poniedziałek, 31 grudnia 2012

Rozdział XVII

 Cześć, tęskniliście misiaki? Wybaczcie, że tak długo nic nie pisałam, ale po pierwsze przygotowania do świat i same święta pochłonęły mój czas, a po drugie wena się zbuntowała i poszła w cholerę. Dogadać się z nią nie szło, zatem rozdział przez wiele dni stał nietknięty po napisaniu parunastu zdań. Dobijało mnie to, ze nic nie jestem w stanie napisać i myślałam, że komuś serio coś zrobię. Obyło się bez ofiar na szczęście, aczkolwiek patrząc na ten rozdział nie jestem pewna, czy taki stan pozostanie, bo nie jestem z niego szczególnie zadowolona. mam nadzieję, że mi wybaczycie, ze go tak skopałam. 
Dziś mamy zatem ostatni dzień roku 2012 i z tej okazji chciałabym wszystkim życzyć Szczęśliwego Nowego Roku i oby rok 2013 był o stokroć lepszy od tego, który właśnie się kończy. Mam nadzieję, że w nowym roku spełnią się wasze marzenia i osiągnięcie wszystkie postawione przed sobą cele. Dziękuję wam za to że jesteście ze mną i wciąż czytacie to opowiadanie. Dajecie mi siłę i chęć do dalszego pisania. Ponad pięć tysięcy wizyt, tyle komentarzy, jesteście po prostu wspaniali <3. Oby tak dalej! Pozdrawiam was serdecznie i życzę jeszcze udanego Sylwestra misiaki :D.


- Możesz przestać się tak na mnie gapić, Louis? - spytałam zniecierpliwiona, kiedy Tomlinson pognał za mną do jadalni wciąż obdarzając mnie tym samym dziwnym spojrzeniem, które powoli wyprowadzało mnie z równowagi.
- Chyba nie wierzysz w to, co tam napisali? - skrzywiłam się nieznacznie i pokręciłam ze zrezygnowaniem głową.
- Pewnie bym nie uwierzyła, gdybyś nie zrobił takiej miny - stwierdziłam, rozkładając talerze na stole.
- Daj spokój - jęknął Lou, który najwyraźniej pluł sobie w brodę za to, że dał to po sobie poznać. - Dobra, może nie całkiem ten artykuł to same bzdury, Harry faktycznie był z Caroline i rzeczywiście się widzieli wczoraj i to jeszcze tylko dlatego, że Caroline odwiedziła jego matkę. Nic więcej - wytłumaczył, choć nie miałam najmniejszego pojęcia dlaczego właściwie to robił. Uniosłam lekko jedną brew do góry przyglądając mu się z lekkim zaskoczeniem.
- Po jaką cholerę ty go tłumaczysz? - zadałam mu pytanie. - I co mi do tego co i z kim robi Harry?
- Serio będziesz się wypierać? - spojrzał na mnie z politowaniem.
- Do czego zmierzasz?
- Liam co nieco mi powiedział - oznajmił, co mnie nieco zainteresowało.
- Do rzeczy - ponagliłam go.
- Lubisz go i zdecydowanie nie jest ci obojętne co i z kim on robi.
- Serio nie macie o czym rozmawiać z Liam'em? - prychnęłam, nie mogąc uwierzyć, że Liam rozmawiał o mnie z Lou. Nie czułam się zbyt dobrze z tą świadomością. Już miałam zamiar się rozprawić za to z Payne'm. - Mój szanowny przyjaciel się myli. Owszem nawet go polubiłam, ale bynajmniej nie do tego stopnia, by mogło mnie to obchodzić - rzekłam, zmuszając się do kolejnego kłamstwa. Dlaczego nie mogłam normalnie się do tego przyznać i powiedzieć, że obchodzi mnie to tak, że wręcz rozsadza mnie od środka i miałam ochotę krzyczeć bez powodu. Zamiast tego wypierałam się tego na wszelkie możliwe sposoby, jakby za przyznanie się do tego groziła surowa kara. Duma to naprawdę strasznie głupia rzecz, która nie pozwalała mi na wyrażenie swojej frustracji przez tą całą sytuację ze Styles'em.
- Tak? To dlaczego masz istny mord w oczach? - zapytał wyraźnie rozbawiony. Popatrzyłam na niego spode łba i już się nie odzywałam w ogóle na ten temat tylko w milczeniu dalej rozkładałam talerze. Chwilę później do jadalni wszedł zaspany Niall, który widząc co robię uśmiechnął się szeroko na ten widok i nie wiele myśląc, zasiadł przy stole, czekając na posiłek. Po nim, swoją obecnością zaszczycił nas Liam, któremu posłałam krzywe spojrzenie, co go nieco zdezorientowało.
- O co chodzi?
- Niechcący jej się wygadałem, o czym ostatnio rozmawialiśmy - odpowiedział mu Lou.
- Louis - jęknął Payne patrząc na mnie z miną zbitego psa.
- To nie jego wina, że ty mu opowiadasz nie wiadomo co - mruknęłam niezadowolona.
- Jak miło, mała - Lou uścisnął mnie mocno, tak mnie zaskakując, że o mało nie wypuściłam trzymanego talerza z rąk.
- Nie zmienia to faktu, że jestem zła za te wszystkie insynuacje - powiedziałam, lecz Louis tylko rozczochrał moją czuprynę, śmiejąc się pod nosem.
- Mogę wiedzieć dlaczego z samego rana jesteś nie w humorze Audrey, bo chyba ni tylko dlatego, że rozmawiałem z Tommo na twój temat? - zapytał Liam zajmując miejsce obok Niall'a, który najprawdopodobniej by zasnął przy stole, gdyby nie musiał czekać na jedzenie. Louis w tym czasie wyszedł z jadani kierując się w stronę kuchni, po czym wrócił z gazetą w ręku. Zacisnęłam usta i nie odzywając się już, powróciłam do swojej roboty.
- Dlatego jest zła - powiedział Louis pokazując Liam'owi gazetę. Ten zrobił dziwną minę i spojrzał na Lou nieodgadnionym wzrokiem, następnie przenosząc swoje spojrzenie na mnie.
- Ale wiesz, że...
- Tak, tak, wiem, że nie wszystko co piszą w gazetach to prawda - dokończyłam za niego znudzona.
- W takim razie o co chodzi?
- O nic - westchnęłam z rezygnacją. Louis z kolei zacmokał z dezaprobatą.
- I weź tu zrozum dziewczyny - stwierdził, a co Liam wzruszył ramionami. Nialler najwyraźniej wciąż nie kontaktował, bo tępo wpatrywał sie w swój pusty talerz.
- Może ktoś pójść obudzić Zayn'a? - zapytałam nieco niepewnie, jednocześnie zmieniając temat.
- A nie możesz iść sama? - odezwał się Lou patrząc na mnie z pytaniem w oczach.
- N..nie - zająknęłam się.
- No idź, na ciebie nie będzie tak wrzeszczał za obudzenie, jak na nas - to powiedziawszy Louis niemal wypchnął mnie z jadalni. - Śniadanie sami sobie weźmiemy - powiedział jeszcze, ażebym się tym nie przejmowała. Stałam jeszcze przez chwilę w korytarzu przygryzając lekko dolną wargę, aż w końcu zdecydowałam się isć na górę i skierować się do pokoju Zayn'a, który pokazywali mi zeszłego wieczora. Nie byłam znowu taka pewna, czy faktycznie by na mnie nie nawrzeszczał za obudzenie, dlatego miałam takie opory, kiedy już otwierałam delikatnie drzwi prowadzące do jego pokoju. Spał przytulając się do poduszki, co wyglądało niezwykle uroczo, ale w życiu nie powiedziałabym czegoś takiego na głos. Ostrożnie podeszłam do jego łóżka i delikatnie potrząsnęłam jego ramieniem, lecz z początku nie odniosło to pożądanego skutku. Spróbowałam ponownie i wówczas jego ręka wystrzeliła do góry, jakby odganiał natrętną muchę i uderzył mnie prosto w twarz. Jęknęłam głośno i najwyraźniej to wystarczyło, by go zbudzić ze snu, bo natychmiast otworzył oczy i widząc mnie, zerwał się z łóżka w trybie natychmiastowym.
- Nic ci nie jest, Audrey? - spytał zmartwiony przypatrując się mi, jakby oceniał wyrządzone przez siebie szkody uprzednio kładąc ręce na moich ramionach. Wpatrywałam się w jego ciemne oczy usiłując coś mu odpowiedzieć, ale niespecjalnie mi to wychodziło, a gdy zdałam sobie sprawę, że chłopak stoi przede mną jedynie w samych bokserkach, spłonęłam rumieńcem i zrobiłam jeden krok do tyłu.
- Przepraszam, wiesz, że nie chciałem cię uderzyć, prawda? - spytał spoglądając na mnie z lekkim niepokojem. Pokiwałam głową, powoli wycofując się w stronę drzwi.
- Żyję, więc jest dobrze - zaśmiałam się nerwowo, obracając całą sytuację w żart - Miałam ci powiedzieć, że śniadanie jest gotowe. I przepraszam za obudzenie - rzekłam i speszona czmychnęłam czym prędzej z jego sypialni.
Później przez całe śniadanie unikałam jego wzroku, choć było to trudne, zwłaszcza, kiedy prosił mnie o podanie pieczywa, ale dzielnie to zniosłam i po śniadaniu szybko zabrałam się za sprzątanie ze stołu. Nieocenionym pomocnikiem okazał się Niall, który z dziwnym zapałem począł zbierać talerze i zanosić je do kuchni razem ze mną. Nie komentowałam jednak tego, cieszyłam się jedynie, że nie musiałam robić tego sama.
Po posiłku spędziliśmy jeszcze czas w swoim towarzystwie oglądając w salonie jakiś program śniadaniowy, a następnie chłopcy musieli się zbierać, aby zdążyć na wywiad. Mieli wrócić parę godzin później więc stwierdziłam, że nie opłaca mi się w ogóle ruszać z ich domu i spokojnie zaczekam na nich, w międzyczasie przygotowując obiad. Zanim jednak się do tego zabrałam, wyłożyłam się wygodnie na kanapie z pilotem w ręce i lenichowałam tak przez spory kawał czasu, aż w końcu dostałam sms'a. Wyciągnęłam telefon i wzdychając ciężko przeczytałam wiadomość od Harry'ego.
"Jesteś na mnie zła?"
No tak, chłopcy już musieli mu coś wspomnieć. Wywróciłam oczami i napisałam mu tylko, że nie jestem na niego zła i wreszcie zabrałam sie z powrotem do pracy, co było niezwykłą przyjemnością. Nikt nie patrzył mi na ręce, nikt nie mówił, że coś źle robię, albo, żebym trzymała się dokładnie przepisu. Nie mówił mi, żebym się nie wychylała i nie wydziwiała w kuchni. Miałam wolną rękę. Uśmiech przy pracy automatycznie cisnął mi się na usta. Pogrążona w swoim żywiole latałam z miejsca na miejsce co chwilę wyciągając coś z szafek, jednocześnie nieco dokładniej zaznajamiając się z ich zawartością. Przy włączonym radiu, śpiewając sobie pod nosem, przygotowywałam posiłek, tracąc kompletnie poczucie czasu, jak zawsze, gdy robiłam coś równie pochłaniającego. Kiedyś to był taniec, teraz, gotowanie. Nagle dostrzegłam koło drzwi jakiś cień, którego wcześniej nie było. Podniosłam wzrok i zaskoczona upuściłam trzymaną przez siebie chochlę, której używałam do sosu. Ta upadła z brzękiem na podłogę, a oparty o framugę drzwi Harry zaśmiał się cicho, spoglądając na mnie z rozbawieniem. W końcu ruszył ze swojego miejsca w moją stronę, a ja natomiast schyliłam się po upuszczony przedmiot, chowając się jeszcze za szafką do momentu, kiedy nie ujrzałam przed sobą butów Styles'a. Niechętnie wróciłam do pozycji pionowej, nawet na niego nie patrząc powróciłam do pracy. Jeśli miałabym być szczera to bardziej chyba byłam zła na siebie, aniżeli na niego. Przecież on mógł robić co tylko chciał w tej kwestii i nie powinnam mieć o to pretensji. Z kolei byłam zła na siebie, ponieważ uświadomiłam sobie, że zaczęłam tak świrować tylko dlatego, że byłam zwyczajnie zazdrosna. Zazdrosna o dojrzałą kobietę, z którą nawet nie mogłam konkurować. Czułam się o stokroć gorsza od niej i nawet jeżeli faktycznie nic już ich nie łączyło, ta świadomość nie dawała mi spokoju. Nie byłabym w stanie w najmniejszym stopniu jej dorównać. Skrzywiłam się nieznacznie, próbując przestać zawracać sobie tym głowę.
- Nawet się nie przywitasz? - spytał Harry, patrząc na mnie z powagą.
- Cześć - rzuciłam obojętnie. Zaczęłam sądzić, że byłam istną mistrzynią w odpychaniu od siebie ludzi.
- Audrey... - zaczął zmartwiony i wtedy do kuchni wszedł Zayn, którego wzrok spoczął na nas, a następnie na garnku z sosem. Styles posłał mu wręcz mordercze spojrzenie, na co Zayn tylko wzruszył ramionami.
- Kiedy będzie obiad? - spytał opierając się łokciami o blat kuchennej szafki. Minęła chwila za nim mu odpowiedziałam, że za dziesięć minut. Uśmiechnął się i zaczął kierować swe kroki w stronę drzwi, jednak przez nie zaraz do kuchni wpadł Niall.
- Stary, nie wytrzymałem, nie da się tam wysiedzieć, kiedy tu są takie zapachy - powiedział jednym tchem. Ja i Zayn parsknęliśmy jednocześnie śmiechem podczas gdy Harry wydawał się być wytrącony z równowagi. Chwilę później dołączył do nas Liam posyłający Harry'emu przepraszające spojrzenie oraz Louis, który zaczął się droczyć z Horanem.
Harry najwyraźniej chciał ze mną porozmawiać, ale nie miał takowej szansy, z czego właściwie się cieszyłam, bo tego nie potrzebowałam. Nie chciałam się również tłumaczyć dlaczego tak naprawdę byłam zła, więc w tamtej chwili najlepszym wyjściem było zamiecenie problemu pod dywan.

