparł się o szafkę i upił kilka łyków swojej. Odłożyłam swojego tosta z powrotem na talerz mrugając kilkakrotnie w zdziwieniu.
To był jeden z tych poranków, kiedy mogłam pospać sobie dłużej i zjeść śniadanie w mieszkaniu brata, ponieważ chłopcy musieli wstać bardzo wcześnie. Pracowity dzień dla nich oznaczał wolne dla mnie. Miałam nadzieję, że będę mogła więcej czasu spędzić z Humphrey'em, ale jego praca niestety to uniemożliwiała. W ciągu ostatnich dni często się mijaliśmy, ja wstawałam znacznie wcześniej, aby dojechać na miejsce zanim chłopcy zbiorą się z łóżek, a w tym czasie Humphrey jeszcze smacznie spał, a dopiero później zbierał się do pracy. Zaś kiedy wracałam wieczorem, on albo był gdzieś ze znajomymi, albo był zbyt zmęczony, więc wolałam mu nie przeszkadzać. Przyjechałam do niego, a tak naprawdę nie mieliśmy zbyt wielu okazji do rozmowy. Byłam naprawdę beznadziejną siostrą.
- Z kim, jeśli mogę spytać? - wypiłam łyk kawy i spojrzałam na niego z zainteresowaniem.
- Pamiętasz jak ci mówiłem o tej mojej koleżance z roku? - spytał.
- Annmarie?
- Tak, właśnie, Annmarie - przytaknął, a uśmiech rozświetlił jego twarz. - To właśnie z nią się umówiłem. W piątek wieczór. Na kolację, a potem na imprezę - wyjawił, wyraźnie podekscytowany, co powodowało uśmiech na mojej twarzy.
- Piątek jest już jutro - stwierdziłam. - Masz się w co ubrać, żeby wyglądać jakoś przyzwoicie? - Humphrey przez dłuższą chwilę wpatrywał się we mnie, a ja zupełnie nie mogłam rozszyfrować tego spojrzenia. - O co chodzi? - spytałam już nieco zniecierpliwiona.
- Tak bardzo przypominasz mamę - westchnął i posłał mi delikatny uśmiech, odwzajemniłam go, po czym odwróciłam wzrok i postanowiłam dokończyć tosta. - Tak w ogóle, czy to była jakaś sugestia, że przeważnie nie wyglądam przyzwoicie? - uniósł jedną brew do góry posyłając mi pytające spojrzenie. Rozbawiona pokręciłam głową.
- Skądże by znowu - zmierzył mnie podejrzliwym wzrokiem, ale chyba nie zamierzał wgłębiać się w temat.
- Tak czy inaczej nie martw się, siostra. Będę się dobrze prezentował - zapewnił wesoło, upijając ostatni łyk kawy i odstawiając kubek do zlewu. Nigdy nie rozumiałam tego, jak on tak szybko potrafił wypić cały kubek kawy. Ja wychodziłam z założenia, że kawą trzeba się delektować, z tego względu zwykle rano nie starczyło mi na to czasu. A teraz miałam czasu od groma, tym bardziej, że Humphrey stwierdził, abym sobie odpuściła i nie robiła śniadania i to on zajął się zrobieniem tostów. Trzeba przyznać, że w kuchni był lepszy od ojca, który kilkakrotnie dzwonił do mnie podczas mojej nieobecności, prosząc o porady. Były takie momenty, że naprawdę zaczynałam się martwić, czy dom przetrwa do mojego powrotu. - Jakieś plany na dziś? - zapytał jeszcze.
- Jeszcze nie wiem. Może pozwiedzam sobie Londyn, bo tak na dobrą sprawę nie miałam takiej okazji - odparłam ze wzruszeniem ramion. Właściwie w ogóle nie zastanawiałam się nad tym, co mogę zrobić ze swoim wolnym czasem, a będąc w Londynie nie chciałam go marnować na siedzenie przed telewizorem. To mogłam robić w domu.
- Sama? - upewnił się, że dobrze mnie zrozumiał. - Chyba musiałbym zainwestować w nawigację dla ciebie, albo przyczepić ci jakiś nadajnik, żeby można cię potem było odnaleźć.
- Naprawdę sądzisz, że się zgubię?
- Znając ciebie? Tak, to bardzo prawdopodobne - westchnęłam ze zrezygnowaniem po tym komentarzu. To wcale nie było tak, że byłam nieporadna. Po prostu, miałam lekkie problemy z orientacją w terenie.
- Kupię sobie mapę - nie wyglądał na przekonanego. - No daj spokój, nie mam sześciu lat - oburzyłam się poirytowana z tego powodu, że traktuje mnie jak dziecko. Ja naprawdę rozumiałam tą braterską troskę, ale były jakieś granice. Zanim Humphrey zdołał coś odpowiedzieć usłyszeliśmy głośny trzask po czym tuż obok nas przeszedł Brent z nachmurzoną miną. Właściwie to można nawet pokusić się o stwierdzenie, że wyglądał, jakby miał ochotę kogoś zabić. Ostatnio ludzie dość często mieli takie miny. Co się dzieje z tym światem?
- Co on taki zły? - popatrzyłam niepewnie na brata, który pochylił się nad kuchennym blatem w moją stronę, jakby chciał zdradzić mi tajemnice.
- Wczoraj go wywalili z pracy - wyznał konspiracyjnym szeptem.
- Za co? - zdziwiłam się. Brent nie wyglądał mi na kogoś, kto mógłby narobić sobie jakiś kłopotów, ale doszłam do wniosku, że nie mnie to oceniać, bo najwyraźniej nie byłam do tego stworzona, biorąc pod uwagę to, jak nie dostrzegałam tego, jacy są naprawdę ludzie dookoła mnie.
- Przez dłuższy czas ciągle się spóźniał, a nawet po prostu sobie odpuszczał. W końcu się doigrał - mruknął. Spojrzałam w stronę, w którą poszedł Brent marszcząc czoło i nie mogąc zrozumieć jak można być tak kompletnie nieodpowiedzialnym. Humphrey najwyraźniej jak zwykle odczytał moje myśli z wyrazu mojej twarzy.
- On już tak ma, zawsze wychodzi z założenia, że jego rodzice wszystko za niego załatwią, ale tym razem, z tego co mówił, nieźle się na niego wkurzyli i powiedzieli mu, żeby teraz się sam o siebie martwił. Generalnie to właśnie oni po znajomości załatwili mu tą pracę, a teraz dodatkowo stwierdzili, że nie będą już fundować żadnych jego zachcianek- jego rodzice niewątpliwie postąpili słusznie, ale nie powiedziałam tego na głos z obawy, że Brent mógłby to usłyszeć. I wówczas Brent znów zaczął iść w kierunku swojego pokoju nawet nie zwracając na nas uwagi, przynajmniej dopóki Humphrey się do niego nie odezwał.
- Brent, nic dziś nie robisz, prawda? - chłopak popatrzył na Humphrey'a nieco nieprzytomnym wzrokiem. Ja też zwróciłam swoje spojrzeniu ku niemu, nie rozumiejąc do czego zmierza. Dopiero po chwili Brent pokręcił głową, najwyraźniej już dotarł do niego sens słów mojego brata. - To świetnie. Mógłbyś pokazać dzisiaj Audrey warte zobaczenia miejsca w mieście? Ona chce iść sama, ale nie sądzę, żeby wtedy wróciła w ciągu najbliższych dwudziestu czterech godzin - powiedział i tym samym zasłużył na moje pełne oburzenia spojrzenie. Moja twarz wykrzywiła się w grymasie niezadowolenia, naprawdę nienawidziłam gdy inni robili coś takiego. Brent zerknął na mnie, a kąciki jego ust lekko uniosły się ku górze. Widać, że wciąż był nieco zdenerwowany, ale negatywne emocje zaczynały powoli gdzieś znikać.
- Jasne, z chęcią - odparł, kiwając przy tym głową. Miałam szczerą ochotę zrobić coś mojemu bratu, za to, że mnie wkopał w spędzenie popołudnia razem z Brent'em. Kiedy ten poszedł do swojego pokoju, wstałam ze swojego miejsca i trzepnęłam Humphrey'a w ramię.
- Ej, za co? - jęknął, patrząc na mnie z wyrzutem.
- Za bycie strasznie wkurzającym bratem - mruknęłam, splatając ręce na piersi i kręcąc głową z dezaprobatą.
- Boże, moja siostra jest agresywna. Koniec świata - usłyszawszy to, wywróciłam oczami i szturchnęłam go lekko.
- Zjeżdżaj na do pracy, zanim jeszcze bardziej się rozzłoszczę - dodałam, a brat posłał mi szeroki uśmiech. Rozczochrał mi włosy i zabrawszy mój kubek z kawą, wypił resztę, wciąż szczerząc się zadowolony z siebie.

A więc to tak wygląda Big Ben na żywo. Może to dziwne, ale mimo iż Wolverhampton nie jest znowu aż tak daleko, to nigdy wcześniej nie byłam w Londynie. Manchester, owszem, tam dość często jeździłam z grupą taneczną na występy czy konkursy. Ale Londyn? Teraz wiedziałam już, jak wiele straciłam. Co innego jest też jechać przez Londyn autobusem lub autem, wtedy tak się nie zwraca uwagi na budynki, na ludzi, na krajobrazy, nie to co w przypadku naprawdę długiego spaceru, który w towarzystwie Brent'a był naprawdę bardzo udany. Pogoda nam sprzyjała, w prawdzie humor z początku nie bardzo mu dopisywał, ale dość szybko się to zmieniło. W przyczyny jednakże nie wnikałam.
- Jak wrażenia? - Brent położył rękę na moim ramieniu. Rzuciłam niepewnie na niego okiem po czym odwróciłam wzrok, znów spoglądając na budynek.
- Nie do opisania - odrzekłam z uśmiechem, który wykwitł na mojej twarzy. Co jak co, ale zwiedzanie nowych miejsc zawsze sprawiało mi taką frajdę, jakbym co najmniej trafiła na cały dzień do wesołego miasteczka.
- Zatem myślę, że zadanie wykonane. Najważniejsze i najciekawsze miejsca w centrum Londynu zaliczone. Zadowolona? - upewnił się. Pokiwałam energicznie głową, a chłopak roześmiał się.- I tylko pół dnia chodzenia w upale, aby zadowolić dziewczynę. Błahostka - ironizował z rozbawieniem.
- Przesadzasz - szturchnęłam go lekko łokciem i roześmiałam się.
- Idziemy dalej? - spytał, spoglądajac na mnie kątem oka.
- Chodźmy się czegoś napić - zasugerowałam, a Brent przyjął tą propozycję z uśmiechem. Nietrudno było znaleźć jakąś przytulną kafejkę. W Londynie ich nie brakowało. Pośpiesznie zajęliśmy jakieś miejsca uprzednio zamawiając kawę Latte. Rozsiadłam się wygodnie na krześle, ciesząc się, że mogę odpocząć, bo zmęczenie faktycznie dawało mi się we znaki. Niemniej jednak opłaciło się to, zobaczyłam bowiem mnóstwo ciekawych miejsc i naprawdę się cieszyłam z takiej możliwości. Z chłopcami nie mogłam sobie pozwolić na takie wypady na miasto w ciągu dnia o ile zależało mi na prywatności. Nie chciałam tego zmieniać, bo jednak moja twarz na zdjęciach w internecia lub nie daj boże w gazetach nie była czymś, co chętnie chciałabym zobaczyć. Nic w tej kwestii się nie zmieniło, ale zdawałam sobie też sprawę, że chcąc utrzymywać kontakty z chłopakami, muszę w końcu sobie odpuścić. Tyle, że jeszcze nie byłam na to gotowa.
- Pijesz, czy się modlisz nad kawą? - zaśmiał się Brent, jednocześnie wyrywając mnie z zamyślenia. Mrugnęłam parokrotnie powracajac do rzeczywistości.
- Piję, piję - odparłam, po czym upiłam łyk przepysznej kawy. Zwykle nie pijałam jej zbyt dużo, ale druga kawa w ciągu dnia z pewnością mi nie zaszkodzi. - Spędziłam naprawdę miłe popołudnie - zwróciłam się do niego, a moje usta wykrzywiły się w serdecznym uśmiechu. - Dzięki za robienie za mojego przewodnika.
- Cała przyjemność po mojej stronie. Mam jednak nadzieję, że jeszcze kiedyś to powtórzymy.
- Jak tylko będę miała wolny czas to czemu by nie - odpowiedziałam wesoło, a to wyraźnie go zadowoliło. - Mogę wiedzieć, czemu nie chodziłeś do pracy? - spytałam, karcąc siebie jednak w duchu za moje wścibstwo. Brent nieco się nachmurzył, ale bynajmniej mi nie powiedział, abym nie wtrącała się w jego sprawy.