Nie wiem ile minęło czasu, może dwa, trzy dni, od kiedy zaczęłam ograniczać kontaky z Harrym do absolutnego minimum. Będąc w Londynie traciłam zupełnie poczucie czasu, a wynikało to z tego, że zwyczajnie dobrze się bawiłam. Jak nie spędzałam czasu z chłopakami to wychodziłam gdzieś na miasto z bratem, albo po prostu siedzieliśmy w jego mieszkaniu i graliśmy w jakieś gry, nierzadko dołączał do nas jego współlokator.
Tej nocy nie spałam zbyt dobrze. Przekręcałam się z boku na bok i przebudzałam się co chwila, w efekcie o piątej rano byłam już na nogach. Nie budząc smacznie śpiącego brata wymknęłam się zaspana z pokoju kierując się prosto do kuchni nie przejmując się tym, że paraduję w skąpej piżamie, będąc przekonaną, że Brent wciąż spał w swoim pokoju. Jakże się myliłam. W chwili gdy otworzyłam lodówkę chcąc znaleźć w niej mleko, kanapa w salonie zaskrzypiała. Odwróciłam się w jej stronę i zauważyłam spoglądającego na mnie Brent'a, na którego ustach czaił się uśmieszek, wzbudzający u mnie niezbyt przyjemne dreszcze. Przez to niezdarnie uderzyłam głową w drzwiczki lodówki. Jęknęłam żałośnie i już chciałam zrezygnować ze swoich planów, kiedy nadchodzący  w moją stronę chłopak zagrodził mi drogę ucieczki. Usiłując się nie zawstydzić, wyciągnęłam karton z mlekiem, podczas gdy Brent usiadł na szafce kuchennej, taksując mnie wzrokiem.
- Widzę, że nie marnujesz dnia - odezwał się, na co kiwnęłam tylko głową, jednocześnie nalewając mleko do szklanki. - Lecisz już do pracy? - spytał, lekko przekrzywiając głowę.
- Nie, mam jeszcze trochę czasu - odparłam, spoglądając na wciąż nieco zaspanego Brent'a.- Dlaczego spałeś na kanapie?
- Zasnąłem podczas oglądania filmu. Nie udało mi się obejrzeć do końca. Oglądnęłabyś razem ze mną końcówkę? - po chwili zastanowienia zgodziłam się, a następnie prędko pobiegłam aby się przebrać. Chwilę później chłopak zaczął mi mniej więcej tłumaczyć o co w filmie chodziło, po czym go włączył. To był pierwszy raz kiedy spędzałam czas sam na sam z Brent'em, pomijając rzecz jasna to, że mój brat spał w swoim pokoju kilka metrów dalej. Całkiem miło spędziliśmy czas, żartowaliśmy, śmialiśmy się, co w końcu obudziło Humphrey'a, który wychodząc z pokoju popatrzył na nas dziwnie, jednocześnie kierując się w stronę łazienki. Dopiero po jakimś czasie zdałam sobie sprawę, że mam małe opóźnienie, więc czym prędzej zaczęłam się zbierać do wyjścia, kiedy poczułam czyjeś palce oplatające mój nadgarstek. Zmarszczyłam czoło i spojrzałam na uśmiechającego się do mnie Brent'a.
- Musisz iść dzisiaj do pracy? Ja mam dzisiaj wolne, moglibyśmy wyjść gdzieś na miasto - zaproponował, co właściwie mnie nieco zaskoczyło. Podrapałam się po skroni po czym skrzywiłam się uświadamiając sobie, że jestem głupia chcąc robić sobie wolne z tak błahego powodu.
- Wybacz, ale muszę iść. Może kiedy indziej - odrzekłam posyłając mu przepraszający uśmiech, by następnie wyjść z mieszkania.

Ostatecznie w domu chłopaków spędziłam jakieś tylko trzy godziny, bo mieli dzień zawalony wywiadami i przeróżnymi sprawami, które musieli pozałatwiać, więc mieli nie wracać do domu aż do wieczora, więc odpadło mi robienie obiadu oraz kolacji. Jako, że miałam wolne popołudnie stanęło na tym, że umówiłam się na mieście z Brent'em. Nie spodziewałam się, że dojdzie do tego, że umówię się z kumplem swojego brata, ale szczerze nie chciałam się nad tym rozwodzić, ponieważ chciałam zwyczajnie spędzić miło czas, a także pozbyć się durnych myśli o Harry'm, który tego ranka wystarczająco nie dawał mi spokoju próbując jakoś ze mną porozmawiać, co jednak nie odniosło skutku. Byłam wredna i dręczyłam tym Styles'a, miałam tego pełną świadomość, ale przerażała mnie sytuacja, w której się znalazłam i to, że on zdecydowanie za bardzo zaprzątał moją głowę. Moje działania były idiotyczne, zdawałam sobie sprawę, że wiele dziewcząt oddałoby wszystko, byleby być na moim miejscu, ja z kolei postępowałam na odwrót. Co było ze mną nie tak? Komplikowałam sobie życie, zamiast je ułatwiać. Trzeba się nazywać Audrey Munroe, żeby robić rzeczy tak pozbawione sensu.
W każdym razie dzień spędzony z Brent'em mogłam zaliczyć do udanych. Pokazał mi co nieco w Londynie, zaprowadził w parę ciekawych miejsc, których sama w życiu bym nie odkryła. Popołudniu zjedliśmy obiad na mieście po czym powoli zaczęliśmy kierować się do mieszkania. Dobrze się bawiłam, aczkolwiek nie wyobrażałam sobie Brent'a w roli kogoś innego niż tylko dobrego kumpla. Poza tym, mój brat za spotykanie się z jego kumplem chyba by mnie mnie zamknął w pokoju i przywiązał do kaloryfera. Tym lepiej więc dla mnie.
Wieczór z kolei spędziłam w pokoju brata czytając książkę, którą wzięłam z domu i która okazała sie na tyle interesującą lekturą, że pochłonęła mi ogromną ilość czasu. Pewnie czytałabym ją dopóki nie padłabym ze zmęczenia, jednak wołanie Humphrey'a sprawiło, że musiałam odłożyć książkę. Wyszłam z pokoju i skierowałam się w stronę z której dobiegał głos mojego brata. Ruszyłam zatem na korytarz i zobaczywszy stojącego tam Liam'a zmarszczyłam czoło.
- A co ty tu robisz? - zapytałam zaskoczona jego obecnością.
- Porywam cię na imprezę - powiedział obdarzając mnie szerokim uśmiechem.
- Nie idę na żadną imprezę - zaprotestowałam. - Z resztą nie mam się w co ubrać - dodałam zgodnie z prawdą. Nie spodziewałam się, że będę w Londynie imprezować, toteż nie zabierałam niczego szykowniejszego.
- Tak myślałem, że to powiesz, dlatego zabrałem jego - zza jego pleców wyszedł Louis szczerzący do mnie zęby.  No tak, to było do przewidzenia.
- Moja przyjaciółko, zaraz coś zaradzimy na twoje problemy - rzekł i bez żadnych ceregieli pociągnął mnie za rękę w głąb mieszkania, musiałam go pokierować do pokoju Humphrey'a, tam z kolei zaczął się dopytywać gdzie chowam swoje ciuchy. W taki też sposób zaczął przeszukiwać moje ubrania niemalże w identyczny sposób co, kiedyś w moim domu. Przyglądałam się temu z rozbawieniem, ale kiedy Lou pokazał mi co wybrał, zrzedła mi mina. Skąd do jasnej cholery w moich rzeczach znalazła się  krótka, czarna spódnica? Dostałam ją półtorej roku wcześniej od mamy, ale ani razu nie miałam jej na sobie. Musiała mi się zaplątać w moje rzeczy, jakim cudem jej w ogóle nie zauważyłam?
- Nie ma mowy, nie ubiorę tego.
- To po co to brałaś? - zapytał jakże trafnie, ale nie udzieliłam mu odpowiedzi na to pytanie. - Nie marudź, tylko ubieraj - nakazał, rzucając we mnie jeszcze jakąś bluzką. Wywróciłam teatralnie oczami i udałam się do łazienki, aby się przebrać. Kiedy wróciłam Louis popatrzył na mnie z dumą i rozczochrał mi włosy.
- Harry'emu się spodoba - rzucił w żartach. zmrużyłam oczy ze złości i chwyciłam poduszkę z łóżka, którą cisnęłam w Tomlinson'a. Nie zdążył jej złapać i w efekcie uderzyła go prosto w twarz.
- O ty mała zołzo - mruknął i zaraz chwycił mnie w pasie i przerzucił sobie przez ramię. Pisnęłam głośno i uderzyłam go pięścią w plecy. Jak ja nie lubiłam, gdy to robił.
- Cholera, Lou, mam spódnicę na sobie - jęknęłam, a chłopak roześmiał się.
- No i co? - odparł jak gdyby nigdy nic. Westchnęłam ciężko, po czym chłopak wyniósł mnie z pokoju. Minęliśmy Brent'a, który wydawał się w ogóle nie wiedzieć co się dzieje w jego mieszkaniu. Popatrzył na mnie nieodgadnionym wzrokiem, ale chwilę później straciłam go z oczu. Lou postawił mnie na ziemi dopiero kiedy znaleźliśmy się na korytarzu, gdzie Liam i Humphrey ucięli sobie pogawędkę. Humphrey zmierzył mnie wzrokiem, gdy stanęłam przed nim i podrapał się po karku.
- Tak idziesz? - uniósł lekko brwi do góry, a ja tylko rozłożyłam bezradnie ręce.
- Spokojnie, my się nią zaopiekujemy - powiedział do niego Liam, klepiąc go po ramieniu.
- No, ja myślę - mruknął Humphrey, na co roześmiałam się głośno, uświadomiwszy sobie, że właśnie doświadczyłam braterskiej troski z jego strony. W całkiem dobrym humorze w towarzystwie Lou i Liam'a wyruszyłam na imprezę, nie mając nawet pojęcia co to za impreza i gdzie ona się odbywa, miałam jednak przeczucie, że wcale taka dobra to ona nie będzie.

piątek, 14 grudnia 2012

Rozdział XVI

Dziś krótko, zwięźle i na temat, tak jak obiecałam, wstawiam kolejny rozdział. Mam nadzieję, że was zainteresuje do tego stopnia, że będziecie chcieli skomentować. Do niczego oczywiście nie zmuszam, ale zawsze to fajnie widzieć komentarze od was ;). Rzecz jasna dziękuję za te, które już zostawiliście pod poprzednimi rozdziałami i za odwiedziny na blogu. Ponad cztery tysiące! Jesteście naprawdę świetni <3.