- Trochę po prostu przegiąłem, jeden dzień wolnego od przerodził się w dwa, trzy, szybko to minęło. Wiesz, to studenckie życie i te sprawy, imprezy do samego rana, a potem leczenie kaca, przez to się spóźniałem - wzruszył ramionami, jakby to było coś nadzwyczaj normalnego. Zmarszczyłam brwi nie mogąc zrozumieć jak może traktować to, jakby to było jakąś zupełnie trywialną sprawą. - Poza tym, naprawdę miałem dość swojego pracodawcy. Gość to istny upiór - dorzucił.
- Ale to nie jest dobry powód, by zaprzepaszczać taką szansę jaką dali ci rodzice.
- Oni wiecznie mi coś dają, tym razem obejdzie się bez tego - mruknął. - Ale dość o moich rodzicach. To ostatni temat jaki chciałbym poruszać w towarzystwie ładnej dziewczyny - uśmiechnął się łobuzersko, sprawiając, że poczułam się nieco niezręcznie, a delikatny rumieniec pojawił się na mojej twarzy. Brent patrzył na mnie w tak dziwny sposób, że miałam ochotę się schować, albo uciec. Jak na dziewczynę, dość nietypowo reagowałam na komplementy, ale nic nie mogłam na to poradzić. Nie skomentowałam tego i jak najszybciej zmieniłam temat. W efekcie jeszcze pół godziny spędziliśmy w kawiarni, zanim zdecydowaliśmy się wrócić. Po drodze Brent usiłował mnie jeszcze zaciągnąć do kina, ale uznałam to za zły pomysł i zwyczajnie odmówiłam. Zastanawiające było to, że każdego, kto twierdził, że jestem ładna, uważałam za podejrzanego.

Kolejny dzień zaczął się absolutnie normalnie, jak zwykle przyjechałam do chłopców, zrobiłam wszystkim śniadanie, a potem posprzątałam po posiłku, a Styles najwyraźniej postanowił nie odstępować mnie na krok. O ile nie przeszkadzało mi to aż tak bardzo, to jednak z czasem robiło się to odrobinę irytujące, niemniej jednak darowałam sobie jakiekolwiek sprzeciwy. Naprawdę nie chciałam niczego psuć. Po raz kolejny. Musiałam przyznać, że unikanie Harry'ego, oddalanie się od niego na siłę przez te wszystkie tygodnie było po prostu męczące, a i on też musiał mieć już powoli dość tych wszystkich starań, choć ciągle mówiłam mu, że są one zupełnie niekonieczne. Ale jednak, upartego trudno zmusić do zrobienia czegoś, czego wcale nie chce. Może tak właśnie powinno być? Może danie mu szansy, choć on właściwie nie miał o tym pojęcia, było dobrym posunienciem? Przynajmniej chciałam, aby tak było. Zaufałam jemu, zaufałam własnym instynktom i miałam ogromną nadzieję, że się na tym nie przejadę.
Siedziałam akurat w pokoju Horana. Udało mi się go namówić na lekcję gry na gitarze. Blondyn wyraźnie był zadowolony z tego faktu, że mógł podzielić się z kimś swoją wiedzą, a ja z kolei cieszyłam się, że mogłam kontynuować naukę. Z pełnym skupieniem, a jednocześnie co chwila szczerząc zęby w szerokim uśmiechu pokazywał mi kolejne chwyty i uczył zagrać jedną z ich piosenek. Przy tym był pod wrażeniem postępów, jakie poczyniłam od czasu, kiedy próbował uczyć mnie po raz pierwszy, z czego sama byłam niezwykle dumna. W prawdzie nie nabyłam jakiś cudownych umiejętności, ale opanowywanie chwytów nie sprawiało mi już takich trudności jak wcześniej, a przez to, nauczenie się jednej z ich piosenek było nieco łatwiejsze.
Akurat gdy grałam jakiś dłuższy fragment, drzwi pokoju Niall'a otworzyły się, a w progu stanął Styles z promiennym uśmiechem na twarzy. Przerwałam grę, unosząc brwi do góry, nie bardzo wiedząc, co też spowodowało jego zadowolenie.
- Aż tak mnie kochasz, że aż nauczyłaś się grać fragment mojej solówki? Jak słodko - odezwał się i choć miałam ogromną ochotę spiorunować go spojrzeniem, nie zrobiłam tego, bo zdecydowanie by mi to nie wyszło z rumieńcami na twarzy. Jak zawsze. Harry, widząc to, zaśmiał się, po czym pochylił się nade mną obdarzając mnie tym swoim uroczym uśmieszkiem. Chwilę później wziął ode mnie gitarę i oddał ją Niallerowi, po czym nie cackając się, chwycił mnie w pasie i przerzucił mnie sobie przez ramię. Jak ja tego strasznie nienawidziłam. - Ta pani idzie ze mną - rzucił do blondyna i mimo gróźb i próśb o to, by mnie postawił na ziemi, wyniósł mnie z pokoju i postawił na podłodze dopiero, gdy dotarliśmy do jego pokoju.
- Naprawdę to było konieczne? Wiesz, ja potrafię sama chodzić, wystarczyło powiedzieć, żebym przyszła do twojego pokoju.
- Nie przyszłabyś - powiedział z wyraźną pewnością w głosie.
- Dlaczego tak sądzisz?
- Bo doszłabyś do wniosku, że planuję zrobić coś niemoralnego.
- A planujesz? - spytałam podejrzliwie. Harry zrobił dziwną minę, ale po chwili się roześmiał.
- Nie.
- To nie widzę problemu - wtedy Styles spojrzał na mnie nieco zdziwiony i zbity z tropu.
- Ciągle mnie zaskakujesz - powiedział w końcu, kręcąc głową z wyraźnym rozbawieniem, kierując się w stronę łóżka, na którym rozłożył się wygodnie. Dłonie ułożył pod głową i westchnął cicho wpatrując się w sufit. - A wydawać by się mogło, że nie jesteś tego typu osobą.
- Tego typu? - powtórzyłam i zajęłam miejsce obok niego, również rozkładając się na łóżku i studiując z równym zainteresowaniem strukturę sufitu. - Co masz na myśli?
- To, że nie wydawałaś się osobą, która na każdym kroku robi coś zupełnie nieprzewidywalnego.
- Nie jestem nieprzewidywalna - zaprzeczyłam. Chłopak przekręcił się na bok i utkwił we mnie swoje spojrzenie, pod którego wpływem przez moje ciało przeszedł przyjemny dreszcz.
- Jesteś. I nawet nie zdajesz sobie z tego sprawy. Czasami doprowadzasz mnie do szału - wyznał wpatrując się w moje oczy, a kącik jego ust uniósł się nieznacznie ku górze.
- A to coś nowego. Ja cię doprowadzam do szału? Cóż, znajomość z tobą też nie jest zbyt różowa - skwitowałam, czym rozbawiłam Styles'a.
- Co za szczerość. Mam się poczuć urażony?
- Nie to było moim celem. Zatem dlaczego doprowadzam ci o szału?
- Bo jednego dnia mnie unikasz, drugiego udajesz, że nic się nie dzieje. Raz mnie odpychasz, a raz pozwalasz, abym się do ciebie zbliżył. Wiesz jakie to jest frustrujące, dziewczyno? - spytał z pełną powagą. Studiowałam przez moment jego twarz, centymetr po centymetrze, aż w końcu utkwiłam swój wzrok w jego zielonych oczach, w których doskonale mogłam odczytać właśnie te odczucia. Wpatrując się tak po prostu w swoje oczy leżeliśmy na łóżku zupełnie milcząc. Wsłuchiwałam się w jego oddech, miarowy, spokojny i przyrównywałam go z moim, szybkim i nierównomiernym. Przez moment brzmiało to tak, jakbym nie mogła złapać tchu. Odwróciłam wzrok nieco zawstydzona.
- To dla mnie naprawdę trudne - wyjaśniłam zgodnie z prawdą.
- Rozumiem. A przynajmniej się staram.
- Za bardzo się starasz.
- To jest chyba moim największym problemem.
- Nie zaprzeczę - uśmiechnęłam się delikatnie do niego, uświadamiając sobie, że to nasza najnormalniejsza rozmowa na temat naszych relacji. - A wytłumaczysz mi dlaczego wyrwałeś mnie z lekcji gry na gitarze? - podjęłam temat. Chłopak posłał mi szelmowski uśmiech.
- Pomyślałem, że może chciałabyś odpocząć.
- Szkoda, że normalnie nie zapytałeś.
- Ciebie się nie pyta, ciebie się porywa - odrzekł, a ja wywróciłam teatralnie oczami. To właśnie było najbardziej denerwujące, że nie pytano mnie w ogóle o zdanie, jakby to się nie liczyło. Jakby wszyscy wiedzieli co jest dla mnie odpowiednie i co powinnam zrobić. - Zagrajmy w coś - zaproponował nagle i zszedł z łóżka i skierował się w stronę komody. Zainteresowana podniosłam się do pozycji siedzącej, chcąc zobaczyć, czego Styles'a właściwie szuka na dnie szuflady. Po chwili zadowolony z siebie wyjął duże pudełko.
- Scrabble? - popatrzyłam na niego z niedowierzaniem. - Serio? I to ja jestem nieprzewidywalna - chłopak parsknął śmiechem, a następnie przyniósł pudełko i położył je na łóżku. Rozłożył planszę, podstawki na literki, a po chwili czmychnął po jakąś kartkę i długopis. W ciszy wylosowaliśmy tabliczki z literkami, ja miałam zacząć, więc szybko ułożyłam jakieś krótkie słowo. Nie minęła chwila, jak Harry ułożył swoje. "Nagi". Popatrzyłam na niego z ukosa. Na jego twarzy rozkwitł figlarny uśmieszek. Wyraźnie był rozbawiony.
Jego następnym słowem było łóżko, ale przy cyckach zaczęłam się zastanawiać, czy wszystko z nim aby na pewno było w porządku.
- Harry, czy ty właśnie usiłujesz ze mną grać w jakąś zboczoną odmianę tej gry?
- Nie - odparł niewinnie. - Ale to interesujące, że tak to widzisz - zażartował, szalenie dumny ze swych umiejętności gry w scrabble. Westchnęłam ciężko i pokręciłam głową z rezygnacją. Kolejnym ułożonym przez niego słowem była randka i zaraz po tym jak jak je ułożył, wymownie spojrzał mi w oczy. Po chwili chłopak zaczął losować kolejne literki. Właściwie nie losować, a wybierać, bo dopiero zauważyłam, że zawartość woreczka była całkiem nieźle widoczna, a chłopak zerkał do środka. Zmarszczyłam czoło i chrząknełam głośno.
- Co za oszust - prychnęłam niezadowolona, składając ręce na piersi.
- Do ułożenia poprzedniego słowa akurat musiałem wybrać literki. A do tego tak już było łatwiej.
- I to ma usprawiedliwić twoje oszustwo?
- Tak. Bo to miało być jakże sprytnie zadane pytanie.
- Brakuje pytajnika - zauważyłam.
- To najmniej istotny szczegół. Zatem ile jeszcze będziesz odmawiać? Miesiąc, dwa? Ja wciąż będę czekał - to słowa mnie rozczuliły, ale nie dałam po sobie tego poznać.
- Nie będę odmawiać - odrzekłam zdecydowanie, tym samym go zaskakując. W jego oczach pojawiły się wesołe ogniki, a usta wykrzywiły się w szerokim uśmiechu. Przez chwilę wpatrywałam się w jego urocze dołeczki właściwie ciesząc się, że tym jednym zdaniem sprawiłam mu taką radość.
- I ty twierdzisz, że nie jesteś nieprzewidywalna - pokręcił głową z rozbawieniem.- Nie żartujesz prawda? - upewnił się, spoglądając na mnie podejrzliwie. Roześmiałam się widząc jego minę.
- Nie, Harry, nie żartuję - odrzekłam napotykając jego wzrok. Szczęście wręcz wypisane było na jego twarzy.
- Piątek. Piątek za tydzień, dobrze? - odezwał się po chwili milczenia, spoglądając na mnie wyczekująco.
- To jesteśmy umówieni - stwierdziłam na koniec i wówczas oboje uśmiechnęliśmy się do siebie i ten właśnie krótki moment, sprawił, że byłam jeszcze bardziej pewna swojej decyzji.



- I jak się prezentuję? - zerknęłam na mojego brata znad gazety. Chłopak stanął na środku salonu, rozkładając ręce.
- Gdy tak rozkładasz te ręce, to jak Jezus - rzucił Brent złośliwie po czym upił łyk piwa z butelki trzymanej w ręce. Moim zdaniem nie był to najlepszy pomysł, ale darowałam sobie wypowiadanie swoich własnych opinii.
- Co za kretyn - mruknął Humphrey obrzucając kumpla pełnym niezadowolenia spojrzeniem. - Audrey, moja kochana, normalna siostro, co powiesz na ten temat?
- Rozepnij koszulę, a będzie idealnie - odparłam po dokładnym zmierzeniu go wzrokiem.
- Jak zawsze można na ciebie liczyć - uśmiechnął się szeroko, zaczynając odpinać guziki niebieskiej koszuli, odkrywając biały podkoszulek. Cieszyło mnie to, że mogę widzieć brata tak radosnego. Doskonale pamiętałam jego ostatnią dziewczynę i nie była to osoba, którą chętnie widziałabym w roli swojej szwagierki. Powiedzieć, że była zwyczajną zołzą, to mało. Mimo iż nie mówiłam o swoich obiekcjach bratu, ten i tak w końcu przejrzał na oczy. Całe szczęście. Miałam tylko nadzieję, że kolejna ewentualna dziewczyna nie będzie w żadnym stopniu podobna do tej poprzedniej, bo poważnie musiałabym się zacząć zastanawiać nad samodzielnym wyborem partnerek dla mojego brata. 
- Denerwujesz się? - spytałam widząc, problemy jakie miał z odpięciem ostatniego guzika.
- Nie - odparł krótko, choć dało się wyczuć że kłamał. To miło, że nie tylko mój brat posiadał wyjątkowe umiejętności w odkrywaniu moich kłamstw, choć te ostatnio chyba u niego nieco zanikły.
- Pff, świruje, jakby miał się zaraz żenić, a nie iść na zwykłą randkę - skwitował Brent.
- Och zamknij się - jęknął mój brat, poirytowany zachowaniem swojego kumpla.
- Obaj się uspokójcie - nakazałam, kręcąc głową z dezaprobatą, czując się, jakbym miała do czynienia z małymi dziećmi. Cóż, właściwie, to ja z takimi dużymi dziećmi miałam do czynienia niemal od początku tych wakacji, ale tak na dobrą sprawę, wcale mi to nie przeszkadzało, a wręcz mi to odpowiadało. Przyzwyczaiłam się do tych wszystkich wariatów, którzy pojawili się w moim życiu i nie mogłam być bardziej wdzięczna za to, co dla mnie robili i jak urozmaicili moje życie. Można powiedzieć, że byłam szczęśliwa. Jednak do pełni szczęścia brakowało mi tylko dwóch rzeczy, niemożliwych do odzyskania. Pomimo tego, mogłam nazwać te wakacje jednymi z najlepszych.
Humphrey jeszcze przez chwilę kręcił się po mieszkaniu, nie mogąc wysiedzieć dłużej niż kilka minut na jednym miejscu. Co chwila zerkał na zegarek i nerwowo stukał butem o posadzkę, co zaczynało powoli denerwować Brent'a, sądząc po jego minie i spojrzeniach rzucanych mojemu bratu. Dobrze więc, że w końcu nadszedł czas, aby Humphrey wyszedł z mieszkania i udał się na swoją randkę. Pożegnałam go z rozbawieniem widząc, jak o mało nie zleciał ze schodów na holu. A to ja niby byłam niezdarna.
Resztę wieczoru spędziłam na kanapie razem z Brent'em. Zrobiliśmy sobie maraton filmowy, zrobiłam nam coś do jedzenia i oglądaliśmy jakiś film akcji, a potem jakiś dramat, który o mało nie wycisnął ze mnie łez. Udało mi się je jednak powstrzymać. Na całe szczęście, kolejnym filmem była jakaś komedia, która sprawiała, że miałam ochotę płakać, ale żenującego poziomu tej produkcji. Zastanawiało mnie tylko to, dlaczego Brent wciąż się śmiał. I jedyne co przyszło mi do głowy to, to, że winą za to powinnam obarczać trzy i pół butelki wypitego przez niego piwa, a przy tym i dość późną porę.
- Tobie już chyba starczy - powiedziałam, sięgając po czwartą, na wpół niedopitą butelkę alkoholu. Chciałam wyleć resztkę do zlewu, ale chłopak szybkim ruchem mnie powstrzymał, o mało nie wytrącając mi butelki z ręki. Wziął ją ode mnie i odstawił na miejsce.
- Zostaw, chyba, że sama chcesz się napić - pokręciłam przecząco głową, powracając do poprzedniej pozycji. Nie chciałam mu w chodzić w drogę. Po kilku minutach postanowiłam jednak, że najlepiej będzie już się położyć, więc usiłowałam wstać ze swojego miejsca, ale Brent mi to uniemożliwił, łapiąc mnie i z powrotem sadzając na kanapie.
- Nie idź - mruknął, przysuwając się do mnie, co niezbyt mi się podobało i tym bardziej chciałam wrócić do pokoju mojego brata. Będąc już z dala od cuchnącego alkoholem, zatrzymującego mnie Brent'a. Zanim ponowiłam próbę powrotu do pokoju, zesztywniałam, kiedy chłopak położył swoją dłoń na moim kolanie, a gdy pochylił się moją stronę tak, że nasze usta dzieliły tylko centymetry, gwałtownie się odsunęłam, nie chcąc do tego dopuścić. Wówczas na twarzy Brent'a pojawił się grymas niezadowolenia. Jego oczy pociemniały, a dłonie zacisnęły się w pięść.
- No daj spokój, nie zgrywaj takiej cnotki - warknął i chwycił mój nadgarstek, mocno zaciskając na nim palce i wykręcając mi rękę. Syknęłam z bólu. Jego druga dłoń przesuwała się w stronę mojego uda, Szarpnęłam się, chcąc się wyswobodzić, ale moje próby spełzły na niczym. W oczach Brent'a dostrzegłam wściekłość, mimo, że jego usta wykrzywiły się pełnym satysfakcji, obrzydliwym uśmieszku. Znów zaczęłam mu się wyrywać, ale chłopak przycisnął mnie mocniej do oparcia kanapy. Chwilę później poczułam jego śmierdzący alkoholem oddech na swoim policzku. - Jeśli będziesz grzeczna, nie będzie bolało - mruknął, po czym poczułam jego usta na swojej szyi. Pocałunki były gwałtowne, pełne agresji, nieprzyjemne. Szarpnęłam się po raz kolejny desperacko próbując mu uciec, ale to go tylko rozjuszyło. Jego palce zacisnęły się mocno na moim udzie, a on sam wpił się agresywnie w moje usta, nie pozwalając mi nawet krzyknąć, aby przestał. Czułam, że łzy mimowolnie napływają mi do oczu. Wiedziałam, że to przegrana walka i zaraz stanie się coś strasznego, a ja nie byłam w stanie tego powstrzymać. Przeklinałam w duchu swoją słabość i bezradność. Ale nie zamierzałam się poddawać mimo iż jego ciało napierało na mnie tak mocno, że aż powodowało to ból. Kiedy próbowałam go odepchnąć od siebie, miałam wrażenie, jakbym przepychała się z murem, a to coraz bardziej zaczynało odbierać mi nadzieję na wyjście z tej sytuacji. Jego usta pogłębiające pocałunek sprawiały, że powoli zaczynało mi brakować tchu. W końcu ugryzłam go w wargę, a Brent cofnął się gwałtownie. Zanim ponowiłam próbę wyswobodzenia się, chłopak zamachnął się i uderzył mnie w twarz. Jęknęłam, a łzy zaczęły mi już spływać po policzkach.
- Błagam, przestań - wyjęczałam rozpaczliwie. On nawet mnie nie słuchał. Jego dłoń tym razem znalazła swoje miejsce pod moją bluzką, błądził nią po moim brzuchu, przesuwając się w górę, aż w końcu dotarł do stanika, który rozpiął jednym sprawnym ruchem. Zaczęłam krzyczeć i szarpać się jak tylko mogłam najmocniej, ale przez to kolejny raz dostałam w twarz, po czym Brent pchnął mnie mocno w bok, tak, że leżałam rozciągnięta na kanapie. Zatkał mi usta ręką, druga zaś znalazła się tuż pod moimi plecami.
- Zamknij się i nie denerwuj mnie więcej - syknął mi do ucha, a jego palący dotyk pozostawiał po sobie ślady na moich plecach, brzuchu, piersiach. Chciałam uciec, znaleźć się daleko stąd, nie będąc przygnieciona ciałem Brent'a, który traktował mnie jakbym była jego zabawką. Oddychałam ciężko, nierównomiernie, szarpanina z nim nie przynosiła żadnych skutków, krzyki tłumione były jego ręką, albo kolejnym ciosem, nie miałam już sił z nim walczyć, chciałam zamknąć oczy i wyobrazić sobie, że to tylko przeklęty koszmar, ale to było niemożliwe. W ustach czułam posmak własnej krwi, gdy zacisnęłam pięści, paznokcie boleśnie wbiły mi się w skórę, czułam na swojej szyi i obojczykach pocałunki Brent'a,a jego dłoń zaczęła przesuwać się na dół i poczułam jak wkłada ją za moje krótkie spodenki. Kolejne łzy popłynęły z moich oczu, czułam dreszcze na całym ciele. Byłam przerażona, ale nie miałam już siły krzyczeć, a jemu wyraźnie się to podobało. Odpiął guzik moich spodni i spojrzał na mnie zadowolony, a wtedy dopiero postanowił zdjąć ze mnie bluzkę. Nie zamierzałam mu tego ułatwiać, mimo iż wiedziałam, że dalszy opór był zbyteczny, bo i tak nie uda mi się uciec, ale jednak wtedy dostrzegłam dla siebie szansę. Jego uścisk nieco zelżał, a ja wtedy gwałtownie przekręciłam się na bok używając do tego tyle siły, ile tylko miałam, tym samym, razem z nim spadając z kanapy. Uderzyłam głową w stolik, ale to nie przeszkodziło mi w szybkim zebraniu się z podłogi, zanim Brent zdołał zareagować, zaskoczony tym nagłym obrotem spraw. Niemal na oślep biegłam w pośpiechu do wyjścia, dosłownie w biegu łapiąc stojące w przedpokoju buty. Otworzyłam zamaszyście drzwi i z butami w ręku wybiegłam na hol. Skierowałam się prosto po schodach na sam dół i nie wiele myśląc wybiegłam na ulicę, raniąc sobie stopy. Nie zatrzymywałam się, mimo iż nogi się pode mną uginały niemalże przy każdym kroku. Jednak chęć ucieczki dostatecznie mnie motywowała. Nie wiem ile minęło czasu, zanim w końcu się zatrzymałam i zdałam sobie sprawę, że nikt mnie nie goni. Byłam tak wykończona, że usiadłam na chodniku, próbując uspokoić oddech i trzęsące się ręce, którymi to próbowałam nieporadnie założyć w końcu buty, zapiąć odpięty pod moją bluzką stanik, zwiszający luźno z moich ramion i spodnie, które w trakcie biegu zaczynały mi się zsuwać. Po chwili rozejrzałam się i uświadomiłam sobie, że zupełnie nie wiem gdzie jestem. Zawitałam na jakąś pustą uliczkę, gdzie nigdzie nie było śladu ludzi. Chłodny wiatr w zetknięciu z moją rozpaloną skórą, sprawił, że zaczęłam drżeć. Objęłam się ramionami i odetchnęłam głęboko. I wtedy całym moim ciałem wstrząsnął głośny szloch. Łzy mieszały się z krwią z mojej przegryzionej wargi i rany na czole, z której już wcześniej spływała szkarłatna ciecz, ale byłam zbyt zajęta ucieczką, aby się wówczas tym przejąć. Przetarłam w końcu twarz dłonią, na której zostały czerwone, mokre smugi. Nie miałam najmniejszego pojęcia co teraz zrobić. Nie wiedziałam gdzie jestem, było mi przeraźliwie zimno, miałam zawroty głowy, było mi niedobrze i czułam się zupełnie rozbita. Pusta. Jakby ktoś żywcem wyrwał mi wszystkie wnętrzności. Miałam ochotę zwinąć się w kłębek i pozostać na ulicy, tak długo, jak tylko mogłam. Ale musiałam iść dalej mimo wszystko. W końcu podniosłam się z chodnika i powoli, szczękając zębami ruszyłam prosto przed siebie. Próbowałam się jednocześnie doprowadzić do porządku, ale wiedziałam, że to nie będzie możliwe dopóki nie znajdę sobie jakiegoś bezpiecznego miejsca. 
Kiedy do moich uszu doszedł wreszcie odgłos ruchu ulicznego odetchnęłam z ulgą i przyśpieszyłam kroku, mimo iż sprawiało to nieco bólu. Jedną z zalet Londynu było to, że to miasto żyło nawet o pierwszej w nocy. Zlokalizowanie jakiejkolwiek taksówki zajęło mi kilkanaście minut, ale gdy wsiadłam wreszcie do niej czułam się, jakbym właśnie znalazła raj. Taksówkarz zmarszczył czoło spoglądając na mnie w lusterku, po czym odwrócił się w moją stronę.