Podróż pociągiem była całkiem przyjemna, pomijając fakt, że ludzie dziwnie mi się przyglądali, kiedy siedziałam w okularach, a potem w czapce zsuniętej na twarz, co było zdecydowanie potrzebne, jako, że Liam kilkakrotnie był zaczepiany przez jakieś dziewczyny, które prosiły go o autograf. I mogłabym przysiąc, że ktoś robił nam zdjęcia, co niespecjalnie mi odpowiadało, ale musiałam jakoś to przeżyć. Rozmowa z Harry'm szybko się zakończyła, ale uznawszy, że pewnie miał coś ważnego do zrobienia, więc nie zawracałam sobie głowy jego nagłą chęcią zakończenia połączenia, choć miałam dziwne przeczucie, ze coś się stało.
Podczas wysiadania z pociągu, który zatrzymał się na dworcu w Londynie Liam pomógł mi z moimi torbami. Sam z kolei dysponował o dziwo tylko jedną, więc nie stanowiło to dla niego problemu, choć upierałam się, że poradzę sobie z nimi sama. Chłopak jedynie zaszczycił mnie pełnym politowania spojrzeniem, nie mając najmniejszego zamiaru tego, co miałam do powiedzenia na ten temat. Kiedy przemierzaliśmy dworzec, lawirując między całą masą ludzi zauważyłam w oddali znajomą sylwetkę, przeciskającą się między grupką osób, wyglądających mi na turystów. Zsuwając nieco ciemne okulary z nosa pomachałam drugą rękę do brata i ruszyłam szybciej, a dopiero po chwili się zorientowałam, że przy moim boku brakowało Liam'a. Odwróciłam głowę i zauważyłam, że mój przyjaciel został z tyłu zatrzymany przez fanki. Westchnęłam ciężko i kręcąc głową ze zrezygnowaniem ruszyłam w jego stronę, aby wziąć swoją torbę, którą chłopak zmuszony był postawić na ziemi, aby mieć wolną rękę. Nikt nie zwracał na mnie szczególnej uwagi, bo Liam był zbyt wielką atrakcją, by ktokolwiek mógł zawracać sobie głowę zwyczajną dziewczyną kręcącą się wokół tłumu, chociaż odnosiłam dziwne wrażenie, że ktoś mi się przyglądał. Rozejrzałam się dookoła, ale nikogo zainteresowanego moją osobą nie zauważyłam, pomimo tego, że to dziwne uczucie wcale nie zniknęło. Dziewczyny zaczęły się przepychać, a ja nie miałam możliwości przejścia obok nich, aby wziąć swoją własność. Jakaś dziewczyna przez przypadek na mnie wpadła i mruknęła coś pod nosem niezadowolona, po czym znów wpadła w tłum rozpychając się łokciami. Szaleństwo. Było znacznie gorzej od tego, do czego już zostałam przyzwyczajona. A może tak mi się wydawało tylko dlatego, że chwili byłam stanowczo zbyt blisko rozszalałego tłumu fanek, które przekrzykiwały się nawzajem i wołały coś do Liam'a, ale ciężko było właściwie cokolwiek zrozumieć. Naprawdę szkoda mi było chłopaka, na którego te wszystkie dziewczyny wręcz się rzucały.
Nie chcąc zostać staranowaną przed coraz większą ilość przybywających fanek, zmuszona zostałam do wycofania się na bezpieczną odległość. Po chwili poczułam, że czyjeś palce zaciskają się na moim ramieniu. Odchyliłam lekko głowę i ujrzałam mojego brata, który uśmiechał się szeroko, choć z pewnym zaniepokojeniem zerkał w stronę atakowanego zewsząd Payne'a. Niewiele myśląc wypuściłam trzymaną przez siebie torbę z rąk i odwracając się, uścisnęłam mocno swojego brata, który zaśmiał się, odwzajemniając uścisk.
- Dobrze cię widzieć, młoda - powiedział, puszczając mnie w końcu.
- Ciebie też, Humph - wyszczerzyłam zęby w szerokim uśmiechu mierząc brata wzrokiem. Wydawał się być wyższy od czasu, kiedy po raz ostatni go widziałam, a przez to wyglądał jeszcze bardziej tyczkowato.
- Chciałaś się dostać przez ten tłum do Liam'a? - spytał podnosząc z ziemi moją torbę. Potrząsnęłam twierdząco głową. - Nie ma szans, żebyś tego dokonała. Te dziewczyny są szalone. Jak szedłem w waszą stronę jakieś nastolatki przepchnęły się tuż obok mnie lecąc na złamanie karku i krzycząc coś na temat Liam'a.
- Taa, szalone. Ja już wiem, że też byś chciał być tak oblegany przez dziewczyny jak on - stwierdziłam ze śmiechem. Humphrey jedynie przewrócił oczami, lecz kącik jego ust uniósł się lekko ku górze. Przyglądałam się temu zamieszaniu ze zmartwieniem, ale wiedziałam, że nic nie mogłam zrobić, aby pomóc w tej chwili przyjacielowi. Musiałam przeczekać najgorsze, chociaż wydawało się, że to nie skończy się nigdy, gdyż przybywały kolejne dziewczyny, a po nich następne i następne. Dworzec kolejowy zdecydowanie nie był bezpiecznym miejscem. Kiedy ja tak obserwowałam wydarzenia znów odniosłam wrażenie, że ktoś się uparcie na mnie gapi. Zmarszczyłam czoło i znów zaczęłam poszukiwania i wówczas natrafiłam na spojrzenie jakiś trzech dziewcząt, które gdy tylko zauważyły, że na nie popatrzyłam, odwróciły wzrok.
- Co jest? - spytał Humphrey i ściągnął czapkę z mojej głowy. Popatrzyłam na niego z przerażeniem i usiłowałam mu ją odebrać, lecz ten droczył się ze mną podnosząc ją tak wysoko, że nie było takiej możliwości, abym mogła ją dosięgnąć.
- Oddawaj.
- Po co ci to wszystko? - spytał, zerkając na trzymaną w górze czapkę, a następnie wskazując na ciemne okulary. - Też już jesteś sławna, że musisz się ukrywać? - spytał. Można by powiedzieć, że zdjęcia, które ukazały sie na portalach plotkarskich nieco temu sprzyjały, więc dlatego, aby nie pozwolić na to, bym wzbudzała jakąkolwiek sensację swoją osobą ze względu na to, że kręciłam się w pobliżu chłopaków ze sławnego zespołu, lepiej było się ukrywać. Nie zamierzałam jednak powiedzieć bratu dokładnie, o co chodzi, więc powiedziałam mu tylko część prawdy.
- Nie jestem sławna i nie zamierzam, więc dlatego się ukrywam, żeby nikt nie mógł mnie rozpoznać na jakichkolwiek fotkach zrobionych przez paparazzi - Humphrey popatrzył na mnie, chwilę się namyślając, po czym wcisnął mi czapkę z powrotem na głowę. W tym samym momencie zauważyłam jakiś dwóch rosłych mężczyzn żwawym krokiem przemierzających dworzec i kierujących się prosto w stronę Liam'a. Spoglądałam na nich zaciekawiona, kiedy zaczęli przepychać się między fankami, prosząc je o zachowanie dystansu. Ochroniarze zaczęli torować sobie drogę razem z Liam'em zmierzając w naszą stronę, z czego dziewczęta nie były zadowolone, ale też nie mogły nic na to poradzić. Kiedy w końcu do nas dotarli, zauważyłam, że ochroniarz, który szedł za Liam'em, niósł moją torbę oraz gitarę w futerale. Liam po tych niespełna parunastu minutach wyglądał tak, jakby spędził tam co najmniej parę godzin. Widząc mojego brata uśmiechnął się do niego i przywitał się uściskiem dłoni, ja z kolei z przepraszającym wzrokiem próbowałam odebrać swoje rzeczy od ochroniarza, który wcale nie zamierzał mi ich oddać. Zaczęłam się zastanawiać czy to dlatego, że sądził, że należą do Payne'a, ale Liam szybko rozwiał moje wątpliwości mówiąc, że mężczyzna zaniesie moje rzeczy gdzie tylko będę chciała.
Ustaliliśmy, że zabiorę się z Humphrey'em do jego mieszkania, aby móc się rozpakować, zjeść coś i trochę odpocząć, a Liam, który z dworca miał odjechać razem z ochroną, podstawionym samochodem, miał przyjechać po mnie wieczorem, aby zabrać mnie do ich domu, żebym przywitała się z chłopakami.
Wpakowałam się do rozklekotanego samochodu mojego brata po uprzednim wrzuceniu do bagażnika swoich toreb przy pomocy dość małomównego ochroniarza Liam'a. Zatrzasnęłam za sobą drzwiczki z takim trzaskiem, że aż się przestraszyłam, że coś uszkodziłam, ale Humphrey mnie uspokoił. Jadąc spoglądałam na mijane po drodze budynki z zafascynowaniem, co wzbudziło w Humphrey'u wyraźne rozbawienie, zwłaszcza po tym, gdy dojrzał szeroki uśmiech na mojej twarzy.
- Dawno nie widziałem twojego uśmiechu - powiedział po chwili, zerkając na mnie kątem oka.
- Bo dawno się nie widzieliśmy - odparłam kręcąc się na swoim miejscu i zaglądając do schowka w desce rozdzielczej, gdzie znalazłam jakąś płytę, papierki po cukierkach i opakowanie po Happy Meal'u, na co uniosłam lekko brwi do góry spoglądając na brata jakbym przyłapała go na robieniu jakieś totalnie idiotycznej rzeczy. Chłopak zrobił głupią minę i wzruszył ramionami.
- Nie, to nie dlatego - ciągnął temat.- Kiedy ostatni raz się widzieliśmy też się nie uśmiechałaś. Wcześniej również. A przez telefon brzmiałaś jakoś radośniej w ostatnim czasie. Nawet nie masz pojęcia jak dobrze jest widzieć cię szczęśliwszą - powiedział, posyłając mi uśmiech. Istotnie odkąd w moim życiu znów pojawił się Liam, a w pakiecie z nim reszta jego zespołu, uśmiechałam się częściej, częściej też byłam w lepszym nastroju. Faktycznie byłam szczęśliwsza, mimo niekoniecznie przyjemnych sytuacji, które także miały miejsce. Ale czy to było ważne? Raczej nie, bo najważniejsze było to, że moje życie nabrało barw i nie było już tak monotonne jak wcześniej.
Razem z Humphrey'em wgramoliliśmy się z moimi torbami po schodach na pierwsze piętro budynku, w którym mieszkał. Chłopak nacisnął łokciem klamkę i otworzył drzwi. Weszłam za nim do środka rozglądając się po pomieszczeniu. Był to wąski korytarz, w którym nasza dwójka plus dwie torby i futerał z gitarą w środku ledwie się mieściła. Brat wskazał głową drogę, którą powinnam iść. Ruszyłam więc za nim wzdłuż korytarza, a następnie weszłam do ostatniego pomieszczenia po lewej stronie, który był jego pokojem. Niebieskie ściany, łóżko w rogu, drewniane, rozlatujące się biurko z komputerem, ogromna szafa, która także pamiętała lepsze czasy, komoda, fotel i materac ułożony przy ścianie, tuż obok drzwi. Minimalistycznie, ale całkiem przyjemnie. Odłożyliśmy moje rzeczy na bok, po czym Humphrey pociągnął mnie za rękę wyprowadzając ze swojego pokoju i prowadząc, jak się później okazało, do salonu, gdzie na kanapie leżał jakiś chłopak. Jak się domyślałam, współlokator mojego brata. Kiedy uświadomił sobie, że nie jest sam, podniósł wzrok i zerknął na nas, następnie zrywając się z miejsca w trybie natychmiastowym. Jego usta wykrzywiły się w szerokim uśmiechu, kiedy mierzył mnie wzrokiem od góry do dołu. Naprawdę peszyło mnie takie zachowanie ze strony facetów i mimowolnie moje policzki delikatnie się zaróżowiły, a ja miałam nadzieję, że ten fakt jednak umknął ich uwadze.
- Audrey, to jest Brent, Brent, to jest moja siostra Audrey - przedstawił nas sobie. Chłopak wyciągnął rękę w moja stronę, którą niepewnie uścisnęłam, przyglądając mu się z pewną rezerwą. Miał ciemne, krótkie włosy, które wyglądały, jakby on sam próbował nieudolnie je podcinać. Jednocześnie tworzyły one idealny kontrast do jego bladej skóry. Z kolei jego szare oczy wciąż się we mnie wpatrywały. Ledwo pozbyłam się tego uczucia bycia obserwowaną na dworcu, to teraz jeszcze Brent nie spuszczał ze mnie wzroku. Niby powinnam się przyzwyczaić zważywszy na to, że Harry robił dokładnie to samo i z czasem przestałam zwracać na to szczególną uwagę, jednak kiedy robił to ktoś inny czułam się niezręcznie. Odwróciłam wzrok i wpatrywałam się przez dłuższą chwilę w jakiś punkt wyswobodzając uprzednio dłoń z uścisku chłopaka.
- Niezmiernie miło mi poznać - zwrócił się do mnie, a następnie przeniósł w końcu swoje spojrzenie na mojego brata. - Jesteście głodni? Przed dziesięcioma minutami zamówiłem pizzę. Niedługo powinni ją dostarczyć - powiedział. Jak tylko powiedział coś o jedzeniu, uświadomiłam sobie, jaka byłam głodna. Oprócz ulubionych orzechów w czekoladzie nic nie jadłam od samego rana, a dochodziła prawie siedemnasta. Cieszyłam się zatem, że Brent zatroszczył się już o posiłek. Nie pozostało więc nic innego jak czekanie na dostawcę. W tym czasie postanowiłam zająć się swoimi torbami. Humphrey powiedział, że zrobił mi trochę miejsca na półkach w swojej szafie, co niezwykle mnie ucieszyło, ze względu na to, że nie musiałam trzymać swoich ciuchów w torbach. To było niewygodne. Otworzyłam szafę i od razu zaatakowały mnie wypadające z półki ciuchy brata, które zamiast leżeć złożone w kostkę na półce, upchane były w niej na szybkiego. Spojrzałam przez ramię na brata, który podbiegł do mnie i zaczął zbierać swoje ciuchy z przepraszającym uśmiechem na ustach. Pokręciłam głową z dezaprobatą i odebrałam je od niego wzdychając ciężko.
- Ja się tym zajmę. Pewnie na ostatnią chwilę wszystko tam upychałeś? - spytałam, choć odpowiedź była jasna. Humphrey zrobił minę zbitego psa, a ja zaśmiałam się cicho, widząc to. Niewiele myśląc, zajęłam się układaniem jego ciuchów, choć ten usilnie próbował mnie od tego odwieść, twierdząc, że jestem gościem i nie powinnam tego robić, ale wytaczając porządne argumenty, że skoro będę musiała dzielić z nim szafę, to musi być w niej idealny porządek, więc lepiej byłoby, abym ja to zrobiła. Ostatecznie ja wygrałam, choć może nie była to wygrana bitwa, z której powinnam być dumna. Jakieś dwadzieścia minut później przybył dostawca z zamówioną pizzą, której zapach przywołał mnie do salonu w ekspresowym tempie. Zajadaliśmy się pizzą pośród śmiechów i ożywionych rozmów. Nawet z Brent'em ucięłam sobie krótką pogawędkę, kiedy Humphrey poszedł do łazienki zetrzeć ketchup ze swojego podkoszulka, jako że nie mógł jeść pizzy jak cywilizowany człowiek, tylko na upartego wpychał sobie ogromny kawałek do ust. Po jedzeniu posiedziałam sobie z chłopakami przed telewizorem, gdyż tak się najadłam, że ledwo mogłam się ruszać, a dopiero później zabrałam się do wypakowywania swoich rzeczy, z czym w miarę szybko się uporałam i miałam potem jeszcze trochę czasu na pogadanie i podroczenie się z bratem, za czym tak tęskniłam.
Dopiero po jakimś czasie otrzymałam wiadomość od Liam'a, że zamierza już po mnie podjechać. Napisałam mu dokładny adres, a gdy zatrzymał się pod budynkiem, wyszłam z mieszkania, na wszelki wypadek zakładając czapkę z daszkiem należącą do Liam'a i wskoczyłam do jego samochodu z uśmiechem na ustach.
- Ta czapka chyba ci się spodobała, co? - zauważył z rozbawieniem.
- Tak, jest świetna. I nie wiem gdzie ją trzymałeś do tej pory, ale pachnie mi ona serowymi chrupkami. Przez to czuje się w niej tak swojsko - wytłumaczyłam mu, co go jedynie jeszcze bardziej rozśmieszyło. W końcu ruszyliśmy przy dźwiękach piosenki dobiegającej z samochodowego radia. Na nasze nieszczęście utknęliśmy w korku, więc droga nam się przedłużała, ale Liam powiedział, żebym się nie martwiła ewentualnymi dojazdami, bo niespełna dwadzieścia minut zdecydowanie mi na to wystarczy. Przy okazji wyraził swoje nierozumienie odnośnie tego, dlaczego nie wolałam zamieszać na ten czas u nich, jednak ja zagłuszyłam go ich piosenką, która właśnie leciała w radiu i wytknęłam język niczym małe dziecko. Chłopak nie skomentował tego w żaden sposób, lecz na jego ustach wciąż czaił się uśmiech.
Wreszcie udało nam się dotrzeć na miejsce. Brama wjazdowa została otworzona i wjechaliśmy na teren ich posiadłości, której przyglądałam się przez okno samochodu z rozdziawionymi ustami, dopiero po chwili orientując się, jak to idiotycznie musiało wyglądać.
Opuściliśmy auto i skierowaliśmy się do drzwi, które Liam otworzył przede mną, zapraszając mnie do środka. Ledwo weszłam, a usłyszałam swoje imię wykrzyczane przez Lou, którego głos dobiegał z dość daleka. Dopiero chwilę później zauważyłam jego osobę biegnącą w nasza stronę. Zaczęłam się zastanawiać, czy nie lepiej uciekać, ale nawet jeśli chciałabym to zrobić, to by mi się to nie udało, bo Tomlinson zaraz mnie dopadł i ze śmiechem podniósł mnie do góry, jakbym nic nie ważyła, ściskając przy tym tak, że byłam pewna, że jak tak dalej pójdzie oczy wyjdą mi na wierzch.
- Louis, możesz mnie już puścić. Aczkolwiek miło jest zostać tak powitaną - ledwo wykrztusiłam i kiedy chłopak zdał sobie sprawę, z jakim trudem to powiedziałam, puścił mnie posyłając mi zawadiacki uśmiech.
- A ciebie miło jest w końcu widzieć, mała.
- Nie przesadzaj, rozmawialiśmy przecież ostatnio przez Skype'a - odparłam, lecz ten pokręcił głową.
- To nie to samo - powiedział i rozczochrał mi włosy, które zaraz zaczęłam doprowadzać do porządku, przyklepując je. W końcu w zasięgu mojego wzroku pojawił się Niall, który wyszczerzył się do mnie i również powitał mnie uściskiem, aczkolwiek nieco słabszym od tego, który zafundował mi Lou.
- To co, kiedy nam coś ugotujesz? - spytał po chwili, przez co Liam spojrzał na niego krzywo.
- Audrey dziś nie jest po to, żeby gotować - odparł mu.
- Ale chętnie to zrobię - stwierdziłam, a następnie zauważyłam, że Horan uśmiechnął się triumfalnie. Liam z kolei westchnął ciężko, a potem cała trójka poprowadziła mnie w stronę salonu. Po drodze natknęliśmy się na Zayn'a, który najwyraźniej właśnie szedł do nas się przywitać. Popatrzyłam na niego nieco niepewnie, a on tak po prostu posłał mi uśmiech, który bynajmniej nie był wymuszony, chyba, że zaczęłam mieć jakieś problemy ze wzrokiem. To mnie ucieszyło, ponieważ martwiłam się tym, że Zayn nie będzie zbytnio zadowolony z mojej obecności. W prawdzie starał się być grzeczny i mimo wszystko nie doświadczyłam jego niechęci do mnie, ale miałam wrażenie, że tak czy siak Zayn za mną nie przepadał. A może po prostu byłam przewrażliwiona. Albo może zrobiłam coś nie tak, przez co wyrobił sobie o mnie nienajlepsze zdanie. Nie miałam najmniejszego pojęcia i nieco mnie to nurtowało, bo reszta chłopców wydawała się raczej chętnie spędzać ze mną czas.
- Fajnie, że jesteś, Audrey - powiedział zaraz i brzmiało to całkiem szczerze. Na tę chwilę więc porzuciłam swoje przemyślenia na ten temat, uznając, że może nie ma się czym martwić. Odwzajemniłam jego uśmiech wpatrując się w niego przez dłuższą chwilę, lecz kiedy zorientowałam się, że popatrzył mi w oczy, odwróciłam wzrok. Nie miałam najmniejszego pojęcia, dlaczego Malik tak mnie onieśmielał.
Podążyłam w końcu za chłopakami do salonu, który okazał się ogromnym pomieszczeniem, urządzonym w raczej nowoczesnym stylu, lecz mimo tego był całkiem przytulny. Rozglądałam się po nim oczarowana, kiedy poczułam, że ktoś wbija palec w moje ramię. Zmarszczywszy czoło odwróciłam głowę i spojrzałam na Lou.
- I co, podoba się?- spytał, a ja kiwnęłam głową w odpowiedzi. - Jak nas nie będzie, to spokojnie będziesz mogła sobie porządzić w naszym królestwie - wyszczerzył się, następnie ciągnąc mnie za rękę, chcąc oprowadzić mnie po reszcie tego ogromnego domu. Niall, Liam, a nawet Zayn nam towarzyszyli. Obchodziliśmy niemal wszystkie pomieszczenia, kuchnię jednak zostawili na koniec. Musiałam się z nią jak najszybciej zaznajomić. Chłopcy przyglądali mi się z rozbawieniem, gdy przeszukiwałam niemalże każdą szafkę, ale nie zwracałam na to uwagi. Na koniec otworzyłam wypchaną po brzegi lodówkę i z uśmiechem odwróciłam się do nich.
- To na co macie ochotę? – spytałam, a dostrzegając radość w oczach Niall’a roześmiałam się.
- A mogłabyś zrobić kurczaka? – blondyn odpowiedział pytaniem na pytanie.
- Jasne. O ile takowego macie – odrzekłam. Jak się okazało, mieli, bo Nialler wiedząc, że przyjadę zaopatrzył się w kurczaka, chcąc mnie przy najbliższej okazji poprosić o jego przygotowanie. Cała reszta również wyraziła chęć zjedzenia przygotowanego przeze mnie posiłku, więc czym prędzej zabrałam się do pracy. Blondyn wyraźnie ciągle chciał mi pomagać, a ja woląc, żeby za bardzo nie ingerował, wysyłałam go co chwila po przyprawy i składniki. Louis z kolei ciągle mnie zagadywał, Liam również dorzucał swoje trzy grosze, tylko Zayn siedział cicho, cierpliwie czekając i przyglądając się przygotowaniom posiłku.
- Gdzie tak w ogóle jest Harry? – zapytałam niby od niechcenia. Zakładałam, że też tu będzie, ale najwyraźniej się myliłam.
- A co, stęskniłaś się za nim? – Tomlinson uniósł lekko brew do góry, zadając to pytanie.
- Nie, skądże – mruknęłam, powracając wzrokiem do swojej pracy.
- Będzie jutro około południa, niedługo przed wywiadem, jaki mamy udzielić – odpowiedział mi Niall, stawiając obok mnie przyprawę, o którą wcześniej go poprosiłam.
- Coś nie tak z jego mamą?  - zadałam kolejne pytanie, zwyczajnie martwiąc się sytuacją.
- Nie, wszystko w porządku, o ile można tak powiedzieć o kimś, kto nie może się ruszyć z łóżka i nie może uciec przed towarzystwem Harry’ego – zaśmiał się Louis. – A ty przypadkiem z nim dzisiaj nie rozmawiałaś?
- Rozmawiałam, ale krótko, bo szybko musiał kończyć i zastanawiałam się, co się stało – wyjaśniłam skąd brały się te moje pytania o Styles’a.  Lou zrobił dziwną minę, lecz zaraz odbiegł od tematu.
Kiedy w końcu skończyłam przygotowywać kurczaka, przenieśliśmy się do jadalni, gdzie podałam posiłek chłopcom. Jako, że ja byłam pełna po zjedzeniu pizzy, darowałam sobie wypychanie w siebie kolejnej dawki jedzenia. Niall spoglądał na mnie dziwnie, kiedy siedziałam przy stole razem z nimi bez talerza, jedynie pijąc sok jabłkowy.
- Czemu nie jesz?
- Nie jestem głodna – to stwierdzenie sprawiło tylko, że Liam zaraz postawił przede mną talerz, a Louis nałożył na niego taką ilość jedzenia, że nawet sam Horan nie byłby w stanie tego zjeść. Popatrzyłam na niego jak na wariata i potrzasnęłam głową. – Nie ma szans. Nie zjem tego.
- Dzidzia nie chce jesć? Może dzidzię nakarmimy? – Lou zwrócił się do mnie takim głosem, jakim zwykle zwraca się do małych dzieci. Parsknęłam śmiechem, słysząc to.
- Louis, uspokój się – nakazałam śmiejąc się jednocześnie, lecz chłopak już nabił na widelec kawałek kurczaka, usiłując wepchnąć go prosto do moich ust. 
- Liam, weź ją przytrzymaj, bo mi ucieknie – nie spodziewałam się, że Payne mu po może. Jednak ku mojemu zaskoczeniu podszedł do mnie i położywszy ręce na moich ramionach, mocno przycisnął mnie do krzesła.
- I ty przeciwko mnie? Jak możesz – wyjęczałam, mimo wszystko wciąż się śmiejąc i wiercąc, aby się wyrwać. W efekcie kawałek kurczaka wylądował na mojej koszulce. Lou mimo tego pozostał nieugięty i nadal usilnie próbował mnie nakarmić. Dopiero, kiedy kawałki jedzenia znalazły swoje miejsce w moich włosach poddałam się i obiecałam, że będę już jadła z nimi, pomimo tego, iż miałam wrażenie, że jeśli cokolwiek zjem to zwyczajnie pęknę z przejedzenia. Zaczynałam podziwiać Horan'a i jego żołądek bez dna.
- Cała jesteś brudna – stwierdził Zayn zerkając na mnie. Delikatnie się zaczerwieniłam i zaczęłam szukać wzrokiem czegoś, czym mogłabym wytrzeć ubrudzoną twarz.  Kiedy niczego takiego nie znalazłam wstałam od stołu chcąc udać się do łazienki.
Louis parsknął śmiechem patrząc na Malik’a.
- Istne mistrzostwo, jeśli chodzi o rozmowę z płcią przeciwną, Zayn – ironicznie skomentował jego wypowiedź. Ten posłał Tomlinson’owi krzywe spojrzenie, podczas gdy ja, idąc i patrząc na nich, o mało nie wpadłam na ścianę. Niall, który to zauważył zaśmiał się, z kolei Liam zapytał gdzie się wybieram.  Gdy mu odpowiedziałam, postanowił mi na wszelki wypadek jeszcze raz pokazać drogę do łazienki.
W czasie, kiedy przemywałam twarz Liam mówił mi, że byłoby fajnie, gdybym mogła przyjechać do nich około ósmej rano następnego dnia, a także dowiedziałam się, że ma zamiar dorobić mi klucze, ale zanim to zrobi, postanowił oddać mi swoje, więc gdy już wróciłam do jadalni, by dokończyć posiłek, chwilę później Liam wrócił z kluczami dla mnie.
- Nie boisz się, że was okradnę w nocy, wynosząc wasze osobiste rzeczy by sprzedać je waszym fankom? – spytałam w żartach, a Payne tylko popatrzył na mnie z politowaniem.
- Z tobą mógłbym zostawić chociażby paczkę twoich ulubionych orzechów w czekoladzie i wiedziałbym, że nie tkniesz jej nawet palcem, bo nie należy do ciebie.
- Pokładasz ogromną wiarę w moją uczciwość, Liam – rzekłam, siadając z powrotem przy stole i odgarniając w z twarzy zbłąkany kosmyk włosów.
- Po prostu dobrze cię znam – odparł uśmiechając się do mnie.
- Wasza dwójka najwyraźniej ma to ze sobą wspólnego – zauważył Louis.
- Wcale nie – wtrącił Niall, patrząc na Liam’a. – On ostatnio wyjadł mi moje chrupki – burknął blondyn.
- Nie marudź, miałeś przecież jeszcze jedną paczkę.
- Nie miałem – zaprzeczył Horan, krzyżując ręce na piersi.
- A ta w twoim pokoju pod łóżkiem? – Nialler zamyślił się na dłuższą chwilę.
- No dobra, miałem – westchnął z rezygnacją. - Ale zaraz, co ty robiłeś w moim pokoju? – zmarszczył czoło.  Ja, Louis i Zayn przyglądaliśmy się im z rozbawieniem wymalowanym na naszych twarzach.
Po skończonym posiłku posiedzieliśmy jeszcze wspólnie w salonie. Niall razem z Liam’em grali w jakąś grę na playstation, Zayn wyszedł na papierosa, ja z kolei rozmawiałam z Lou i zanim się spostrzegłam było już po dwudziestej trzeciej, więc musiałam już wracać do mieszkania swojego brata. Liam odwiózł mnie, mówiąc jeszcze, czym mogę dojechać z rana do ich okolicy. Najwyraźniej wszystko już sprawdził, abym nie musiała się tym przejmować i zastanawiać się, jak się tam dostanę. Wytłumaczył mi wszystko, a kiedy wysiadłam pod budynkiem, w którym mieszkał mój brat, podziękowałam Liam’owi za wszystko, co dla mnie zrobił,  choć on traktował to jak zwyczajną, przyjacielską pomoc.