- Nic ci nie jest dzieciaku? - zapytał zatroskany. Nawet nie zwróciłam zbytniej uwagi na to, jak się do mnie zwrócił. Potrząsnęłam głową i próbowałam się powstrzymać, aby znów nie wybuchnąć płaczem. Zacisnęłam mocno powieki i przez chwilę oddychałam głęboko, zanim kazałam taksówkarzowi zawieźć się pod podany adres. W czasie drogi nie odezwałam się ani słowem, tylko patrzyłam na przemykające za oknem budynki i światła, które rozmazywały się przed moimi oczami. Gdy w końcu dotarliśmy na miejsce wygramoliłam się nieporadnie z taksówki, prosząc mężczyznę o to, by poczekał chwilę, a następnie zadzwoniłam domofonem przy wielkiej bramie, która prowadziła na teren posiadłości chłopców. Nikt nie odpowiadał. Rozpaczliwie wciskałam guzik jeszcze kilka razy, zanim dotarło do mnie, że nikogo nie ma. Jęknęłam głośno i oparłam zrezygnowana głowę o bramę, kiedy w końcu usłyszałam czyjś głos wydobywający się z głośnika.
- Harry, jeżeli to ty, to cię zabiję, za to, że mnie budzisz w środku nocy - przełknęłam głośno ślinę zbliżając się do domofonu.
- Zayn...- urwałam, oddychając ciężko. - Wpuścisz mnie? Proszę - dodałam po jakimś czasie i wówczas brama się otworzyła. Przemknęłam prędko prosto w stronę drzi wejściowych, które zaraz się otworzyły, a w progu stanął zaspany Zayn, który najwyraźniej musiał zdać sobie sprawę, że wychodzenie w samych bokserkach nie było najlepszym pomysłem, biorąc pod uwagę to, jak pocierał swoje dłonie. Kiedy jednak spojrzał na moją twarz, zastygł w bezruchu. Spuściłam wzrok zbliżając się do drzwi, a kiedy stanęłam tuż przed Zayn'em, ten wypuścił ze świstem powietrze z ust. Delikatnie dotknął ciepłą dłonią mojej skroni, ale machinalnie się odsunęłam, zaciskając usta.
- Co się stało? - spytał cicho. Czułam na sobie jego wzrok, ale nie spojrzałam na niego.
- Cz...czy m...mmogłabym tu zostać? - zająknęłam się, ignorując jego pytanie.
- Oczywiście że tak - odpowiedział. - Wchodź.
- Tylko...ja nie mam jak zapłacić taksówkarzowi - wykrztusiłam po chwili. - Ale gdybyś mógł, wiem, nie powinnam o to prosić...ale na pewno ci oddam, obiecuję - mówiłam nerwowo, głos mi się łamał, dłonie drżały. W końcu posłałam Zayn'owi przepraszające spojrzenie.
- Audrey, spokojnie, nie martw się tym. Ja to załatwię. Wchodź do środka, jest zimno.

*Zayn*

Siedziała niemal nieruchomo w salonie już od jakiejś godziny. Podziękowała tylko za załatwienie sprawy z taksówkarzem i za przyjęcie jej, a potem nie odezwała się ani słowem. Dosłownie rozsadzało mnie od środka, że nie mogłem się dowiedzieć co się stało. Nie mogłem zrobić nic więcej, oprócz przyjęcia jej do domu, przyniesienia jej koca i ciepłej herbaty. Nie chciała mojej pomocy przy opatrywaniu rany, właściwie to niczego już więcej nie chciała. Koc i herbatę przyniosłem jej bez pytania jej o zdanie, bo najprawdopodobniej skończyłoby się to odmową, mimo, iż jasne było, że tego potrzebowała.
Ta zmęczona twarz, z zaschniętą krwią na mocno zaczerwienionym policzku, rozcięciem nad lewą brwią, zielone oczy przepełnione smutkiem, rozdygotane ręce, cała jej postać sprawiała, że miałem ochotę krzyczeć z bezsilności. Nie wiedziałem jak do niej dotrzeć, każde moje pytanie o to, co się stało, spotykało się z jej milczeniem. Kiedy chciałem ją jakoś pocieszyć, objąć, złapać za rękę, żeby poczuła, że ma moje wsparcie, to tylko się odsuwała i odwracała wzrok. Może gdyby Liam był w domu, a nie z Danielle, coś by zaradził. Może gdyby Louis nie pojechał do Eleanor, jakoś by jej pomógł. Gdyby Harry, nie nawet gdyby Harry wróciłby z imprezy, to nie pomógłby, a najprawdopodobniej pogorszyłby sytuację o ile to było w ogóle możliwe. A Niall? Spał w swoim pokoju i nawet dźwięk domofonu powtarzający się kilkakrotnie go nie obudził, więc nie sądziłem, aby udałoby się to mnie, poza tym, najpewniej nie mógłby zrobić więcej ode mnie. Ta bezradność mnie dobijała.
Siedziałem na kanapie razem z Audrey. Ona owinięta w koc ciągle wpatrywała się w jeden punkt tylko mrugając oczami co jakiś czas. Nie tknęła nawet swojej herbaty. Na moment zamknęła oczy, a gdy je otworzyła i napotkała mój wzrok, spłoszyła się. Zacisnąłem pięści w bezsilnej złości. Czułem się, jakbyśmy znowu wrócili do początku, kiedy to krępowała się przebywać w moim towarzystwie, a od tamtego czasu poczyniliśmy znaczne postępy. Naprawdę nie chciałem do tego wracać, a już na pewno nie w tej chwili.
- Audrey - próbowałem zwrócić na siebie jej uwagę. - Czy ktoś cię skrzywdził? - na tak postawione pytanie wreszcie zareagowała. Spojrzała z bólem w moje oczy, a następnie łzy zaczęły spływać po jej policzkach. Pociągnęła nosem i ukryła twarz w dłoniach. Zawaliłem. Na pełnej linii.
Nie mogłem znieść jej płaczu, ani myśli, że mam po prostu pozwolić jej dusić to wszystko w sobie, mimo iż najpewniej ja bym chciał, aby wszyscy dali mi święty spokój. Teraz już wiedziałem, jak trudno zostawić kogoś samemu sobie, gdy widzi się jego cierpienie. Ostrożnie przysunąłem się do niej i niepewnie objąłem ją ramieniem. Nie odtrąciła mnie, nie odsunęła, a po jakiejś minucie wtuliła się we mnie zalewając moją koszulkę rzewnymi łzami. - Już cicho, spokojnie, jesteś bezpieczna - mówiłem, gładząc delikatnie jej włosy. Była taka bezbronna, nie mogłem zrozumieć, jak ktoś mógł zrobić jej krzywdę. Na samą myśl automatycznie zaciskałem pięści. Zamknąłem ją w szczelnym uścisku i przycisnąłem mocniej do siebie, cały czas powtarzając, aby się uspokoiła. Z początku nie przynosiło to żadnych rezultatów, dopiero po paru minutach powoli jej płacz zaczął się osłabiać. O nic więcej na razie nie pytałem. Dziewczyna w końcu oderwała się ode mnie i popatrzywszy na mnie, pociągnęła żałośnie nosem.
- Przepraszam - wymamrotała.
- Nie masz za co - odparłem i nieco niepewnie wyciągnąłem rękę w jej stronę, chcąc zetrzeć łzę z jej policzka. Nie odsunęła się, co potraktowałem jako przyzwolenie. - Spokojnie - powiedziałem jeszcze. Audrey usiłowała się zmusić do uśmiechu, ale wyszedł tylko grymas, po czym zamknęła oczy i oparła głowę o oparcie kanapy. Zasnęła bardzo szybko. Przez parę chwil przyglądałem jej się w bezruchu, jak zaczęła miarowo oddychać, odpływając w senny świat. Niewiele myśląc podniosłem ją i zaniosłem do wolnego pokoju gościnnego, położyłem na łóżku i przykryłem kołdrą. Sam zaś wyszedłem na moment. Musiałem zapalić. Wróciłem do swojego pokoju i wyciągnąłem z szuflady paczkę papierosów oraz zapalniczkę, a wtedy ruszyłem prosto na balkon. Odpaliłem papierosa, zaciągnąłem się mocno, po czym wypuściłem dym z ust. To mnie uspokajało i pozwalało zachować nieco trzeźwy umysł nawet w środku nocy. Nocne powietrze w prawdzie dawało się we znaki, ale to nie miało żadnego znaczenia. W końcu wróciłem do środka i skierowałem się z powrotem do pokoju gościnnego. Audrey wciąż spała. Zająłem miejsce na fotelu, które znajdowało się na przeciwko łóżka i obserwowałem ją przez dłuższą chwilę, aż w końcu sam pogrążyłem się we śnie.
Obudził mnie dopiero jej krzyk. Gwałtownie zerwałem się z miejsca i pośpiesznie ruszyłem w stronę łóżka. Siedziała pochylona, trzęsąc się i płacząc. Oczy miała opuchnięte, włosy potargane, generalnie przedstawiała obraz nędzy i rozpaczy, ale to bardziej o jej stan psychiczny się martwiłem.
- Już dobrze, wszystko w porządku, to tylko koszmar - zapewniałem, otaczając ją ramieniem. Jej policzek wciąż był zaczerwieniony, a nawet dostrzegłem lekkie zasinienie.
- Nie, to nie był koszmar. On naprawdę chciał to zrobić - mówiła przez łzy, robiąc co chwila długie pauzy.
- Kto i co chciał zrobić, Audrey? - dopytywałem się, chcąc wreszcie się dowiedzieć, co wydarzyło się zanim tutaj dotarła.
- On...- zacięła się. -On...próbował...ja nie chciałam i on się zdenerwował - dukała zdenerwowana. Głos jej drżał i nie mogła złapać tchu.
- Spokojnie, oddychaj głęboko i powiedz, co się stało - namawiałem uparcie. Sam byłem nieźle zdenerwowany całą tą sytuacją i chciałem w końcu to z niej wyciągnąć, aby mieć jasność sytuacji.
- Nie potrafię - jęknęła, kolejny raz zanosząc się płaczem.
- Postaraj się, słoneczko, proszę - dopiero po chwili zorientowałem się, co właściwie powiedziałem. Oszołomiony i jednocześnie zakłopotany odwróciłem wzrok próbując szybko to przeanalizować i jakoś z tego wybrnąć, a gdy na nią znów spojrzałem, wydawało się, że w ogóle nawet na to nie zwróciła uwagi.
- On...- zaczęła znowu, łapiąc oddech. - On dobierał się d..do mnie i próbował...próbował...ale uciekłam- usiłowała ubrać to w słowa, choć nie wychodziło jej to zbyt dobrze. Ale to nie było ważne. Wiedziałem już co się stało. Zacisnąłem pięści i z wściekłości uderzyłem ręką w materac. Miałem ogromną chęć komuś przywalić.
- Kto? - spytałem, a ona popatrzyła na mnie z wahaniem i ze strachem w oczach. Próbowałem się uspokoić, aby jej bardziej nie wystraszyć, ale wściekłość wzięła nade mną górę. Wstałem gwałtownie z miejsca i zacząłem krążyć nerwowo po pokoju. Dziewczyna jednak milczała.
- Kto ci to zrobił Audrey? - zapytałem po raz kolejny oczekując odpowiedzi. Kiedy wciąż jej nie dostawałem zbliżyłem się nieco do dziewczyny pochylając się nad nią starając nad sobą zapanować.- Audrey, to jest bardzo ważne - dodałem siląc się na spokojny ton. - Trzeba to zgłosić.
- Nie! - pisnęła z przerażeniem. - Nikt nie może się dowiedzieć.
- Jemu nie może to ujść na sucho.
- Ale to nic nie da, nikt niczego mu nie udowodni. Do niczego nie doszło. Zdążyłam uciec.
- Nie zmienia to faktu, że cię skrzywdził. Powiedz mi, kto to był.
- Nie zgłoszę tego, Zayn - zmrużyłem oczy i pokręciłem głową z dezaprobat.ą. W ogóle mi się to nie podobało, ale musiałem to uszanować. Wiedziałem, że jeżeli ją zmuszę do zgłoszenia tego, nie zechce współpracować, choć było to czystym szaleństwem.
- Ale czy znasz tego gościa? Czy to był może jakiś nieznajomy? Zaatakował cię na ulicy? - pokręciła głową.
- To współlokator mojego brata - wyznała w końcu. Zmrużyłem oczy i wyprostowałem, oraz powtórnie zgiąłem palce tak, że aż strzeliły mi kostki.