Następnego dnia bez problemu dojechałam do celu. Okazało się, że przystanek autobusu znajduje się niespełna kilometr od domu chłopców, więc musiałam jeszcze do niego dojść. Po drodze wstąpiłam jeszcze do piekarni, która przywołała mnie do siebie zapachem świeżego pieczywa. Niewiele myśląc zaopatrzyłam się w świeże bułki, po czym ruszyłam dalej.  Jednak w pewnym momencie znów się zatrzymałam, gdyż moją uwagę przyciągnęła gazeta codzienna wystawiona na wystawę sklepu. Podeszłam bliżej, chcąc się jej przypatrzeć. Mój wzrok się nie mylił i dobrze widziałam, że na jednym ze zdjęć na pierwszej stronie znajdował się Harry w towarzystwie jakieś kobiety. Zaciekawiona wstąpiłam do sklepu, aby dokonać jej zakupu, ale zamierzałam dopiero przeczytać ją później.
Gdy dotarłam do domu chłopców otworzyłam sobie bramkę, następnie drzwi, podarowanymi przez Liam’a kluczami i skierowałam się natychmiast do kuchni, zachowując się możliwie jak najciszej, zakładając, że wszyscy śpią, skoro panowała głucha cisza. Zostawiłam gazetę na blacie szafki kuchennej, a chwilę później zabrałam się za przygotowywanie śniadania dla chłopców. Z pełną lodówką miałam pełne pole do popisu, a dysponując także dużą ilością czasu mogłam sobie pozwolić na szaleństwa w kuchni. W efekcie, dopiero godzinę później wyszukane śniadanie było gotowe. Zastanawiałam się, czy nie lepiej ich obudzić, ale uznając, że to jednak nie jest najlepszy pomysł, usiadłam sobie przy niewielkim stoliku znajdującym się w kuchni, uprzednio zabierając kupioną przez siebie gazetę.
Otworzyłam ją na odpowiedniej stronie przypatrując się zdjęciom Harry’ego, a dopiero potem zerknęłam na nagłówek. „Harry Styles i Caroline Flack znowu razem?” Zmarszczyłam czoło i zaczęłam czytać artykuł.
Caroline Flack widziana była pod szpitalem w Chester, do którego w zeszłym tygodniu z licznymi obrażeniami odniesionymi w wypadku samochodowym, trafiła matka Harry’ego Styles’a z One Direction, Anne Cox. Od tamtej pory Styles nie opuścił miasta, wciąż odwiedzając swoją matkę.
Wczorajszego popołudnia doszło do spotkania między trzydziestodwuletnią Caroline Flack i osiemnastoletnim Harry’m Styles’em. Byli partnerzy spędzili ze sobą czas i razem odwiedzili Anne.
Czyżby idol nastolatek na całym świecie wrócił do prawie o połowę starszej prezenterki? Ich związek był szeroko komentowany…
- Co czytasz? – przerwał mi Louis. Automatycznie podniosłam głowę opuszczając gazetę z nieco nietęgą miną. Właściwie sama nie wiedziałam, co mam na ten temat myśleć. Lou przyglądał mi się niepewnie i wtedy dopiero spojrzał na trzymaną przeze mnie gazetę. Momentalnie zbladł i jeszcze raz popatrzył na mnie. Twarz Lou mówiła mi wszystko. Z zaciętym wyrazem twarzy zamknęłam gazetę i rzuciłam ją na stół, wstając ze swojego miejsca i wymijając chłopaka ruszyłam w stronę szafek, żeby wyciągnąć talerze i sztućce, aby móc nakryć do stołu.
- Reszta już wstała? – spytałam obojętnie, a Louis po chwili zastanowienia potrząsnął głową.
- Zayn jeszcze śpi – odpowiedział patrząc na mnie tak, jakbym właśnie dowiedziała się, że zginęła cała moja rodzina i nic sobie z tego nie robiła. Zignorowałam to i najzwyczajniej w świecie udałam się wraz z talerzami do jadalni, udając, że ten artykuł wcale mnie nie obchodzi.

poniedziałek, 10 grudnia 2012

Rozdział XV

Oto przed wami rozdział piętnasty, miśki moje kochane. Naprawdę chciałam go napisać w piątek, ale cóż, nie wyszło, za to, mam nadzieję, uda mi się w ten piątek zamieścić kolejny. Zobaczymy jak to będzie. Rozdział piętnasty jest pewnym zakończeniem, a jednocześnie początkiem pewnego okresu w życiu głównej bohaterki, więc od szesnastego zacznie się nieco bardziej rozwijać akcja na co czekałam praktycznie od początku, bo właśnie na to miałam najwięcej pomysłów. Pewnie mogłabym to wszystko streścić w znacznie mniejszej ilości rozdziałów, ale nie zrobiłam tego z prostej przyczyny - to wszystko jest bardzo istotne w kształtowaniu się relacji między bohaterami, jak i przyszłych wydarzeń. Chciałam, abyście mieli pełny obraz tego wszystkiego, więc nie chciałam niczego pomijać. Tak to wyglądało mniej więcej w mojej głowie, więc pozwoliłam sobie na rozpisanie tego aż w tylu rozdziałach, które tak naprawdę mogę dopiero nazwać początkiem. Ale dość gadania, zapraszam do czytania :D.