- Co za bydle - syknąłem zdenerwowany. - Nie wrócisz tam. Zostaniesz tutaj, dopóki nie przyjdzie czas na powrót do domu - zarządziłem stanowczo, nie mogąc przecież pozwolić, aby mieszkała pod jednym dachem z facetem, który usiłował ją zgwałcić.
- Może to jest właśnie najlepszy czas.
- Nie. Nie wyjeżdżaj przez tego zakichanego sukinsyna. Tu jest dosyć miejsca, bez problemu możesz tu zostać i nie będziesz musiała dojeżdżać każdego ranka - zwróciłem się do niej.
- I tak będę musiała pojechać po swoje rzeczy.
- Pojadę z tobą. Chyba nie myślisz, że pozwolę, żebyś wróciła tam sama - popatrzyła na mnie nieco sceptycznie i przyciągnęła nogi do siebie, obejmując je ramionami.
- Dziękuję Zayn - powiedziała wpatrując się we mnie przez dłuższą chwilę, pozwalając, aby łzy swobodnie spływały z jej policzków. 
- Naprawdę nie masz za co - odparłem, posyłając jej pokrzepiający uśmiech mimo tego, że w środku wręcz gotowałem się ze złości.
- Zayn? - spojrzałem na nią jeszcze raz, gdy wymówiła moje imię. - Może to zostać między nami? Proszę. Nie mów nikomu - posłała mi błagalne, pełne udręki spojrzenie, pod którym trudno byłoby się nie ugiąć.
- Nie będę kłamał Audrey, ale dopóki nikt mnie o nic nie zapyta, będę milczał - zapewniłem, mimo to czując, że robię źle. Powinienem coś zrobić. Nie mogłem przecież tak tego zostawić.
- Chodź coś zjeść - zaproponowałem spoglądając na nią wyczekująco.
- Nie jestem głodna.
- Chociaż w tej kwestii mnie posłuchaj - westchnąłem ciężko. W końcu uległa.


Zwykle nie zbliżałem się do kuchni w celu przygotowania jakiegoś posiłku, który nie był kanapką albo odgrzewaną, mrożoną pizzą czy zapiekanką, ale w tej chwili uznałem, że to odpowiedni moment, aby przygotować coś samemu. A najprostsze danie jakie przyszło mi do głowy, to jajecznica. Poleciłem Audrey, by usiadła sobie spokojnie i poczekała, aż ja zajmę się śniadaniem. Przyglądała mi się nieco niepewnie, czemu właściwie się nie dziwiłem, bo sam nie miałem najmniejszego pojęcia co ja w ogóle robię. Nie wiedziałem nawet, gdzie trzymamy patelnię, w efekcie dziewczyna musiała wskazać mi jej położenie.
Generalnie zaskakująco dobrze radziłem sobie z ukrywaniem gniewu. Jakoś moje myśli zeszły na inny tor, nie chciałem bowiem, puścić kuchni z dymem. Skupiałem się na swojej robocie, rozbiłem jajka, wrzuciłem je na rozgrzaną patelnię, a nawet dodałem trochę cebuli, jednak gdy zacząłem solić, zaraz usłyszałem protest towarzyszki, a chwilę później dziewczyna wzięła ode mnie solniczkę.
- Chciałem tylko posolić
- Wiem, ale jeśli chcesz, żeby to było jadalne, to lepiej nie przesadzać.
- No i nici z samodzielnego przyrządzenia śniadania - mruknąłem żartobliwie, usiłując rozładować nieco napiętą atmosferę. Wydało mi się to zwyczajnie odpowiednie.
- Lepiej będzie, jak ja się tym zajmę, co nie znaczy, że wątpię w twoje umiejętności kulinarne - wyjaśniła i mogłem przysiąc, że dostrzegłem cień uśmiechu na jej ustach. Już wiedziałem, czym trzeba zajmować jej myśli, gdy dzieje się coś złego. Wystarczy pobawić się w koszmarnego kucharza.
- Daj mi się wykazać, może mam jakieś ukryte zdolności w tym kierunku.
- Dobrze, ale pozwolę sobie ci pomóc - odparła tylko i zaraz zaczęła krzątać się po kuchni co chwila dodając coś do jajecznicy. Ja właściwie robiłem już wszystko tylko według jej poleceń, ale mi to nie przeszkadzało.
Była całkowicie pochłonięta swoją pracą, a kiedy przystanęła tuż obok mnie spojrzałem na jej czerwony policzek z żalem i przypatrywałem się jej twarzy przez dłuższą chwilę. Ewidentnie była w swoim żywiole, skupiona, dokładna, zdecydowana. Oczy jej błyszczały, kosmyk jasnych włosów lekko opadł na twarz, ona jednak szybko założyła go za ucho, aby jej nie przeszkadzał. Mimo wszystko, widać było, że w jej głowie musi się toczyć bitwa myśli. W końcu, podniosła wzrok jakby wyczuła, że ją obserwuję, a napotkawszy moje spojrzenie nieco posmutniała.
- Aż tak źle? - spytała, dotykając lekko swojego policzka. Przygryzła delikatnie dolną wargę czekając na odpowiedź.
- Nie, to nie o to chodzi - mruknąłem, potrząsając głową. Posłała mi pytające spojrzenie. - Nic, nic, pomóc ci w czymś? - zadałem jej pytanie, usiłując wywinąć się od odpowiedzi, z jakze dobrym skutkiem, bo zaraz dostałem od niej kolejną robotę.
- Właściwie gdzie jest reszta? - rzuciła na mnie okiem, zadając pytanie.
- Louis pojechał wczoraj do Eleanor, Liam wyszedł z Danielle, więc znając jego to może nawet wrócić wieczorem, Niall pewnie dalej śpi w swoim pokoju, a Harry poszedł wczoraj na imprezę i właściwie to powinien już być w domu - odparłem, zastanawiając się, czy w takim razie, którykolwiek był świadomy obecności Audrey, choć jeżeli żadnego nie było w kuchni, uznałem, że nie mają o tym pojęcia. Gdy już nie miałem w czym pomagać pośpiesznie sprawdziłem pokoje, Niall przeciągał się w swoim łóżku. Już nie spał, ale najwidoczniej dopiero co się obudził. Popatrzył na mnie nieco nieprzytomnym wzrokiem i coś mruknął pod nosem, jednak chyba jeszcze nie był gotowy na wyjście z łóżka. Natomiast, gdy zajrzałem do Harry'ego ten spał na brzuchu niemalże w poprzek łóżka. W pokoju śmierdziało alkoholem i doszedłem do wniosku, że ktoś tu po przebudzeniu będzie miał naprawdę mocnego kaca. Gdy zszedłem na dół, śniadanie już na mnie czekało.
- Harry śpi, musiał wrócić nieźle pijany, a Niall obudził się, ale trochę jeszcze potrwa zanim zwlecze się z łóżka - zdałem jej relację. Dziewczyna kiwnęła głową na znak, że zrozumiała.
- Po śniadaniu chciałabym pojechać po swoje rzeczy - odezwała się, gdy usiadła już przy stole, dłubiąc widelcem w jajecznicy.
- Dobrze, zamówię nam taksówkę - powiedziałem. - Na pewno chcesz tam jechać? Sam mogę to załatwić - wolałem się upewnić. Audrey przez moment się zawahała.
- Na pewno - odparła w końcu ze zdecydowaniem.


- Wiesz, możesz zostać w taksówce, a ja pójdę po twoje rzeczy - powiedziałem, gdy stanęliśmy już pod kamienicą, w której mieszkał jej brat. Dziewczyna przez dłużą chwilę milczała wpatrując się w budynek w zamyśleniu.
- Poradzę sobie - zapewniła, ale gdy ja już wysiadłem z samochodu, ona wciąż w nim siedziała i nie ruszyła się nawet o centymetr. Nie popędzałem jej, ani nie próbowałem na siłę wybić jej tego pomysłu z głowy, choć prawdopodobnie powinienem tak zrobić, ale z drugiej strony obawiałem się, że jeżeli pójdę tam sam, za bardzo poniosą mnie nerwy i nikt nie będzie w stanie mnie powstrzymać przed zrobieniem mu zbyt dużej krzywdy, mimo iż zdecydowanie mu się to należało.
 Minęły może ze dwie minuty, kiedy wreszcie wysiadła z taksówki, a potem, niepewnie, poprowadziła mnie prosto pod drzwi. I tam chwilę staliśmy w milczeniu zanim w końcu zapukała. Widziałem, jak z nerwów zaczęły drżeć jej ręce. Dotknąłem delikatnie opuszkami palców wierzchu jej dłoni, aby dodać jej nieco otuchy. Zerknęła na mnie nieco zawstydzona, ale i z wyraźną wdzięcznością. Drzwi w końcu otworzyły się, a stojący w progu chłopak widać był zaskoczony naszym widokiem. Po chwili jego wzrok skupił się na postaci Audrey, otaksował ją spojrzeniem, a ona z przerażeniem wymalowanym na twarzy gwałtownie się cofnęła, a ja z kolei niewiele myśląc, z zaciętą miną ruszyłem prosto na chłopaka wpychając go do środka i przyszpilając go do ściany w korytarzu.
- Ty skończony dupku - wycedziłem przez zaciśnięte zęby, przytrzymując go mocno ręką ułożoną na jego klatce piersiowej. Chłopak próbował złapać oddech, ale im dłużej go tak trzymałem, tym trudniej mu to szło, ale ani trochę mnie to nie obchodziło. Zacisnąłem pięść wolnej ręki, przygotowując się do ciosu prosto w nos, kiedy poczułem czyjeś ręce na swoich plecach, odwróciłem się, spoglądając na Audrey
- Zayn, nie rób tego - dziewczyna trzęsła się ze strachu, a łzy spływały jej po policzkach. Rozluźniłem nieco uścisk, po czym znów z wściekłością spojrzałem na znajdującego się przede mną chłopaka. Nie zamierzałem mu tego darować. Ostatecznie uderzyłem go z całej siły pięścią w brzuch, puszczając go uprzednio. On zgiął się w pół z bólu, zataczając się i wpadając na przeciwległą ścianę. Audrey jęknęła głośno, ale nakazałem jej iść po swoje rzeczy. Stała jeszcze w miejscu przez dłuższą chwilę patrząc to na mnie, to na chłopaka, aż w końcu pośpiesznie ruszyła w głąb mieszkania. Ja natomiast kolejny raz złapałem chłopaka i przycisnąłem go do ściany.
- Jeszcze raz się choć do niej zbliżysz, a ten ból będzie najmniejszym z twoich problemów - warknąłem, po raz drugi wymierzając mu cios w brzuch. Chłopak jęknął żałośnie, ale zanim osunął się na ziemię, chwyciłem go za kark i na wpół zgiętego, wprowadziłem do salonu. Słyszałem, że Audrey krząta się po mieszkaniu i miałem zamiar do niej dołączyć, więc pchnąłem chłopaka w stronę kanapy, a sam podążyłem za słyszanymi odgłosami. Zatrzymałem się w progu i oparłem o framugę drzwi, patrząc jak rozgorączkowana dziewczyna prędko wyciąga ciuchy z szafki i upycha je w jednej z toreb podróżnych.
- Wszystko w porządku? - Audrey spojrzała na mnie przelotnie. Wiedziałem, że była zdenerwowana, podszedłem do niej i położyłem rękę na jej ramieniu. Wzdrygnęła się, ale nie przerwała pracy.
- Tak, chcę tylko stąd jak najszybciej wyjść - odpowiedziała cichutko, wrzucając do torby leżącą na półce książkę. Chwilę później wyszła z pokoju, ale wróciła w pośpiechu, trzymając w ręku jakąś bluzkę i spodnie, które również zapakowała. Minęło jeszcze trochę czasu, zanim zebrała wszystko, ale gdy zapięła drugą torbę, nie pytając jej o zdanie wziąłem obie i skierowałem się prosto do wyjścia. Audrey szła tuż za mną. Kiedy mijaliśmy salon, zerknąłem w bok na opierającego się o kanapę chłopaka, który widząc Audrey nieco się ożywił.
- Audrey, daj mi wyjaśnić - odezwał się, ruszając w jej stronę. Natychmiast zagrodziłem mu drogę.
- Mówiłem już, trzymaj się z daleka - zwróciłem się do niego ze złością. - Chodź - rzuciłem, a ona, wystraszona, prędko mnie wyminęła, by podbiec do drzwi. W mgnieniu oka dołączyłem do niej, aby tylko nie musiała na mnie czekać.

piątek, 22 marca 2013

Rozdział XIX

I'm back. Tak mi przykro, że tyle to zajęło. Ale wena poszła i nie chciała wrócić, a im więcej czasu mijało tym trudniej było wrócić do pisania tego opowiadania. Jednak wróciłam. I będę kontynuować. Nie zrezygnuję i będę dalej was terroryzować. I przy okazji nadrabiać wasze opowiadania, bo to również niestety zaniedbałam. Mam nadzieję, że mi wybaczycie moje przewinienia :c.A teraz jak zwykle zapraszam na kolejny rozdział.




Zielone oczy Harry'ego wpatrywały się we mnie intensywnie, co sprawiało, że czułam się jeszcze bardziej zakłopotana. Cisza wisiała między nami i doskonale wiedziałam, że chłopak liczył na to, iż ja rozpocznę tą rozmowę, czego zwyczajnie nie robiłam, bo nie miałam najmniejszego pojęcia jak ubrać w słowa chociaż część tego, co mogłabym mu powiedzieć. Harry wybrał sobie zdecydowanie nieodpowiednią osobę do rozmowy, bo ja naprawdę nie byłam w tym dobra. Przynajmniej jeśli chodzi o tego typu rozmowy.
Wbita w miękki fotel stojący w pokoju Styles'a uparcie milczałam, aż w końcu spuściłam wzrok i wbiłam go w swoje dłonie ułożone na moich kolanach. Usłyszałam, że Harry wstał z łóżka. Kucnął przede mną, gdy ja próbowałam unikać jego spojrzenia.
- Audrey, spójrz na mnie - nakazał łagodnym głosem dotykając opuszkami palców mojej dłoni, co wywołało u mnie dreszcze. Gdy w końcu na niego popatrzyłam kąciki jego ust uniosły się delikatnym uśmiechu, który tak uwielbiałam. Coś w mojej głowie wręcz krzyczało "nie rób tego! Nie uśmiechaj się do mnie w taki sposób!" czego nie dało się ignorować i mało brakowało, a wypowiedziałabym to na głos. Zacisnęłam jednak mocno usta, co mnie na szczęście powstrzymało. - To jak będzie? Porozmawiamy? - spytał. Skinęłam głową na znak zgody, pomimo tego, że jedyne co chciałam w tamtej chwili zrobić to zwiać gdzie pieprz rośnie. Ogarniała mnie panika, choć przecież nie było to naprawdę nic strasznego. Dla normalnych osób, do których najwyraźniej ja się niestety nie zaliczałam. Odetchnęłam głęboko, jakby to miało mi pomóc w zebraniu się do kupy i przygryzłszy dolną wargę splotłam swoje palce ze sobą, spoglądając z powagą na Styles'a, który przysiadł sobie na oparciu fotela.
- Nie wiem tylko co chcesz usłyszeć - powiedziałam cicho i nie byłam pewna, czy Harry to w ogóle usłyszał, ale jak zauważyłam, ten cichy pomruk doszedł do jego uszu. Pokręcił głową ze zrezygnowaniem uparcie się we mnie wpatrując, co stanowiło już pewnego rodzaju normę.
- Tu nie o to chodzi co ja chcę usłyszeć, tylko o to, co ty czujesz i myślisz. To chcę wiedzieć. I jedyne, co mogę chcieć usłyszeć, to prawdę. Możesz to dla mnie zrobić? - pochylił się lekko w moją stronę, nie spuszczając ze mnie wzroku, aż w końcu się cofnął, jakby zdał sobie sprawę, że w ten sposób może naruszać moją przestrzeń osobistą. Nagle sobie to uświadomił. Lepiej później niż wcale.
- Ja...ja po prostu się boję - wyjąkałam zawstydzona, a Harry spojrzał na mnie z troską. Zanim jednak zdołał cokolwiek odpowiedzieć gdzieś z dołu doszły do nas wołania Lou. Krzyczał moje imię chyba na całe gardło. Styles skrzywił się.
- No nie, serio? Nawet w domu nie można mieć spokoju - prychnął niezadowolony i pociągnąwszy mnie za rękę, niemalże wepchnął mnie do dużej szafy. - Nie ma cię tu - to powiedziawszy zamknął mi drzwi przed nosem. Zamrugałam parokrotnie zaskoczona po czym chciałam się odwrócić, ale uderzyłam głową w wieszak. Jęknęłam głośno i usłyszałam zza drzwi szafy uciszającego mnie chłopaka. Potarłam uderzone przez siebie miejsce i wtuliłam się w jakich ciuch Harry'ego, który tak ładnie pachniał, że odechciało mi się stamtąd wychodzić. Do szczęścia brakowało mi tylko światła i więcej przestrzeni. Siedziałam cicho w szafie, po czym usłyszałam czyjeś kroki na korytarzu, które po chwili ucichły, a następnie znów się nasiliły. Do moich uszu doszedł szczęk otwieranych drzwi i pytanie Tomlinson'a.
- Gdzie jest Audrey?
- Nie mam pojęcia - skłamał Harry. Louis prychnął, najwyraźniej mu nie wierząc.
- Nie ściemniaj. Liam i Niall mówili, że jest u Zayn'a, z kolei tam jej nie ma. Zayn mówił, że wyszła, więc skoro jej nie ma ani u Zayn'a, ani u chłopaków, to musi być u ciebie – wydedukował.
- Może jest w łazience? – zasugerował Styles.
- Nie jestem głupi. Sprawdzałem - pierwsza myśl, jaka mi przyszła do głowy, to co by było, gdyby Louis wlazł mi do łazienki. Prawdopodobnie on by się nawet tym nie przejął.
- Do czego jest ci w ogóle ona potrzebna? – spytał zaintrygowany Harry.
- Eleanor jest na dole.
- A co ona ma do Eleanor? – zdziwił się.
- Jakiś czas temu pytałbym o to samo – mruknął Louis.
- Nie rozumiem.
- Nie musisz niczego rozumieć, Audrey jest mi potrzebna w tej chwili - wtedy, gdy to powiedział, drzwi szafy otworzyły się. Wyszczerzyłam zęby w niewinnym uśmiechu i pomachałam mu lekko ręką.
- Myślałem, że jednak wybierzesz lepszą kryjówkę, Harry. Szafa jest przereklamowana - zmarszczył nos.
- To czemu tam zaglądnąłeś?
- Bo zawsze wszystko chowasz w szafie i sądzisz, że jak robisz to po raz kolejny, to nikt nie pomyśli, że znów coś tam schowałeś.
- Na innych to działa.
- Bo inni nie są mną - rzekł, po czym ja wygramoliłam się z szafy czując na sobie zapach proszku do prania Harry'ego.
 Styles spojrzał na mnie zawiedziony. Posłałam mu przepraszające spojrzenie i ruszyłam za ciągnącym mnie za rękę Lou. Harry jednak po chwili ruszył za nami.
Kiedy zostałam już zaciągnięta do salonu, moim oczom ukazała się nieco naburmuszona brunetka, która widząc Lou ciągnącego mnie za rękę, skrzywiła się i splotła ręce na piersi taksując mnie wzrokiem, pod którego wpływem myślałam, że zapadnę się pod ziemię. Niestety, jej wzrok nie miał takich właściwości, co mimo wszystko przyjęłam z lekkim zawodem.
- Eleanor, to jest Audrey, moja przyjaciółka - powiedział Louis, gdy stanęliśmy już przed dziewczyną. Rzuciłam okiem na stojącego nieopodal Liam'a i nieco zdezorientowanego Niall'a. - Audrey, to moja dziewczyna Eleanor - dodał, a ja automatycznie wyciągnęłam rękę w jej stronę. Eleanor nawet się nie poruszyła i zażenowana już chciałam cofnąć rękę, gdy w końcu ją uścisnęła. Uśmiechnęłam się niepewnie zastanawiając się nad tym, czy wpadłam w jakieś kłopoty, ale o ile dobrze pamiętałam, nic złego nie zrobiłam. Chyba.
- M...miło cię poznać - zająknęłam się, poczuwając się do odpowiedzialności powiedzenia czegoś stosownego na tą okoliczność. Odnosiłam wrażenie, że mimo tego dziewczyna miała ochotę rozwalić mi głowę o stojącą nieopodal szafkę, co wcale mi nie pomagało. I w tej chwili nie wiedziałam, co jest lepsze, konfrontacja z najwyraźniej złą z bliżej nieznanego mi powodu, Eleanor, czy rozmowa z Harry'm na temat moich uczuć. Wpadłam z deszczu pod rynnę, a moja mina najwyraźniej doskonale to odzwierciedlała, bo napotkałam współczujące spojrzenie Liam'a. Już sobie wyobrażałam, jak żałośnie musiałam wyglądać.
- I co, fajna ta moja dziewczyna, no nie, El? - odezwał się Harry zbliżając się do mnie i przyciągając do siebie ramieniem. Wytrzeszczyłam oczy wpatrując się w niego z niezrozumieniem, lecz ten tylko puścił do mnie oczko i wyszczerzył zęby w szelmowskim uśmiechu.
Rzuciłam okiem na Eleanor, której zacięta mina powoli gdzieś znikała. Najwyraźniej emocje opadały, co i mnie z kolei uspokajało. Nie miałam najmniejszego pojęcia jakiego czaru użył Harry, ale cieszyłam się, że podziałało i brunetka nie wydawała się już tak chętna do pozbycia się mnie w jakiś wymyślny sposób. Co jak co, ale niechęć do mojej osoby potrafię wyczuć nawet na kilometr. Ostrożnie wyswobodziłam się z uścisku Styles'a uśmiechając się nieznacznie po czym zerknęłam na stojący nieopodal taboret, który z hukiem runął na podłogę. Zmarszczyłam czoło i wtedy zobaczyłam stojącego obok niego Zayn'a, który najwyraźniej w niego uderzył, krzywiąc się najpewniej z bólu. Pewnie przyszedł zaciekawiony tym zamieszaniem, ale mimo tego w ogóle nie powinien wychodzić z pokoju, bo jeszcze zaraziłby całą resztę.
- Zayn, marsz do łóżka! - zwróciłam się do niego rozkazująco. Po chwili za sobą usłyszałam wybuch śmiechu Lou, zaś sam Zayn posłał mi nieco rozbawione spojrzenie.
- Oho, jaka konkretna - skomentował Louis wciąż sie podśmiechując. - Zayn, patrz jaki cię kopnął zaszczyt, moja mała przyjaciółka chce cię zaciągnąć do łóżka - zaśmiał się raz jeszcze ze swojego żartu. Oblałam się rumieńcem i już chciałam posłać mu piorunujące spojrzenie, ale zauważyłam, że Harry zrobił to za mnie, Malik z kolei uciekł wzrokiem, a następnie szybko czmychnął z salonu i tyle go widziałam. Popatrzyłam wówczas na Eleanor, która sama pokręciła głową, patrząc na swojego chłopaka karcąco, po czym posłała mi pokrzepiający uśmiech. Może jednak nie miała ochoty mnie zabić z bliżej nieznanego mi powodu? Louis jakoś szczególnie się tym nie przejął, a na dodatek w ogóle nie rozumiał o co nam chodzi.
- Obejrzyjmy jakiś film - zaproponował wreszcie i niewiele myśląc przeskoczył przez oparcie kanapy i rozsiadł się wygodnie. Eleanor westchnęła za zrezygnowaniem i dołączyła do niego, a Louis przyciągnął ją do siebie i objął ją ramieniem. Dziewczyna wtuliła się w niego z uśmiechem.
- Hm...- mruknęłam zakłopotana. - To ja pójdę coś zrobić do jedzenia - oznajmiłam i po chwili zorientowałam się, że po tych słowach Niall zaczął podążać za mną niczym głodny pies. Rozbawiło mnie to do tego stopnia, że mimowolnie się roześmiałam. Wolałam wówczas nie widzieć miny reszty, bo to musiało zabrzmieć tak, jakbym z niezłym opóźnieniem śmiała się z jakiegoś żartu.
Z pomocą mojego nowego asystenta, którym to został sam Horan, zrobiłam popcorn i przygotowałam chipsy domowej roboty. Mimo iż niedawno podałam kolację, wiedziałam, że przekąski znikną w oka mgnieniu. Zdążyłam się przyzwyczaić do tego, że w domu pełnym facetów jedzenie znika w zaskakującym tempie. Kiedy wróciliśmy z Niall'em do salonu okazało się, że film jaki mieliśmy obejrzeć był jakąś komedią romantyczną. Z trudem udało mi się ukryć grymas niezadowolenia. Naprawdę nienawidziłam komedii romantycznych. Nie lubiłam ich przewidywalności, słodkich aż do przesady happy endów, tych wszystkich wyciąganych na wierzch uczuć. Czy naprawdę było coś ze mną nie tak, czy może to z resztą społeczeństwa, skoro im jakoś się to podobało? Nie zamierzałam się nad tym zastanawiać. Zajęłam miejsce na kanapie obok Eleanor, a po mojej drugiej stronie zasiadł Harry. Niall i Liam zaś musieli pocieszyć się fotelem. Miałam cichą nadzieję, że to Eleanor wybrała film, a nie chłopcy,  bo bym do reszty straciła wiarę w tych ludzi.