Siedziałam niemalże nieruchomo na swoim miejscu wbijając swoje spojrzenie w Liam'a, który do tej pory uśmiechał się szeroko ukazując rząd białych zębów, lecz gdy zobaczył moją minę, nieco spochmurniał. Musiał zdać sobie sprawę z tego, że tak naprawdę jego propozycja może być przeze mnie odrzucona.
- Liam, to naprawdę miłe z twojej strony, że proponujesz mi wyjazd do Londynu, ale dobrze wiesz, że nie mogę. Pobyt w Birmingham był krótki, więc mogłam sobie na to pozwolić, ale nie mogę znowu zostawić ojca, tym bardziej, że powinnam już dawno zająć się szukaniem pracy. Obiecałeś mi w tym pomóc - przypomniałam mu o tym, na co chłopak nieco się zmieszał. Najwyraźniej kompletnie o tym zapomniał, przez co było mu teraz głupio. Podrapał się niepewnie po skroni i usiadł obok mnie, zawieszając głowę. Intensywnie nad czymś się zastanawiając, zmarszczył czoło i wpatrywał się w milczeniu w podłogę. Szturchnęłam go lekko łokciem, ale nie było żadnej reakcji z jego strony.
- Och, Liam myśliciel. Przygotuj się na kolejne pomysły, ja się tymczasem zmywam - zwróciła się do mnie Ruth, która pośpiesznie wstała z kanapy i skierowała się ku wyjściu z salonu. Pożegnałam ją uśmiechem, a następnie spojrzałam na Liam'a, który w tym samym czasie popatrzył na mnie. Z jego miny wywnioskowałam, że właśnie wpadł na jakiś pomysł, aczkolwiek nie byłam pewna, czy chcę go usłyszeć.
- A gdybyś pracowała dla nas? - spytał z nadzieją w głosie. Spojrzałam na niego jak na wariata, lecz on wydawał się tym w ogóle nie przejmować. Co więcej, on mówił śmiertelnie poważnie.
- To znaczy? Co miałabym robić?
- To, co ci wychodzi najlepiej. Gotować - uśmiechnął się szeroko, najwyraźniej wybitnie zadowolony ze swojego pomysłu, do którego ja byłam raczej sceptycznie nastawiona. Oczywiście wierzyłam w to, że Liam to przemyślał, nawet w tak krótkim czasie, bo był rozsądną osobą, która nie podejmowała pochopnych decyzji i nie próbowała namówić kogoś do wcielenie swojego pomysłu w życie bez uprzedniego zastanowienia się nad tym. W tej zatem kwestii mogłam ufać, że nie wyszłabym na tym źle, choć wciąż miałam wątpliwości. Jak zawsze. Nie powinno to nikogo dziwić.
- Nie sądzę, że...
- Daj spokój, Aud, to jest znakomity pomysł - przerwał mi z niewiarygodnym entuzjazmem, jakiego się po nim nie spodziewałam. - Będziesz miała pracę, zarobisz więcej niż w knajpie, a będziesz musiała gotować jedynie trzy razy dziennie, a nie zawsze, bo nie wiadomo co akurat nam wypadnie, chociaż to też zależy od zachcianek Niall'a - wytłumaczył, wpatrując się we mnie niemal błagalnie. - Proszę, cię, Audrey. Naprawdę dobrze jest mieć przyjaciółkę z powrotem przy sobie. Nie chcę, żebyśmy znowu stracili kontakt.
- Nie stracimy - odrzekłam, kręcąc głową. - Będziemy utrzymywać kontakt telefoniczny. Jakoś to będzie, przecież tak czy siak będzie musiało do tego dojść, bo ja w Londynie nie mogę siedzieć wiecznie. Poza tym, mamy jeszcze trochę czasu
- Mamy dwa dni - zaskoczył mnie tą wypowiedzią. Byłam przekonana, że mają więcej wolnego. Szczerze nie chciałam się jeszcze żegnać z Liam'em, bo nie wiadomo kiedy mogłaby się jeszcze nadarzyć okazja do spotkania. Niezwykle szybko przyzwyczaiłam się do jego obecności, której brakowało mi przez tyle miesięcy. I tak jak on, nie chciałam, żebyśmy stracili kontakt, miałam zamiar się już o to postarać, mimo iż wiedziałam doskonale, że to może być ciężkie. Może i nie miałam zbyt wielkiego pojęcia o życiu gwiazdy muzyki pop, ale z tego co opowiadali chłopcy, było to istnym szaleństwem. Masa obowiązków i niemalże minimum czasu dla siebie. Wywiady, występy, sesje, nagrania, to zajmowało im większość czasu. I rozumiałam, że trudno jeszcze kontaktować się z przyjaciółmi w tym wszystkim, jednakże wyszłam z założenia, że skoro ostatnio jakoś się to udawało, gdy wrócili na tydzień do Londynu, to potem też się to uda.
- Aud, chociaż zastanów się nad tym i nie skreślaj tego pomysłu. Mogłabyś zamieszkać u nas, więc nie byłoby żadnego problemu z zakwaterowaniem.
- Nie dość, że miałabym brać od was pieniądze to miałabym jeszcze u was mieszkać? Nie czułabym się z tym dobrze - odparłam z kwaśną miną. Już i tak wiele im zawdzięczałam, a przez to miałam wrażenie, że nigdy nie będę w stanie się odwdzięczyć za ich pomoc. Jakże po tym miałabym spłacić swój dług wdzięczności?
- Potraktuj to jak normalną pracę, tylko z ciekawszym towarzystwem - stwierdził uśmiechając się do mnie szeroko. - Nie daj się prosić - nalegał wciąż. A myślałam, że to Styles był uparty. Liam jeśli chciał też potrafił być. Przez ten czas kiedy się nie kontaktowaliśmy można było o tym zapomnieć.
- Pomyślę o tym jeszcze i dam ci odpowiedź - odrzekłam, a ta deklaracja mimo wszystko zadowoliła chłopaka.
- Serio się nad tym zastanów, a nie tylko mnie zbywaj - powiedział zaraz posyłając mi pełne powagi spojrzenie. Uśmiechnęłam się do niego szeroko, a on objął mnie po przyjacielsku ramieniem.- Jest jeszcze jeden plus twojego ewentualnego wyjazdu do Londynu -  zaczął, a ja popatrzyłam na niego pytająco. - Zobaczysz się ze starszym bratem, a on też za często w ostatnim czasie tu nie bywał, prawda? - zgodziłam się z nim skinieniem głowy. Istotnie, Humphrey nie dysponował zbyt dużą ilością wolnego czasu, aby przyjeżdżać do rodzinnego domu, a i też my nie mieliśmy go dużo, aby odwiedzić go w Londynie. Obowiązki zdecydowanie utrudniały nam kontakt, ale chociaż tyle, że staraliśmy się rozmawiać przez telefon tak często, jak to tylko było możliwe. Nic jednak nie mogło zastąpić rozmowy twarzą w twarz ze starszym bratem, który zawsze był dla mnie niewiarygodnym oparciem. W każdym razie, ten postawiony przede mną argument sprawił, że serio zaczęłam się nad tym wszystkim zastanawiać. I tym razem to Liam musiał mnie wyrywać z zamyślenia, z wybitnym rozbawieniem wymalowanym na twarzy. Wiedział, że tym dał mi nieco do myślenia.
Resztę dnia spędziliśmy u niego w pokoju leżąc na łóżku plackiem, wpatrując się bezsensu w sufit i rozmawiając, jednocześnie zajadając się serowymi chrupkami, które Liam tak uwielbiał. Było tak, jak parę lat wcześniej, kiedy życie nie okazywało się takie skomplikowane, a w wakacje rzeczywiście miało się wolne i robiło się tylko i wyłącznie to, na co miało się ochotę. Teraz oboje poznaliśmy trudy niemal dorosłego życia. Ja pomagałam utrzymać rodzinę i zajmowałam się domem, a Liam robił karierę i wkroczył do tego szalonego świata, o którym przeciętni ludzie mogą jedynie czytać w gazetach. Tak wiele się zmieniło, a jednak my nie zmieniliśmy się prawie wcale. Poniekąd nawet byliśmy wciąż tymi samymi dzieciakami, co te parę lat temu, a rozmowa jaką toczyliśmy przez parę ładnych godzin i wspólne wygłupy dały mi tego świadectwo. Obrzucaliśmy się chrupkami jak małe dzieci, śmialiśmy się z totalnych głupot, które normalnie nikogo by nie śmieszyły. Wzięło nam się nawet na wspominanie zabawnych i ciekawych sytuacji, jakie miały niegdyś miejsce, co niejednokrotnie sprawiało, że łapałam się z brzuch, który zaczynał mnie boleć z ciągłego śmiechu, nie mówiąc już nawet o gardle. Chrypkę miałam przeraźliwą, ale to tak czy inaczej mnie nie powstrzymywało przed dalszym śmiechem i dyskusjami z przyjacielem.
- Mogę ci zadać pytanie? - odezwałam się, kątem oka zerkając na Liam'a, który właśnie trzymał laptopa na swoich kolanach i jak zauważyłam, przeglądał twitter'a, co jakiś czas odpisując swoim fanom. Spojrzał na mnie i odłożył laptopa, najwyraźniej sądząc, że mam zamiar zadać mu jakieś poważne pytanie, co mógł wnioskować po moim wyrazie twarzy jak i tonie wypowiedzi.
- Jasne.
- Jak długo Jason i jego kumple cię dręczyli? - spytałam, a twarz Liam'a nieco stężała. - I nie mów mi, że tylko na tym obozie, bo w to nie uwierzę po tym, czego się dzisiaj dowiedziałam.
- To znaczy?
- On razem ze swoimi przyjaciółmi najwyraźniej wciąż czerpie satysfakcję z prześladowania innych. Koleżanka mi to dziś powiedziała - wyznałam, nie wdając się w szczegóły, bo to nie było konieczne.
- Jeśli mam być szczery to niespecjalnie mnie to dziwi - odparł cierpko.
- Zatem jak długo?
- Skończyło się jakiś rok przed tym, jak po raz drugi zgłosiłem się do x factora. Jego kumpel, który chodził ze mną do szkoły, przepisał się, więc całą resztę widziałem już naprawdę bardzo rzadko. Zwykle jedynie w twoim towarzystwie, ale wtedy wyjątkowo dobrze się zachowywali. Mimo tego, że cię okłamywał, chyba byłaś dla Jason'a ważna, skoro tak mu zależało na tym, abyś się nigdy nie dowiedziała o tym, co wyprawia, bo zdawał sobie sprawę, że byś tego nie pochwalała.
- Gdybym faktycznie była dla niego ważna, to by mnie nie okłamywał - skwitowałam i skrzyżowałam ręce na piersi. - Ale nie rozumiem, dlaczego nic nie mówiłeś przez tyle czasu.
- Z tego samego powodu, dla którego ty też nigdy nie chciałaś mówić, gdy coś było nie tak - odpowiedział mi wzruszając ramionami. Zastanowiwszy się nad tym doszłam do wniosku, że strach przed przyznaniem się do słabości i porażek, to najgłupsze co może być i oboje mogliśmy się poszczycić totalną głupotą w tej kwestii.
- Liam...- zaczęłam, a chłopak popatrzył na mnie pytająco. - Obiecaj mi, że jeśli kiedykolwiek coś złego się będzie działo, albo po prostu będziesz miał jakiś problem, to mi o tym powiesz. - poprosiłam, a kąciki jego ust uniosły się ku górze w uśmiechu.
- Obiecuję - powiedział, a następnie oberwałam od niego poduszką w ramię i w taki też sposób całą powagę sytuacji diabli wzięli, choć miałam nadzieję, że Liam jednak wziął do siebie moją prośbę. Jako przyjaciółka chciałam wiedzieć o jego problemach i o tym, co go dręczy. Bo w końcu jak inaczej mogłabym mu pomóc?

Cały następny dzień spędziłam zastanawiając się nad propozycją Liam'a, jak i na rozmawianiu z Humphrey'em przez telefon, który stwierdził, że byłoby świetnie, gdybym przyjechała do Londynu, aczkolwiek ten martwił się tym, że opuszczę pracę, bo oczywiście wciąż nie poinformowałam go to tym, że już nie pracuję, dlatego w końcu musiałam przekazać mu tą informację, jak zwykle źle się czując z powodu tego, że tak długo go okłamywałam. Pytał mnie o powód rezygnacji z pracy, a ja wciąż nie potrafiłam mu powiedzieć prawdy. A dzień wcześniej prosiłam Liam'a, żeby już zawsze mi mówił, kiedy będzie coś nie tak, a ja teraz nie potrafiłam powiedzieć prawdy własnemu bratu. Doskonale mogłam się odnaleźć w roli Payne'a, bo robiłam dokładnie to samo, właśnie w tej chwili. Czułam się z tym źle, ale wiedziałam, że ta wiedza na nic mojemu bratu się nie przyda, tym bardziej, że było to już przeszłością, a mogłoby go to tylko niepotrzebnie zmartwić.
W każdym razie Humphrey powiedział, żebym się nie zastanawiała długo nad przyjazdem, tylko jak najszybciej pakowała walizki i przyjeżdżała razem z Liam'em, bo on już mi będzie szykował miejsce do spania w swoim pokoju. Po jego entuzjastycznej reakcji na mój ewentualny przyjazd, po prostu nie miałam serca odmawiać teraz Liam'owi. Tak bardzo chciałam się zobaczyć z bratem, jednocześnie tak bardzo potrzebowałam pracy, że coraz bardziej ten pomysł  mi się podobał. Ostatecznie zapoznałam z tym pomysłem tatę, który tym razem nie był aż taki chętny do wyrzucenia mnie z domu do innego miasta. Nie wynikało to z tego, że twierdził, że sobie nie poradzi beze mnie, chociaż on by tego nie przyznał za żadne skarby świata, ani nie wynikało to z tego, że ja mogłabym sobie nie poradzić w Londynie. Tata po prostu się martwił, że miałam być tak daleko od niego, na tak długo, chociaż sama nie miałam pojęcia ile mógłby trwać mój pobyt w Londynie. Ale mimo wszystko nie miał nic przeciwko temu, więc nie pozostało mi nic innego, jak zawiadomić Liam'a o podjętej przeze mnie decyzji.
Tak jak się spodziewałam niezwykle go to ucieszyło. Do tego stopnia, że po uściskach, niemal wykopał mnie ze swojego domu, abym zaczęła już się pakować, bo następnego popołudnia mieliśmy wyjechać. Poszłam za jego radą i postanowiłam zacząć faktycznie przygotowywać się do wyjazdu, robiąc listę rzeczy które musiałam zabrać i które musiałam jeszcze przed wyjazdem zrobić, a właściwie rozpisać, czym tata musiał się zająć pod moją nieobecność, tak samo jak i Charlie, skoro to on właściwie większość czasu miał spędzał w domu. Chłopak nie był jakoś szczególnie zadowolony z mojego wyjazdu, a ja sądziłam, że to pewnie z tego powodu, że sam będzie musiał sobie przygotowywać posiłki i cześć moich obowiązków spadnie właśnie na niego. Miałam chociaż nadzieję, że nie postanowi sobie tych obowiązków zwyczajnie zbagatelizować i rzeczywiście się zamie tym, czym mu kazałam się zająć, bo obawiałam się, że inaczej po moim powrocie, dom trzeba byłoby odkopywać spod sterty brudów.
Kolejny ranek spędziłam na zakupach. Musiałam zaopatrzyć lodówkę, ażeby rodzina mi nie pomarła z głodu. Nie to, żebym wątpiła w umiejętności organizacyjne mojego taty i brata, chociaż tak na dobra sprawę faktycznie w to wątpiłam, dlatego postanowiłam się tym zająć jeszcze przed wyjazdem. Lawirowałam zręcznie między sklepowymi półkami w supermarkecie, wrzucając odpowiednie rzeczy do wózka, łącznie z trzema paczkami orzechów w czekoladzie dla siebie, na drogę. Za ten przysmak mogłabym dosłownie zrobić wszystko.
Wyjeżdżałam akurat wózkiem z alejki, gdy niespodziewanie natrafiłam na coś na swojej drodze. Tym czymś, a raczej kimś okazał się postawny chłopak. Mój były chłopak. Że też musiałam ostatnio tak często się na niego natykać.
- Wybacz - wybąknęłam pod nosem przeprosiny, usiłując go wyminąć, jednak Jason zastąpił mi drogę. To było niewiarygodnie wkurzające, kiedy ciągle ktoś nie chciał mnie przepuścić.
- Nie ma w pobliżu twojego szanownego przyjaciela, który sobie w końcu o tobie przypomniał? - spytał, opierając ręce o sklepowy wózek. Zmarszczyłam czoło i spojrzałam na niego z niezadowoleniem.
- Nie powinno cię to obchodzić, czy tu jest, czy go nie ma - prychnęłam, wciąż uparcie chcąc go ominąć, choć ten nie dawał mi na to żadnych szans. Był zbyt silny. Nic się w tej kwestii nie zmieniło od czasu, kiedy byliśmy razem.
- A ten drugi, jego kumpel, co się do mnie rzucał? - zmrużył oczy i rozejrzał się dookoła, w poszukiwaniu, najprawdopodobniej, Harry'ego. Najwyraźniej nie bardzo mu sie to spodobało, ze wtedy w kawiarni Styles włączył się do rozmowy.
- Nikt się do ciebie nie rzucał, Jason.
- Nieważne. Możesz teraz ze mną normalnie porozmawiać? - zapytał patrząc na mnie wyczekująco.
- Nie mam najmniejszego zamiaru rozmawiać z takim parszywym kłamcą jak ty - syknęłam i popchnęłam wózek. Znów bez skutku. Jason jedynie zmarszczył brwi i zacisnął mocno pięści w wyraźniej złości.
- Nie wiem o co ci chodzi - pokręcił głową, próbując się wyprzeć.
- Czyżby? Dręczenie Liam'a, prześladowanie kogo popadnie, okłamywanie mnie na każdym kroku. Mówi ci to coś? - zasugerowałam, zła jak nigdy wcześniej.
- Co ten pieprzony Payne ci naopowiadał? Przyjechał sobie, wielką gwiazdę zgrywa i wtrąca się w nie swoje sprawy - widziałam, że Jason tracił nad sobą panowanie, choć starał się nie pokazać, że moje oskarżenia aż tak go nie ruszają. 
- Nie swoje sprawy? To ciekawe, że dręczenie go uważasz za nie jego sprawę -  mruknęłam z pretensją w głosie.
- Jego masz zamiar słuchać? Jego? Tego który zapomniał o tobie na tak długi czas? Gdzie był rok temu przy twoim szpitalnym łóżku? Gdzie był, kiedy nie mogłaś sobie poradzić ze śmiercią matki? Gdzie był, kiedy było ci ciężko? Ja przy tobie byłem, a ty, ot tak o tym zapominasz - warknął, zbliżając się do mnie, po czym przystanął tuż przy moim boku, wlepiając we mnie swoje spojrzenie.
- On mnie nie okłamywał. I nigdy nie udawał kogoś kim nie jest - odparłam nieco drżącym głosem, bo nie podobał mi się jego ton, ani to, że stał tak blisko mnie. Korzystając z okazji, że miałam już wolną drogę ruszyłam z wózkiem na przód, lecz chłopak pociągnął mocno moją rękę, zatrzymując mnie.
- Posłuchaj ...-  zaczął, zaciskając palce na mojej ręce. W końcu wyszarpnęłam ją i popatrzyłam na niego z wyrzutem, jak i żalem. To nie był ten mój Jason, którego znałam. To nie ten sam czuły i troskliwy chłopak.
- Nigdy więcej mnie nie dotykaj - powiedziałam na zakończenie rozmowy i ruszyłam przed siebie, czując, że łzy zbierają mi się pod powiekami. Zacisnęłam zęby i przymknęłam na moment oczy, aby tylko się nie rozpłakać. Odetchnęłam głęboko zbliżając się do kasy. Stwarzając pozory osoby stabilnej emocjonalnie zapłaciłam za zakupy, a następnie z pełnymi siatkami, wróciłam do domu, gdzie dopiero pozwoliłam samotnej łzie spłynąc po moim policzku. Nie chcąc myśleć o konfrontacji z Jasonem, zaczęłam dokładnie pakować swoje rzeczy do toreb. Zabrało mi to trochę czasu, ale przynajmniej zajęło na długo moje myśli. Włączyłam radio i nucąc sobie znane piosenki, składałam ciuchy i potrzebne mi rzeczy do toreb, które potem zniosłam na dół, razem z gitarą, z którą nie zamierzałam się rozstawać. Musiałam przecież ćwiczyć. Pożegnałam się z tatą, który specjalnie na tą okazję zwolnił się wcześniej z pracy, Charlie natomiast podczas pożegnania wyraził swoje niezadowolenie, że jadę, ale pocieszyłam go tym, że przynajmniej będzie mógł spać, do której tylko chce, co chyba troszkę poprawiło mu nastrój. Następnie tata pomógł mi z torbami i zaniósł je do samochodu Karen Payne, która miała zawieźć mnie i Liam'a, na dworzec, skąd mieliśmy pojechać prosto do Londynu. Liam po raz kolejny użyczył mi jakiejś swojej starej czapki z daszkiem, ażebym mogła się skryć przed ewentualnymi fotografami lub fankami, które mogłyby prawdopodobnie zacząć oblężenie. Założyłam jeszcze ciemne okulary, które sprawiały, że sama zaczęłam się czuć jak gwiazda, która musi się ukrywać przed natrętnymi fanami. Związałam jeszcze włosy i wcisnęłam je pod czapkę, dla większej niepoznaki. Z samochodu pomachałam stojącemu na podjeździe tacie, oraz Charlie'emu zastanawiając się po raz ostatni, czy aby na pewno nie powinnam z nimi zostać.

*Harry*

Siedziałem przy łóżku mamy, która patrzyła na mnie spode łba. Byłem pewny, że gdyby tylko mogła, wykopałaby mnie stamtąd, ale że nie mogła, zmuszona była znosić moje towarzystwo, które chyba w takich warunkach niespecjalnie jej odpowiadało.
- Harry, jeszcze raz opowiesz mi jakiś głupi kawał przeczytany w gazecie, a zawiadomię pielęgniarkę i powiem jej, że ty tylko podajesz się za mojego syna - mruknęła, wiercąc się na swoim miejscu. Właściwie nie dziwiłem jej się, że nie mogła wytrzymać tego ciągłego leżenia w łóżku. Świadomość, że nie możesz się za bardzo ruszyć i zrobić tego, czego chcesz, musiała być doprawdy dobijająca.
- Jak możesz mamo, ja się tak staram, żeby zapewnić ci rozrywkę - odpowiedziałem jej, udając urażonego jej wypowiedzią. W tym samym momencie do sali weszła Gemma, która uśmiechnęła się do nas, po czym rozczochrała moje włosy. Zmarszczyłem nos i potrząsnąłem głową, poprawiając fryzurę. Gemma zaśmiała się tylko i usiadła obok mnie na krześle, stawiając na półce jakieś gazety. Mama popatrzyła na stosik niepewnie.
- Spokojnie mamo, nie ma tam żadnych kawałów - zachichotała, na co posłałem jej krzywe spojrzenie. Dziewczyna nic sobie z tego nie zrobiła. Pokręciła tylko głową z rozbawieniem i otworzyła jeden z magazynów, przysuwając się bliżej do łóżka mamy, aby pokazać jej jakiś artykuł. Nieszczególnie miałem ochotę na słuchanie i przeglądanie z mamą i siostrą jakiś babskich magazynów, więc postanowiłem przejść się, chcąc znaleźć automat. Przez ostatnie dni względnie zaznajomiłem się z tym szpitalem, więc mniej więcej miałem pojęcie już gdzie, co się znajduje. Niedługo po opuszczeniu sali, w której leżała moja matka, poczułem wibracje telefonu. Wyciągnąłem go z kieszeni i uśmiechnąłem się sam do siebie, widząc kto dzwoni. Jej głos, sprawiał, że automatycznie uśmiech pojawiał się na mojej twarzy.
- Świetnie, że dzwonisz Audrey, bo właśnie nie mam co robić, gdyż zostałem zmuszony do opuszczenia warty przy łóżku mamy. Zastąpiła mnie siostra z całą stertą magazynów dla kobiet - pożaliłem się, na co dziewczyna zaśmiała się dźwięcznie. Jej śmiech był cholernie uzależniający. Żałowałem tylko, że nie mogę też zobaczyć jej uśmiechu, powoli unoszących się kącików ust, iskierek w oczach. Ten obraz wytworzony w głowie nie dawał mi spokoju.
- Jestem przekonana, że pewnie ty byś coś tam dla siebie znalazł - stwierdziła. Zmarszczyłem brwi nie wiedząc o co jej chodzi, po czym skręciłem w boczny korytarz.
- Co sugerujesz? - spytałem, chcąc się dowiedzieć, co też się zrodziło w jej główce.
- Tylko to, że można tam znaleźć jakieś całkiem interesujące modelki - powiedziała to z rozbawieniem, lecz odniosłem wrażenie, że wcale jej nie było do śmiechu i to była jedna z tych aluzji odnoszących się do moich rzekomych podbojów. Nie byłem szczęśliwy z tego powodu, że Audrey wciąż miała o mnie takie, a nie inne zdanie, choć niewątpliwie nasze stosunki znacząco się poprawiły w ostatnim czasie, za co byłem niezwykle wdzięczny, bo to dawało mi szansę na pokazanie jej, że się myli co do mnie. A chciałem jej udowodnić, że jestem jej warty.
Po chwili usłyszałem w słuchawce jakiś łomot, a następnie stukot, który nieco mnie zaniepokoił.
- Co się stało? - spytałem i w oddali ujrzałem szukany przeze mnie automat, więc przyśpieszyłem kroku.
- To tylko Liam otworzył okno w pociągu - odparła. - Liam, ci mówił, że jadę z nim do Londynu, prawda? - spytała, nieco niepewnie, pewnie martwiąc się tym, ze żaden z nas nic nie wiedział o pomyśle Liam'a. Zapewne sądziła, że się narzuca. Nie mogła się bardziej mylić.
- Jasne, że powiedział. Nawet nie masz pojęcia jak mnie to cieszy - odpowiedziałem zgodnie z prawdą. Kiedy Liam mi o tym powiedział, że zaproponował Audrey wyjazd i pracę u nas, byłem niemalże wniebowzięty, ale jednocześnie zaprzątało mi głowę to, że dziewczyna mogła się jednak nie zgodzić. Odetchnąłem jednak z ulgą, gdy usłyszałem od przyjaciela dobre nowiny.
- Tak, myślę, że chyba mam pojęcie - zachichotała. - Liam, przestań wystawiać głowę za okno. Ludzie patrzą - usłyszałem w słuchawce, jak Audrey zwracała się do Payne'a. Parsknąłem śmiechem i przystanąłem przy automacie, patrząc, co też ma do zaoferowania. Decydując się na puszkę zimnego napoju, wrzuciłem drobne i czekałem, aż puszka wyleci przez otwór.
- Pozwól mu się poczuć jak dziecko. Tak rzadko nasz Daddy sobie na to pozwala - powiedziałem jej i wyciągnąłem puszkę. W tym samym czasie usłyszałem stukanie obcasów. Podniosłem głowę i spojrzałem na ciągnący się przede mną korytarz, którym właśnie kroczyła Caroline. Caroline Flack. Zamarłem, zaciskając palce na puszce z napojem. Słyszałem, że Audrey coś do mnie mówiła, ale nawet nie rozróżniałem słów. - Przepraszam cię, ale muszę kończyć - powiedziałem do niej szybko i rozłączyłem połączenie, choć może to było nieco niegrzeczne z mojej strony. Niemniej jednak byłem zbyt wstrząśnięty widokiem Caroline w szpitalu, gdzie leżała moja matka. Nie spodziewałem się jej tu. Patrzyła prosto na mnie, pewnie, a kącik jej ust lekko drgnął, gdy podeszła do mnie.
- Dawno się nie widzieliśmy, Harry - odezwała się, przystając tuż przede mną. Jak zawsze wyglądała fantastycznie. Westchnąłem ciężko, wpatrując się w jej oczy, potem skierowałem swój wzrok na usta delikatnie muśnięte szminką. Potrząsnąłem głową i ponownie utkwiłem swoje spojrzenie w jej oczach, które niegdyś tyle dla mnie znaczyły.
- Oszalałaś - tylko tak byłem w stanie skomentować jej przybycie do szpitala. Pojawiła się w zdecydowanie nieodpowiednim momencie mojego życia.  

piątek, 30 listopada 2012

Rozdział XIV

Cześć misiaki! :D. Mam nadzieję, że chociaż trochę się cieszycie widząc kolejny wpis, oraz że tym rozdziałem was nie zanudzę jakoś szczególnie. Pierwotnie nieco inaczej miałam poprowadzić akcję pod koniec, ale cóż, jak zwykle musiałam coś pozmieniać na ostatnią chwilę.
W ogóle tak się cieszę z tych ponad trzech tysięcy wizyt i tych waszych wspaniałych komentarzy, które sprawiają, że chce mi się dla was pisać. I jeżeli starczy mi na to weny, na pewno możecie się spodziewać, jeszcze wielu, wielu rozdziałów, bo tak szybko kończyć nie zamierzam. Mam zbyt wiele pomysłów, które chcę zrealizować, ale znając życie, jeszcze paręnaście razy wszystko ulegnie zmianie podczas pisania. Inaczej po prostu nie byłabym sobą.
Tak na dodatek postanowiłam dodać takie dwa gify, które ostatnio zrobiłam, oba przedstawiają Haudrey rzecz jasna ;P Bo oczywiście ja wcale nie mam co robić w ciągu tygodnia...
A teraz zapraszam na rozdział XIV :).