To było do przewidzenia, że Horan zabierze ze sobą całą miskę chipsów. Już nawet miałam iść do kuchni i zrobić więcej co było całkiem dobrym wykrętem od oglądania tej komedii, do której od początku nie byłam dobrze nastawiona, ale kiedy już miałam wstać Harry powstrzymał mnie i siłą usiłował zabrać miskę przyjacielowi. Ostatecznie stanęło na tym, że przyniosłam mniejszą miseczkę i przesypaliśmy do niej część chipsów, choć blondyn podzielił się nimi dość niechętnie. Kto by się spodziewał, że można aż taką miłością darzyć jedzenie. Cóż, to jednak still better love story than twilight.
Film trwał w najlepsze, ale choćbym chciała, a nie chciałam, to nie mogłam się skupić czując na sobie wzrok Harry'ego. Nie musiałam nawet na niego patrzeć, aby wiedzieć, że jego zielone oczy wciąż intensywnie mnie obserwują. Po pół godzinie postanowiłam się stamtąd na moment ewakuować, akurat wtedy, kiedy chłopak w końcu zainteresował się tym, co się działo na ekranie. A nie było to coś szczególnie ciekawego, przynajmniej według moich kryteriów. Właściwie tylko Niall zwrócił na mnie uwagę, spoglądając niepewnie, kiedy chwyciłam naszą pustą miskę i przesypałam odrobinę chipsów z miski blondyna. Uśmiechnęłam się do niego mówiąc bezgłośnie, że zaraz wrócę.
Dotarłam pod drzwi pokoju Zayn'a. Najwyraźniej troska o jego zdrowie i samopoczucie była silniejsza, niż jakakolwiek inna forma oderwania się od dziwnej sytuacji panującej na dole. Siedzenie między obściskującą się parą, a chłopakiem, który najpewniej chciałby robić to samo, nie należało do przyjemnych czynności. Czułam się odrobinę osaczona.
Zachrypnięty głos Zayn'a zaprosił mnie do środka. Nie da się ukryć, że był zaskoczony widząc mnie w progu. Unosząc jedną brew do góry, odłożył trzymanego na swoich kolanach laptopa, zamykając go.
- Słyszałem, że oglądacie film. Czemu nie siedzisz z nimi? - spytał nieco zaciekawiony. Milcząc położyłam mu miskę na półeczce, a następnie zwróciłam swój wzrok ku niemu.
- Nie lubię komedii romantycznych - skrzywiłam się, co najwyraźniej go rozbawiło. - Co? - spytałam zastanawiając się, co jest w tym takiego śmiesznego.
- Nic. To dziwne.
- To, że nie lubię komedii romantycznych?
- Właśnie to. Dziewczyny zwykle są fankami tego typu filmów – stwierdził i kaszlnął parę razy.
- Jak na kogoś, kto niemal codziennie spotyka mnóstwo dziewczyn, to wiesz zaskakująco mało na ich temat, a o ile dobrze pamiętam Liam przedstawiał cię jako znawcę - skomentowałam i zaśmiałam się cicho. Zayn zmarszczył czoło, przez co pomyślałam, że chyba nie powinnam tego mówić i lepiej byłoby po prostu zamilknąć. Pomimo tego, iż nie wyczuwałam niechęci z jego strony wciąż czułam się nieco niepewnie w jego towarzystwie, obawiałam się, że mogę powiedzieć, albo zrobić coś, co go rozzłości.
- Ty zaś masz zaskakująco dobrą pamięć, Audrey - odparł wreszcie, a kącik jego ust delikatnie uniósł się ku górze w półuśmiechu. - Niemniej jednak ja nigdy nie twierdziłem, że jestem znawcą. Dziewczyny są dla mnie zagadką w równym stopniu co dla innych facetów - skwitował, wzruszając ramionami. - Co to? - wskazał na miskę, zmieniając już temat.
- Zrobiłam chipsy. O dziwo udało mi się trochę ukraść z miski Niall'a – odrzekłam.
- Jak udało ci się to przeżyć? Ja w takiej sytuacji ratuję się ucieczką – popatrzył na mnie z lekkim zaskoczeniem.
- Cóż, to najpewniej dlatego, że gdyby nie ja, to tak dobrych chipsów by nie miał.
- Skromnością to nie grzeszysz, a myślałem, że jest wręcz przeciwnie.
- Wiem, że jestem w tym dobra, więc akurat tego nie mam zamiaru się wypierać – mruknęłam zgodnie z prawdą.
- A co z resztą?
- Jaką resztą?
- Resztą rzeczy, których się wypierasz.
- Są niepewne. Albo nieprawdziwe. Trudno zatem twierdzić, że jest się w czymś dobrym, skoro nie ma się takiej pewności, albo tak po prostu nie jest, prawda? I to nie ma nic wspólnego ze skromnością czy z jej brakiem.
- Mądre słowa. Dlatego zupełnie nie rozumiem dlaczego inni zarzucają mi brak skromności, kiedy mówię, że dobrze wyglądam - zażartował z rozbawieniem widocznym w oczach. Sama również się zaśmiałam. - Siadaj - poklepał miejsce na łóżku. Spojrzałam na nie niepewnie, a potem na Zayn'a, uśmiechającego się zachęcająco. Ostatecznie usiadłam, a chłopak zaraz zwinął miskę z półeczki i spróbował jednego. Zaraz jednak skrzywił się okropnie, przez co jęknęłam cicho. Tego to się zupełnie nie spodziewałam.
- Nie smakuje ci?
- Jest...- uciął patrząc na mnie z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Przygryzłam delikatnie dolną wargę nie spuszczając z niego wzroku, kiedy ten nagle się roześmiał.- Jest świetne. Chciałem po prostu sprawdzić jaką będziesz miała minę, gdy okaże się, że komuś nie smakuje - wyjaśnił, na co pokręciłam głową z udawanym oburzeniem i szturchnęłam go lekko łokciem.- cóż, ale trzeba przyznać że faktycznie jesteś w tym naprawdę dobra. Masz może jeszcze jakieś ciekawe zdolności? – zapytał, przypatrując mi się.
- Tak. Mam zdolność do przyciągania wypadków. Potocznie nazywa się to niezdarnością.
- Zauważyłem - choćbym chciała, nie mogłam go winić za jego wybuch śmiechu, bo momentami dla mnie samej moja niezdarność była czymś faktycznie zabawnym.
- Dobra, muszę wracać, zanim reszta się zorientuje, że mnie nie ma, a poza tym miałam dać ci już spokój, żebyś oszczędzał głos. Jak tak dalej pójdzie, to cię wcale nie wyleczę - powiedziałam i pożegnawszy się z nim ruszyłam z powrotem na dół i zajęłam swoje miejsce. Nie wiem dlaczego sądziłam, że moja nieobecność nie zostanie zauważona. Harry spojrzał na mnie z ukosa, kiedy jak gdyby nigdy nic poczęłam oglądać film.
- Gdzie byłaś? - zapytał, pochylając się w moją stronę.
- U Zayn'a - odpowiedziałam, ale Harry już tego nie skomentował, tylko z zaciętą miną oglądał dalej film. Odniosłam wrażenie, że się na mnie obraził i wtedy z uporem maniaka starał się mnie ignorować. Nie udało mu się to jednak, bo pod koniec filmu usiłował złapać mnie za rękę. Nawet już się nie wykręcałam. Gdy splótł swoje palce z moimi na jego twarzy pojawił się wyraz triumfu oraz uśmiech zadowolenia, a kiedy zerknął na mnie i napotkał moje spojrzenie, pochylił się lekko w moją stronę, zmniejszając dystans między nami niemal do absolutnego minimum, a przy tym nie spuszczał ze mnie wzroku.
- Nic z tego nie rozumiem - odezwał się Niall w momencie, gdy na ekranie pojawiły się napisy końcowe. To pomogło mi nieco wybrnąć z sytuacji.
- To tak jak ja - zwróciłam się do blondyna i gwałtownie zerwałam się z miejsca. - Zaniosę naczynia do kuchni - oznajmiłam, a wtedy Eleanor oderwała się w końcu od Lou i wstała z kanapy zaszczyciwszy mnie przyjaznym uśmiechem.
- Pomogę ci - zaproponowała i już miałam jej powiedzieć, że nie potrzebuję pomocy, ale postanowiłam jednak się nie odzywać tylko pozwolić jej to zrobić. Chyba miałam nadzieję, że to dobry pomysł, skoro dziewczyna wydawała się już nie pałać do mnie nieuzasadnioną nienawiścią.  I tak razem, w milczeniu ruszyłyśmy w stronę kuchni.
- Więc ty i Harry...- zaczęła, kiedy wstawiałam naczynia do zmywarki. Rzuciłam okiem na jej minę i zaczerwieniłam się mimowolnie.
- Nie to nie tak...znaczy...- plątałam się, chcąc udzielić jej jakieś konkretnej odpowiedzi.- On się stara - pozwoliłam sobie na niezbyt jasną odpowiedź. Wydawało się jednak, że Eleanor doskonale wiedziała o co mi chodzi. To było pocieszające. Naprawdę nie chciałam się to szczególnie wgłębiać.
- Ale ty nie chcesz - podsumowała, najwyraźniej sądząc po mojej minie. - Dlaczego? - westchnęłam ciężko słysząc to pytanie. A już myślałam, że ominą mnie zwierzenia, nic z tego. Nabrałam więcej powietrza w płuca dziwiąc się, że mam zamiar rozmawiać na ten temat z właściwie obcą mi osobą.
- Bo nie chcę takiego życia, bo sobie tego nie wyobrażam, bo się boję, że to się dla mnie źle skończy -
wymieniłam jej pokrótce powody, dla których nie chciałam się angażować w cokolwiek z Harry'm, pomimo tego, nie byłam już w stanie tego ukrywać, że naprawdę mnie do niego ciągnęło, choć wzbraniałam się przed tym jak tylko się dało. Nieskutecznie. Ta moja słabość mnie doprawdy dobijała.
- Nie można z góry zakładać, że coś się źle skończy, bo to wcale nie jest pewne. Czasem trzeba zaryzykować, być silnym i po prostu żyć, nie martwiąc się czymś co może nie nastąpić - odpowiedziała, co brzmiało dość rozsądnie. Nie spodziewałam się, że osoba, która wydawała się chcieć mnie zabić jak tylko mnie zobaczyła, będzie mi teraz dawać rady. Życie coraz bardziej mnie zaskakiwało. Czasem zaczynałam tęsknić, za monotonnym życiem. Przynajmniej wiedziałam czego się spodziewać, a tak, niespodzianka na każdym kroku. - Harry to naprawdę dobry facet, tylko nieco zagubiony. On zawsze dba o osoby, na których mu zależy.
- Pod warunkiem, że mu naprawdę zależy.
- Nie dowiesz się tego, jeśli nie podejmiesz ryzyka - miała rację. Wiedziałam to, ale jednak, to wciąż mnie przerażało. A ten strach był wręcz paraliżujący i nie pozwalał mi działać. I zdawałam sobie sprawę, że to naprawdę nie była wina Harry’ego. Tylko moich chorych obaw.
- Eleanor? - zagaiłam nieśmiało po chwili milczenia.- A jak sobie radzisz z tymi wszystkim ludźmi wtrącającymi się w wasz związek, ze sławą Lou, z brakiem prywatności? - chciałam wiedzieć to prosto od źródła. Eleanor była idealna. Domyślałam się, że musiało być to trudne, sądząc po tym czego się dowiedziałam na temat byłej dziewczyny Malika. Zostawiła go, bo nie mogła znieść tego, że fani dosłownie wszystko niszczyli i nienawidzili ją z byle powodu.
- Jest ciężko, nie ukrywam. Ludzie potrafią być okrutni, mówić i pisać różne rzeczy, na nasz, na mój temat. Oceniają, analizują, wtrącają się we wszystkie sprawy. Wiedzą niemal dosłownie o wszystkim, zupełnie nie wiem skąd. Poddają pod wątpliwość prawdziwość naszego związku. To naprawdę jest wykańczające, ale jednak bycie z tym cholernym draniem wszystko wynagradza - uśmiechnęła się szeroko z wyraźnym roztkliwieniem i zerknęła w stronę drzwi za którymi zostawiłyśmy chłopców. - Wierz mi, miałam mnóstwo momentów, w których chciałam zrezygnować, po prostu odejść, żeby wszyscy dali mi spokój, żeby przestali mnie atakować i nienawidzić za to, że w ogóle istnieję. Ale nie potrafię go zostawić. Nie mogę już sobie wyobrazić życia bez niego. Pieprzyć innych ludzi, nie będą mi odbierać szczęścia - zakończyła dobitnie swoją wypowiedź, co automatycznie przywołało na moje usta szeroki uśmiech.
- Louis ma naprawdę szczęście, że na ciebie trafił - odrzekłam, widząc, jak twarz brunetki aż promienieje. Eleanor też miała ogromne szczęście, że trafiła na niego. Na tego zakochanego w niej aż do szaleństwa chłopaka.
 Gawędząc sobie i żartując wróciłyśmy do salonu, gdzie Louis zaszczycił nas podejrzliwym spojrzeniem. Powód dla którego Eleanor na początku tak się zachowywała wciąż był mi nie znany, ale szczerze, po prostu to już nie miało żadnego znaczenia.

Kolejny dzień różnił się tyle od poprzedniego, że Harry nie próbował już porozmawiać ze mną sam na sam. Pewnie stracił nadzieję, że to mu się uda po tym jak za każdym razem ktoś nam przeszkadzał. Nie, żeby mi to nie odpowiadało. Nie byłam gotowa na poważną rozmowę. Ani trochę. Wolałam po prostu o tym nie dyskutować. To wydawało mi się zupełnie niepotrzebne.
Obyło się również bez niespodziewanych wizyt i oglądania komedii romantycznych, co również przyjęłam z ulgą. Louis spędził z Eleanor ponad pół dnia w swoim pokoju. Kiedy przyszła pora na śniadanie czy obiad wysyłałam Harry'ego, który na szczęście bez żadnych sprzeciwów wołał tamtą dwójkę na posiłek. Ja wolałam się raczej trzymać z daleka i nie przeszkadzać. Co do Harry'ego to ten trzymał dystans, co z kolei zaczęło mnie naprawdę drażnić. Doszłam do wniosku, że ze mną naprawdę było coś nie tak, bo z jednej strony chciałam, aby Harry dał mi spokój i ułatwił mi nieco trzymanie się od niego z daleka, ale z drugiej strony gdy nie było go w pobliżu i nie starał się mnie uwieść, czy cokolwiek próbował robić, czułam, że coś jest nie tak i to mi się nie podobało. Żeby uwolnić się od tego niepokojącego uczucia sama uciekałam przed Harry'm, chociaż doskonale zdawałam sobie z tego sprawę, że oboje zachowujemy się jak dzieci.
- O co wam chodzi? - zagadnął mnie Liam tuż po obiedzie, kiedy pomagał mi sprzątnąć naczynia ze stołu.
- Nie wiem o czym mówisz - pokręciłam głową.
- Ty znowu unikasz Harry'ego, a Harry unika ciebie. Najśmieszniejsze jest to, że myślicie, że wcale tego nie widać. Coś się wczoraj wydarzyło, a co udało mi sie przeoczyć? - spytał unosząc brwi do góry, oczekując ode mnie odpowiedzi.
- Naprawdę myślisz, że będę o tym z tobą rozmawiać? – posłałam mu spojrzenie pełne politowania. To nie był odpowiedni temat do dyskusji z przyjacielem. O nie było naturalne, rozmawianie z nim o moich rzekomych uczuciach do jego przyjaciela.
- Cóż, kiedyś rozmawialiśmy od wszystkim.
- Nie ściemniaj. Nie rozmawialiśmy o moim życiu miłosnym.
- Mam cię! Czyli masz jakieś życie miłosne? - wyszczerzył zęby w uśmiechu, a ja jak zwykle unikając odpowiedzi, wyminęłam go i opuściłam kuchnię, nie mogąc zrozumieć, co się tak wszyscy na mnie uwzięli. Jedynym ratunkiem był Zayn. Kiedy weszłam do jego pokoju jego talerz po obiedzie leżał na półce a on sam znów siedział z laptopem na kolanach.
- Coś ciekawego w wielkim świecie? - zaczęłam, uśmiechając się przyjaźnie. Chłopak odwzajemnił uśmiech i przesunął się na łóżku robiąc mi miejsce, które zajęłam dopiero po chwili.
- W wielkim świecie nic ciekawego, ale na twitterze fani życzą mi powrotu do zdrowia - odparł wskazując na jakąś wiadomość. Po jej przeczytaniu zerknęłam na niego. Widać było, że już mu się polepsza. Nadal miał chrypkę, ale znacznie mniejszą w porównaniu do tego, co było dzień wcześniej. I jego twarz znów nabrała kolorów. To sprawiło, że zaczęłam czuć dumę, że tak dobrze się spisałam.
- To miło z ich strony - stwierdziłam. - Jak się właściwie czujesz? - zadałam mu pytanie.
- O wiele lepiej, myślę, że występ nie okaże się przeze mnie klapą - zapewnił. Niepewnie przystawiłam mu dłoń do czoła. Ewidentnie temperatura spadła, co niezmiernie mnie ucieszyło, a usta wygięły się w promiennym uśmiechu. Kiedy jednak napotkałam spojrzenie Zayn'a szybko cofnęłam rękę i odwróciłam wzrok, czując się, jakbym zrobiła coś złego. - Naprawdę jestem wdzięczny za to, co robisz - powiedział po chwili.
- C...co? - wyrwał mnie z zamyślenia. - A, to nic takiego - odparłam, uświadamiając sobie, że miał na myśli zajmowanie się nim w czasie choroby.
- Będę mógł ci się za to jakoś odwdzięczyć?
- Nie ma takiej potrzeby Zayn - mruknęłam. - Chociaż mógłbyś coś zrobić - zamilkłam na moment, a chłopak spojrzał na mnie wyczekująco. - Mógłbyś powiedzieć, co cię takiego dręczy - zasugerowałam, ale wtedy zrozumiałam, że to nie było najlepsze posunięcie. Chłopak bowiem spochmurniał i zacisnął usta z wyraźnym przejęciem. Cóż miałam poradzić na to, ze ta sprawa nie dawała mi spokoju?
- Po co ci to wiedzieć? - zapytał chłodno. Zakłopotana wstałam z łóżka i podrapałam się po skroni.
- Chciałabym pomóc.
- Nie wszystkim da się pomóc - burknął, kręcąc głową z niezadowoleniem. Nie powinnam w ogóle ruszać tego tematu. Skarciłam się w myślach i postanowiłam się wycofać, kierując się prosto do drzwi. Już miałam wyjść z pokoju, kiedy zatrzymał mnie jego głos.
- Audrey - odwróciłam się w jego stronę. - Przepraszam - powiedział skruszony. - Może kiedyś ci powiem, ale jeszcze nie teraz – westchnął ciężko, udręczony.  Kiwnęłam głową, wyrażając swoje zrozumienie. - Zostań - dodał jeszcze, a ja wróciłam na swoje miejsce. - Dlaczego zawsze uciekasz? - zaskoczyło mnie to pytanie. Przez moment nie odezwałam się ani słowem, wbijając spojrzenie w jeden punkt na przeciwległej ścianie pokoju. To naprawdę było dobre pytanie, które zmusiło mnie do zastanowienia. Dlaczego ja zawsze uciekałam? Przed uczuciami, trudnymi tematami, przed złością innych. Czemu mnie to przerastało? I co tak naprawdę było powodem uciekania przed Harrym. Zaczynałam wątpić w to, że faktycznie w największym stopniu chodziło mi o spotykanie się z kimś tak sławnym. To było coś zupełnie innego. I musiałam się z tym w końcu uporać.
- Może kiedyś ci powiem - odpowiedziałam w końcu, jego własnymi słowami, sprawiając, że na jego twarzy wykwitł uśmiech. A mówi się, że to kobiety mają zmienne nastroje. Zayn Malik bije je na głowę.


- Gdzie jest Niall? - zapytał Zayn niedługo przed występem, krzątając się dookoła nie wiedząc co ze sobą zrobić. To co się tam działo było jednym wielkim zamieszaniem. Według Liam'a zawsze tak to mniej więcej wyglądało. Kompletna dezorganizacja. Zayn przymierzał chyba z dziesięć kurtek, a Louis z kolei ciągle gdzieś gnał. Harry natomiast siedział sobie w garderobie, gdzie jego włosami zajmowała się Louise, stylistka, którą poznałam, gdy tylko przybyliśmy na miejsce. Właściwie nie wiedziałam, dlaczego zgodziłam się pojechać z nimi. Wiedziałam, że to nie najlepszy pomysł, ale Louis uparł się i nie przyjmował żadnej odmowy. I znów zostałam wyposażona w czapkę Liam'a i okulary przeciwsłoneczne. Nie był to najlepszy kamuflaż pod słońcem, ale na pewno utrudniał rozpoznanie mojej osoby. Niemniej jednak na pewno ludzi zastanawiało, któż tak ciągle podąża za chłopcami i ukrywa się przed resztą świata.
Zayn czuł się już znacznie lepiej. Chrypka całkowicie zniknęła. Skarżył się jedynie na ból głowy, ale temu udało nam się szybko zaradzić. Mnie z kolei zaczęła boleć głowa, kiedy stałam tak pośrodku tego rozgardiaszu próbując ogarnąć rozumem wszystko to, co się działo dookoła mnie. Ciągle ktoś przychodził, odchodził, pojawiał się i znikał.
- Nie mam najmniejszego pojęcia - odpowiedział mu Lou, który nagle pojawił się tuż obok nas, a potem znowu gdzieś zniknął.
- A czy on przypadkiem nie został na zewnątrz z fankami? - zasugerował Liam. Tyle wystarczyło, a Zayn zerwał się z miejsca i z niezwykłą prędkością popędził w stronę wyjścia. Popatrzyłam pytająco na Liam'a.
- Chodź, coś zobaczysz - powiedział i pociągnął mnie za rękę, prowadząc w stronę drzwi, za którymi zniknął Malik. W końcu wyszliśmy z budynku i moim oczom okazał się ogromny tłum fanek, które otaczały nieco przestraszonego blondyna. Zayn przedzierał się między nimi, aby dotrzeć do przyjaciela. - Niall'a lepiej nie zostawiać z takim tłumem. Zdarza mu się wpadać w panikę - wyjaśnił zatroskany, patrząc w stronę Horana. - Zostań tu, albo wróć do środka, zaraz z nimi wrócę - kiwnęłam głową i jeszcze przez chwilę obserwowałam to zamieszanie, a następnie weszłam z powrotem do środka, chcąc poszukać Lou. Próba znalezienia go skończyła się fiaskiem. Zapadł się pod ziemię. Zrezygnowana zajrzałam do garderoby przez uchylone drzwi, ale nie zobaczywszy ani Harry'ego ani stylistki zmarszczyłam czoło. Gdzie oni wszyscy znikali? Dopiero po chwili dostrzegłam w rogu pomieszczenia jakiś ruch. Harry siedział na fotelu z dzieckiem na kolanach. Najwyraźniej mnie nie zauważył. Przyglądałam się mu przez dłuższą chwilę, gdy bawił się z małą, uroczą dziewczynką, która śmiała się z jego idiotycznych min i łaskotek. Ten widok niezwykle mnie rozczulił, a uśmiech od razu pojawił się na mojej twarzy. Jak długo jeszcze mogłam mu się opierać?
- Świetnie wygląda z dzieckiem, nie? - usłyszałam za sobą cichy głos. Obejrzałam się i ujrzałam szczerzącą się Louise.
- Tak, to prawda - zgodziłam się. Chciałam jeszcze coś powiedzieć, ale zorientowałam się, że kobiety już przy mnie nie było. Westchnęłam cicho po czym zdecydowałam się wejść do środka. Harry podniósł wzrok w momencie, gdy pchnęłam drzwi. Uśmiechnął się nieznacznie na mój widok, po czym spojrzał na siedzącą mu na kolanach dziewczynkę.
- Audrey, to jest Lux, córka Louise - powiedział, a ja przykucnęłam przy fotelu uśmiechając się do dziewczynki i potrząsając jej małą rączką.
- Jakże miło mi poznać - zaśmiałam się, rzucając okiem na Styles'a. - Teraz robisz za niańkę?
- Jestem wielozadaniowy - wypiął dumnie pierś. - Poza tym robienie za niańkę Lux jest naprawdę całkiem przyjemnym zajęciem – dodał.
- Mogę robić za niańkę razem z tobą? - spytałam z nadzieją w głosie.
- Cholera, gdybym wiedział, że to dziecko sprawi, że w końcu sama do mnie przyjdziesz, wypożyczyłbym małą znacznie wcześniej - stwierdził i roześmiał się. Widać było, że jest niezwykle zadowolony z siebie.
- Kto powiedział, że przyszłam do ciebie?
- Dlaczego nigdy nie dajesz mi się nacieszyć chwilą Munroe? - jęknął z wyrzutem.
- Bo jestem okropną dręczycielką - odrzekłam mu na to. - Przepraszam - powiedziałam. - Naprawdę przepraszam z to wszystko, Harry - już wiedziałam co należy zrobić. Po prostu zaryzykować.