Harry krążył nerwowo po pokoju już po tym jak wyjaśnił nam powód, dla którego po tej rozmowie telefonicznej był taki przerażony. Naprawdę mu się nie dziwiłam, bo doskonale potrafiłam się odnaleźć w jego sytuacji i w tej chwili chciałam zrobić coś, żeby go jakoś pocieszyć, ale wiedziałam, że to niewiele w tej chwili da. Przynamniej z mojego doświadczenia wiedziałam, że słowa na nic się nie zdadzą. Jednak niepewnie wstałam ze swojego miejsca i ruszyłam w jego kierunku wyciągając ku niemu swoje ręce. Przytuliłam go ostrożnie, zaskakując go jednocześnie tym spontanicznym gestem. Stał nieruchomo napinając mięśnie, aż w końcu nieco je rozluźnił i uścisnął mnie mocno, najwyraźniej doceniając moją chęć wsparcia go w tej trudnej chwili. Ułożył podbródek na mojej głowie i jeszcze przez chwilę nie chciał mnie wypuścić ze swoich objęć, ale najwyraźniej zrozumiał, że nie powinien wykorzystywać sytuacji, bo w końcu rozluźnił uścisk, abym mogła się swobodnie z niego wyswobodzić.
- Muszę jechać - oznajmił po chwili wpatrując się w moje oczy ze smutkiem. Kiwnęłam głową, zgadzając się z nim. Chłopak w końcu przeniósł swój wzrok na Liam'a. - To co z tym samochodem? - spytał, a Payne zerwał się z miejsca i prędko wybiegł z pokoju kierując się prosto na dół po schodach.
- Mam nadzieję, że wszystko będzie w porządku - powiedziałam do Harry'ego, który posłał mi niemrawy uśmiech.
- Też mam taką nadzieję - odparł, po czym ruszył za Liam'em. Serce mi się krajało, kiedy widziałam Harry'ego ze smutkiem w oczach i strachem o stan swojej matki wymalowanym na twarzy. Przyzwyczaiłam się do tego, że ciągle widziałam go roześmianego, zadowolonego z siebie, z szelmowskim uśmieszkiem, dodającym mu uroku rzezimieszka i teraz to wszystko szlag trafił i ciężko było patrzeć na niego w takim stanie. Chciałam znów widzieć jak się szczerze uśmiecha, pozwoliłabym mu nawet na jakieś dwuznaczne żarty i zawracanie sobie głowy prośbami o randkę. Cholera, nawet bym się na nią zgodziła, byleby mu poprawić nastrój, choć wiedziałam, że umówienie się z kimkolwiek z takiego powodu nie jest najlepszym pomysłem i do niczego dobrego nie prowadzi. Dopiero po chwili zdałam sobie sprawę, że od dłuższego czasu stałam w pokoju Liam'a, podczas gdy reszta znajdowała się na dole. Szybko zbiegłam po schodach i rozejrzałam się, szukając chłopców, którzy, jak się okazało, znajdowali się w kuchni. Harry siedział na krześle z zawieszoną głową, a Liam opierał się o szafki kuchenne tuż obok Karen.
- Lepiej będzie Liam, jak ty go zawieziesz. Harry nie może prowadzić w takim stanie. Spójrz na jego ręce - zwróciła się do syna, który tępym wzrokiem wpatrywał się w drżące dłonie Harry'ego.  Liam zgodził się z mamą, po czym chwycił leżące na blacie kluczyki od samochodu i podszedł do przyjaciela, klepiąc go lekko po ramieniu.
- Chodź Hazza. Czas ruszać - powiedział, a Harry poderwał sie z miejsca, po czym ruszył za kierującym się w stronę drzwi Liam'em. Wszyscy wyszliśmy przed dom, gdzie na podjeździe stał granatowy samochód osobowy należący do Karen. Uścisnęłam raz jeszcze Harry'ego na pożegnanie, a ten podziękował mi tym słabym uśmiechem, po czym wsiadł do samochodu po drugiej stronie kierowcy.
- Bądź ostrożny Liam - powiedziałam z troską. Było już ciemno, a spodziewałam się, że mogą się śpieszyć do szpitala, a pośpiech nie sprzyjał jeździe w nocy.
- Będę i proszę, chociaż ty się nie martw - zwrócił się do mnie, a następnie objął mnie ramieniem, by zaraz zająć swoje miejsce w samochodzie. Stałam na trawniku i patrzyłam na odjeżdżający powoli samochód w zamyśleniu. Po chwili poczułam na swoim ramieniu czyjąś dłoń. Odwróciłam się i spostrzegłam stojącą przy moim boku Karen, która tak jak ja wpatrywała się w przestrzeń z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Wreszcie jej wzrok spoczął na mnie. Kąciki jej ust lekko uniosły się ku górze w ledwie widocznym uśmiechu, którego najpewniej bym nie zauważyła, gdyby nie świecące latarnie uliczne.
- Liam ma rację, nie martw się - powiedziała, a ja posłałam jej smutne spojrzenie.
- Łatwo powiedzieć, trudniej zrobić - stwierdziłam z westchnieniem, gubiąc w ciemnościach samochód Payne'ów.
- Wiem coś o tym - odparła, poklepawszy mnie po ramieniu. Wierzyłam jej słowom, bowiem doskonale wiedziałam, że Karen Payne była jedną z tych kobiet, które zawsze się o wszystko martwiły, a zwłaszcza o innych ludzi. Byłam święcie przekonana, że sytuacja Harry'ego jeszcze długo nie da jej spokoju. Także jak i mi. To ciągle zaprzątało mi głowę. Pożegnałam się z Karen i skierowałam się do swojego domu. Już wchodząc usłyszałam ciche odgłosy dobiegające z włączonego telewizora. Zajrzałam do salonu i zauważyłam śpiącego na fotelu tatę, przykrytego najwyraźniej wcześniej czytaną gazetą. Głowę miał opartą na ramieniu, a nogi wyciągnięte do przodu. Uśmiechnęłam się lekko na ten widok i podeszłam do niego, po czym delikatnie potrząsnęłam jego ramieniem. Tata leniwie rozchylił powieki i wbił we mnie swoje na wpół przytomne spojrzenie.
- Co jest aniołku? - spytał ochryple, a mój uśmiech jeszcze bardziej się pogłębił.
- Zasnąłeś na fotelu. Znowu będą cię boleć plecy - odrzekłam z troską w głosie, po czym podałam mu rękę, aby pomóc mu wstać. Tata chwycił ją i drugą ręką przytrzymując się oparcia, wstał ze swojego miejsca, prostując się z bólem. Tak jak się spodziewałam, ból pleców był gwarantowany.
- Uch, to już nie te lata - mruknął z niezadowoleniem, odkładając gazetę stolik i przeciągając się jeszcze, by rozprostować kości. Przyglądałam się przez chwilę w całkowitym milczeniu osobie, która była tak dla mnie ważna, aż w końcu podeszłam i przytuliłam się do niego, czując się jakbym wróciła do czasów, kiedy byłam małą dziewczynką, gdy zamknął mnie w swoim niedźwiedzim uścisku. Tata czule pogładził mnie po głowie, przyciskając mnie do siebie. - Co jest, Audrey? - spytał zmartwiony moją nagłą chęcią okazywania uczuć, co nie zdarzało mi się zbyt często. Nie byłam szczególnie wylewną osobą w kwestii okazywania uczuć, co wielokrotnie pozwalało mi sądzić, że jest coś ze mną nie tak, zwłaszcza kiedy widziałam swoje koleżanki, które non stop przytulały się do swoich przyjaciół, nie szczędziły słodkich słówek jak i pocałunków swoim chłopakom, a o uczuciach mówiły tak otwarcie, jakby mówiły o tym co jadły na obiad poprzedniego dnia.. Mi to sprawiało ogromną trudność i nie miałam najmniejszego pojęcia co było tego powodem. W każdym razie jednego można być pewnym, że w kwestii uczuć nigdy nie rzucałam słów na wiatr.
- Nic - odpowiedziałam uspokajająco. - Kocham cię, tato. I nie wiem co bym zrobiła, gdyby i ciebie zabrakło - dodałam po chwili.
- Jak zawsze byś sobie poradziła - to powiedziawszy ucałował mnie w czubek głowy i wypuścił mnie ze swego uścisku. - Mama byłaby z ciebie dumna - uśmiechnął się do mnie szeroko, po czym ziewnął przeciągle, zakrywając usta dłonią, a ja zachichotałam cicho na ten widok.
- Idź się połóż do łóżka - zwróciłam sie do niego, kręcąc głową z rozbawieniem i wypychając go z salonu.
- Już idę, idę. Też cię kocham, aniołku - powiedział i skierował swe kroki po schodach prosto do swojej sypialni. Ja natomiast wyłączyłam telewizor, zgasiłam światło w salonie i sama udałam się na piętro i powoli ruszyłam w stronę pokoju mojego brata. Ostrożnie otworzyłam drzwi i wystawiłam głowę do spowitego w półmroku pomieszczenia. Jedyne światło dawał włączony komputer, przy którym siedział Charlie i grał w jakąś grę z słuchawkami na uszach. Nie chcąc mu przeszkadzać, ulotniłam się, udając się do łazienki. Kiedy wróciłam już do pokoju po ciepłym prysznicu, ubrana w piżamę, rzuciłam się na łóżko z telefonem w ręku. Owinęłam się szczelnie kołdrą i przez chwilę wpatrywałam się w ekran telefonu nie wiedząc, co właściwie chciałam napisać.
"Trzymasz się jakoś?"
O takiej treści ostatecznie wysłałam sms'a do Harry'ego. Niespełna minutę później dostałam od niego wiadomość zwrotną.
" Jeszcze tak. Strasznie się o nią boję"
Przeczytałam to z cichym westchnieniem.
" Wiem. Będzie dobrze Harry, jestem o tym przekonana"
Odpisałam mu na to słowa, których ja kiedyś nienawidziłam wręcz słyszeć. Jednak szczerze wierzyłam, że wszystko będzie dobrze. A przynajmniej naprawdę bardzo chciałam, aby tak było. Wymieniłam z Harry'm jeszcze parę wiadomości, po czym pożegnawszy się,  wtuliłam się w miękką poduszkę i zamknęłam oczy. Jeszcze długo nie mogłam zasnąć, przewracałam się z boku na bok, to znowu wstawałam dręczona przykrymi wizjami. W końcu ruszyłam na dół do kuchni, aby zaparzyć sobie melisę, by następnie po paru minutach wrócić z kubkiem do swojego pokoju. Wpakowałam się z powrotem do łóżka stawiając kubek na szafce nocnej i wówczas usłyszałam wibracje mojego telefonu.
" Miałaś rację. Będzie dobrze. Przepraszam, jeśli cię obudziłem. Śpij spokojnie, słońce."
Kąciki moich ust delikatnie uniosły się ku górze i zrobiło mi się dziwnie ciepło na sercu. Jeszcze przez chwilę spoglądałam na tą wiadomość, aż w końcu odłożyłam telefon nie odpisując już na tego sms'a. Upiłam parę łyków melisy, po czym owinąwszy się kołdrą, prędko oddałam się w objęcia morfeusza.

Ta sobota zapowiadała się właściwie całkiem przyjemnie. Obudziłam się o dziwo całkiem wyspana. Ba! Energia mnie wręcz rozpierała i nie potrafiłam znaleźć sobie miejsca. Z samego rana latałam po domu wykonując zwyczajnie domowe czynności, uprzednio robiąc śniadanie, które tata spałaszował w mgnieniu oka. Zaniosłam nawet posiłek mojemu bratu prosto do pokoju, który, gdy tylko weszłam do środka otworzył oczy i wlepił we mnie mordercze spojrzenie, lecz kiedy zobaczył, że trzymam talerz z jedzeniem zmarszczył czoło, przyglądając mi się już nieco niepewnie.
- Przespałem parę miesięcy i mam urodziny? - spytał podejrzliwie, na co pokręciłam głową. - Zafarbowałaś w praniu moją ulubioną koszulkę? - dopytywał, ale również spotkał się z zaprzeczeniem z mojej strony. - Czegoś ode mnie chcesz?
- Dlaczego sądzisz, że muszę mieć jakiś powód do tego, aby ci przynieść śniadanie do pokoju? – zapytałam patrząc na niego z wyrzutem.
- Bo zwykle tego nie robisz, tylko ściągasz mnie na dół – wyjaśnił, ziewając i przeciągając się leniwie w łóżku.
- Mam dziś dobry humor, więc po prostu przyniosłam ci śniadanie – oznajmiłam mu, ze wzruszeniem ramion.
- Czy mogłabyś robić tak codziennie?
- Nie - odparłam i wystawiłam mu język, stawiając talerz na biurku. Chłopak mruknął tylko coś pod nosem, a ja pośpiesznie wyszłam z jego pokoju i zabrałam się za sprzątanie domu, pomimo tego, że zrobiłam to parę dni temu dość dokładnie.
Nie byłam pewna, czy to aby na pewno melisę piłam w nocy, ponieważ dawno nie czułam aż takiego przypływu energii. A może to chodziło o tą świadomość, że wszystko jest w porządku i nie mam się czym martwić? To również było całkiem prawdopodobne. W końcu, gdy dałam sobie spokój ze sprzątaniem przysiadłam na moment w salonie, włączyłam telewizor i przez paręnaście minut wlepiałam swoje oczy w jakiś program, lecz co jakiś czas zerkałam w stronę mojego telefonu leżącego na stoliku. W rezultacie ostatecznie chwyciłam go i wybrałam numer Harry'ego aby się z nim połączyć. Już po paru sekundach usłyszałam jego głos.
- Cieszę się, że dzwonisz - powiedział zamiast tradycyjnego przywitania, co mnie szczególnie nie zdziwiło. Właśnie czegoś takiego się po nim spodziewałam.
- Słyszę, że humor ci dopisuje - stwierdziłam, sugerując się jego dość wesołym głosem.
- Jak mówię, to dlatego, że się cieszę, że dzwonisz - odpowiedział mi i mogłam sobie wyobrazić, że gdyby przede mną stał właśnie uśmiechałby się łobuzersko. Zachichotałam cicho. - Ty chyba też jesteś w dobrym humorze.
- Nie mogę narzekać - odpowiedziałam radośnie.- Jak z twoją mamą?
- Mogło być gorzej. Ma parę złamań i musi jeszcze spędzić kilka dni w szpitalu, ale wyjdzie z tego. Najgorsze jest to, że ona nie ma zamiaru leżeć i odpoczywać i próbuje się jakoś od tego wywinąć, ale chociaż tyle, że złamana noga uniemożliwia jej ucieczkę ze szpitala - wyjaśnił z nutką rozbawienia w głosie.
- Brzmi tak, jakby twoja mama nie była zwolenniczką bezczynnego leżenia do góry brzuchem.
- Tak. To bardzo...energiczna kobieta - zaśmiał się, co sprawiło, że na mojej twarzy pojawił się szeroki uśmiech. Dobrze było znów słyszeć jego śmiech. Nie chciałam, aby się smucił i martwił o cokolwiek, co z kolei mnie zaskoczyło. Nie tak dawno najchętniej zapakowałabym go do jakiejś skrzyni i wysłała na jakąś odludną wyspę, albo chociażby z powrotem do Londynu, a co tu mówić o trosce czy chęci widzenia go w dobrym nastroju. Zdecydowanie powinnam przystopować, zdystansować się na nowo, co w ostatnim czasie kompletnie mi nie wychodziło. Powinnam czuć się z tego powodu winna, ale jakoś nie potrafiłam. Zamiast tego sama prosiłam Harry'ego o zdystansowanie się, co byłoby nieco pomocne, ale jemu również to nie wychodziło, aczkolwiek poniekąd zastosował się do niektórych moich zaleceń. Nie starając się na siłę, nieświadomie mnie do siebie przekonywał. Przewidywałam, że jak tak dalej pójdzie przegram tą walkę z samą sobą. Nie byłam tylko pewna, czy mnie to martwiło, czy raczej cieszyło. Miałam mieszane uczucia i nie potrafiłam z sobą dojść do ładu, przez co nabrałam przekonania, że na tę chwilę powinnam przestać o tym w ogóle myśleć, ponieważ znacznie ułatwiłoby mi to życie.
- To jej tam pilnuj, żeby jednak nie czmychnęła pod osłoną nocy – powiedziałam w żartach, bawiąc się pilotem od telewizora, który wreszcie wyłączyłam, jako, że przeszkadzały mi wydobywające się z niego dźwięki.
- Pilnuje, ale ona twierdzi, że przez to jestem odrobinę irytujący – stwierdził z niesmakiem.
- Cóż, trzeba to przyznać, potrafisz być – parsknęłam śmiechem, co chyba Harry’emu niespecjalnie się spodobało, ale nie brzmiał, jakby był przez to szczególnie zły.
- Zdajesz sobie z tego sprawę, że gdybym był koło ciebie, twoje żebra przeżyłyby bliskie spotkanie z moim palcem?
- Jestem tego świadoma, tak jak i tego, że w tej chwili jesteś daleko, więc nic mi za to nie zrobisz - stwierdziłam wesoło ,jeszcze przez chwilę się z nim przekomarzając, aż w końcu zakończyliśmy rozmowę, choć robiłam to z dziwnym żalem.
 Z pozytywnym nastawieniem udałam się do pokoju i wyciągnąwszy gitarę, zaczęłam próbować nowych chwytów, które nauczył mnie Benjamin tydzień wcześniej, jako, że tego dnia miałam się stawić na kolejną lekcję. Tak mnie to pochłonęło, że na śmierć zapomniałabym o tym, że miałam zrobić dla Benjamina coś dobrego w ramach zapłaty za jego pomoc, więc czym prędzej udałam się do kuchni, aby znaleźć jakieś składniki, do zrobienia przynajmniej babeczek czekoladowych, które nie zabierały szczególnej ilości czasu. Charlie jak na wyczucie gdy tylko zabrałam się do pracy zszedł do kuchni i co chwila mi przeszkadzał podjadając to i owo, mimo moich ciągłych protestów i prób wyrzucenia go z kuchni. Nawet mój trzynastoletni brat okazał się silniejszy ode mnie, co przyjęłam z niezadowoleniem, które jednak nie zepsuło mojego wyśmienitego humoru. Gdy skończyłam piec babeczki, Charlie ukradł parę z nich i pobiegł na górę tak szybko, że nawet gdybym chciała za nim biec, najpewniej nie zdołałabym go dogonić. Zapakowałam babeczki do kartonowego pudełka, które natomiast wrzuciłam do siatki, pobiegłam po gitarę, którą wcisnęłam z powrotem w futerał, po czym zarzuciłam ją sobie na plecy by następnie wsiąść na rower oparty o ścianę domu i odjechać prędko, gdy spostrzegłam, że użeranie się z młodszym bratem nieco przedłużyło proces przygotowywania babeczek.
Drzwi domu Fitzpatrick'ów otworzyła mi Tamsyn, która powitała mnie szerokim, acz kryjącym odrobinkę złośliwości uśmiechem, który dziwnie pasował do tego rudzielca, który właśnie mierzył mnie wzrokiem. W końcu jej spojrzenie spoczęło na trzymanej przeze mnie siatce.
- Co dzisiaj masz? - spytała, opierając się o framugę drzwi. Już chciałam kulturalnie jej odpowiedzieć, ale zanim to zrobiłam usłyszałam krzyk Benjamin'a, który właśnie w ekspresowym tempie zbiegał po schodach.
- Tamsyn, wara od mojego żarcia! – przystanął obok siostry, która prawie dorównywała mu wzrostem i spojrzał na nią niezadowolony, że w ogóle pojawiła się przy drzwiach.
- Rany, jaki z ciebie sknera Benj. Opanowałbyś się z tym żarciem, bo coś ci się przytyło w ostatnim czasie, a tak prędko tego ogromnego brzucha nie zgubisz - dogryzła mu, na co chłopak posłał jej wręcz mordercze spojrzenie.
- Wiesz, że jeśli widzi się coś, czego nie ma to powinno się udać do specjalisty?
- Możemy iść razem. Zamiast wypierać się problemu, może powinieneś komuś o tym opowiedzieć? – Benjamin popatrzył na rudą krzywo.- Nie martw się braciszku, jak się z tym nie uporasz na pewno poszerzymy dla ciebie drzwi - Tamsyn posłała bratu cwaniacki uśmieszek i obróciwszy się na pięcie ruszyła w swoją stron, niesamowicie zadowolona z siebie. Benjamin prychnął jeszcze coś pod nosem i pokręcił głową z oburzeniem, odprowadzając siostrę wzrokiem.
- To jest po prostu niemożliwe, żeby ten potwór był ze mną spokrewniony - mruknął po czym zerknął na mnie. - Wybacz za to, moja siostra naprawdę nie umie się zachować w towarzystwie - rzekł i w końcu zaprosił mnie do środka. Wziął ode mnie siatkę z babeczkami i udaliśmy się do jego pokoju, gdzie czekała już przygotowana gitara. Nie minęła chwila, a ja wyciagnęłam z futerału swoją, po czym przystąpiliśmy do lekcji. Jak zwykle Benjamin był bardzo skupiony na uczeniu mnie podstawowych chwytów. Przykładał do tego ogromną wagę. Nie byłam w prawdzie najlepszą uczennicą, wciąż popełniałam te same błędy, a im bardziej się denerwowałam swoimi pomyłkami, tym częściej mi się one zdarzały. Chłopak niezmiennie powtarzał mi, żebym się tym nie przejmowała i się uspokoiła, bo inaczej do niczego nie dojdziemy. W miarę udało mi sie tego dokonać i pod koniec lekcji byłam całkiem zadowolona z efektów, bo już bez żadnych pomyłek potrafiłam zagrać krótki, prosty utwór. Nie był to szczególny wyczyn, choć dla mnie był to z pewnością powód do dumy. Nie zamierzałam jednak spocząć na laurach. Jak już się za coś zabierałam, musiałam być w tym jak najlepsza. W końcu po skończonej lekcji wraz z Benjamin’em zeszłam na dół i już miałam nacisnąć klamkę, aby otworzyć frontowe drzwi, by wyjść z domu Fitzpatrick'ów, kiedy zatrzymała mnie Tamsyn we własnej osobie.
- Mam jedno pytanie - zaczęła, nieco mnie tym zaskakując. - Nie masz jutro nic do roboty, prawda? - spytała, a ja po krótkim namyśle potrząsnęłam głową. - To świetnie. Pójdziesz ze mną na poszukiwania prezentu dla mamy, bo ma jutro urodziny - oznajmiła mi, ku mojemu zdziwieniu. Benjamin popatrzył na nią z ukosa.
- Tamsyn, o to, czy ktoś gdzieś z tobą pójdzie się pyta, a nie oznajmia. Kiedy się tego nauczysz?
- Nie nauczę - odparła wzruszając ramionami i przenosząc swój wzrok z powrotem na mnie. - To co?
- Chętnie pójdę - odpowiedziałam z uśmiechem, co najwyraźniej dziewczynę zadowoliło. Tamsyn mimo niekiedy wręcz odpychającej postawy była osobą interesującą i byłam przekonana, że mogłam znaleźć z nią wspólny język mimo wielu różnić. W końcu raz udało mi się przeprowadzić z nią naprawdę świetną konwersację, przez którą uświadomiłam sobie, że Ruda wcale nie jest taka zła, za jaką chce uchodzić. W prawdzie nie byłam pewna, czy byłam na tyle odporna, aby znosić jej złośliwostki, niemniej jednak pomyślałam, że fajnie byłoby spędzić czas z jakąś koleżanką, bo w ostatnim czasie otaczałam się samymi facetami.
- A możesz mi powiedzieć, dlaczego po prezent idziesz dopiero w dzień urodzin mamy? - Benjamin zadał siostrze, składając ręce na piersi.
- Bo wcześniej nie miałam pomysłu – odrzekła mu obojętnie, opierając się o ścianę.
- A teraz masz?
- Nie - wyszczerzyła zęby w szerokim uśmiechu. - Ale jutro coś wymyślimy. Mam nadzieję, że jesteś kreatywna Audrey – zwróciła się do mnie.
- Też mam taką nadzieję - powiedziałam, po czym pożegnawszy się z nimi, wyszłam przed dom.

Siedziałyśmy sobie na ławce w parku, a promienie słońca przeciskające się między zielonymi liśćmi ogrzewały moją twarz. Upiłam parę łyków wody by zaraz zakręcić butelkę i odstawić ją na bok. Byłam dosłownie wykończona. Od południa biegałyśmy niemalże po całym mieście. Minęły trzy godziny i wciąż nic nie miałyśmy, a na dodatek nie miałyśmy zbyt dużo czasu, jako, że była niedziela i sklepy zamykane były znacznie wcześniej.
- Nie dam rady się podnieść - jęknęłam wyciągając nogi do przodu, o mało nie podstawiając ich jakiemuś rosłemu mężczyźnie, który właśnie szedł alejką. Obrzucił mnie tylko nieprzyjemnym spojrzeniem i żwawo ruszył dalej.
- Najchętniej bym tu została, gdyby nie to, że wciąż nie mam żadnego prezentu - wymamrotała Tamsyn, która też wyglądała na wykończoną tym szalonym szukaniem odpowiedniej rzeczy na prezent dla swojej mamy.
Westchnęłam ciężko i przez chwilę wpatrywałam się tępo w rosnące naprzeciwko drzewo, co nie przyniosło mi nowych pomysłów, więc zmieniłam obiekt obserwacji i skupiłam swój wzrok na zielonej trawie. Ale im dłużej myślałam, tym miałam większą pustką w głowie.
- Kup wazon - rzuciłam w końcu.
- Co? - Tamsyn zmarszczyła brwi, patrząc się na mnie, jakbym urwała się z choinki.
- Kup wazon - powtórzyłam z mocą, jakbym chciała samą siebie przekonać, że to jest dobry pomysł. - Wszyscy lubią wazony - stwierdziłam ze wzruszeniem ramion.
- Słońce ci trochę przygrzało, przesuń się - to powiedziawszy, przepchnęła mnie tak, że siedziałam już na krawędzi ławki, o mało z niej nie spadając.
- Ja nie żartuję.
- Wazony kupuje się wtedy, kiedy nie ma się pomysłu na prezent. Najczęściej lądują one albo na kominku, albo w jakimś kartonie na strychu, kiedy jest wyjątkowo obleśny – skwitowała niezbyt przekonana do mojego pomysłu, który dosłownie wziął się znikąd.
- Cóż, my nie mamy pomysłu. Możesz tylko liczyć, że wybierzemy na tyle ładny wazon, że akurat znajdzie swoje miejsce na kominku - rzekłam. Ruda przyglądała mi się przez chwilę w milczeniu, aż w końcu wstała gwałtownie ze swojego miejsca i podała mi rękę, aby pomóc mi się ruszyć.
- Dobra, chodź, nie mamy czasu. Jeszcze wykupią nam najlepsze wazony - stwierdziła żartobliwie. Leniwie wstałam z ławki i chwyciłam butelkę wody, która w ten upalny dzień była istnym wybawieniem, a następnie razem z Tamsyn ruszyłyśmy wzdłuż alejki ciągnącej się przez cały park. W pewnej chwili dziewczyna przystanęła patrząc się w stronę grupki nastolatków, którzy roześmiani przemierzali sąsiednią alejkę. Zauważyłam, że zacisnęła wargi po czym skrzywiła się i prychając głośno, przyśpieszyła kroku. 
- Tamsyn? Co jest? - spytałam nieco zaciekawiona jej zachowaniem i widoczną niechęcią, do tamtych ludzi.
- Nic, pośpiesz się - mruknęła, najwyraźniej nie chcąc się w to zagłębiać. Spojrzałam w stronę tamtej grupki wytężając wzrok. Rozpoznałam jedną z dziewczyn o farbowanych, intensywnie brązowych włosach, w żółtej bluzce wiązanej na szyi i krótkich, jeans'owych spodenkach. Vicky, bo tak miała na imię, kojarzyłam jako znajomą Jason'a, która w przeciwieństwie do niego była w moim wieku. Rzadko z nią rozmawiałam, raczej nie zrobiła na mnie najlepszego wrażenia, choć zawsze starała się być dla mnie miła, choć mogłabym przysiąc, że jej serdeczność były zwyczajnie wymuszona. Unikałam zatem kontaktu z tą panną. Szczerze mówiąc przebywanie w jej towarzystwie było przytłaczające. Nie dość, że naprawdę była ładną dziewczyną o wzroście modelki, co sprawiało, że nabawiłam się przez nią niemałych kompleksów, to jeszcze non stop gadała, rzadko przejmując się tym, czy jej wypowiedzi kogoś urażą, czy też nie. Może dałoby się to przeżyć, tak jak w przypadku Tamsyn, gdyby nie jej onieśmielająca pewność siebie, oraz przekonanie, że wszystko jej się należy. Po chwili mój wzrok spoczął na idącym z tyłu Jason'nie, który najwyraźniej mnie nie zauważył, zbyt pochłonięty rozmową z najlepszym kumplem, Bryce'em. Odwróciłam od nich wzrok i dopiero spostrzegłam, że Tamsyn była już niemal na końcu alejki. Pobiegłam w jej stronę, obawiając się, że jej reakcja mogła mieć związek z Jason'em i jego znajomymi, w sposób, o jakim nawet nie chciałam myśleć, aczkolwiek to co powiedział mi ostatnio Liam, zaczęło teraz mi zaprzątać głowę.
- Znasz Jason'a O'Sheę, Vicky Hathaway i Bryce'a Shepard'a - stwierdziłam, gdy stanęłam u boku Rudej, która popatrzyła na mnie z cieniem zaskoczenia widocznym w oczach, choć za wszelką cenę usiłowała to ukryć.
- Jak widać, nie ja jedyna – burknęła ostatecznie.- Poza swoją okolicą też szukają ofiar? Niesamowite, myślałam, że są na to zbyt leniwi - jej wypowiedź potwierdziła moje przypuszczenia. Automatycznie pobladłam i jeszcze raz zerknęłam w stronę Jason'a i jego znajomych. - Daj spokój, nie musisz tego ukrywać, jeśli cię dręczą. Ja doskonale wiem, co oni robią. Nierzadko widziałam ich w akcji. Chociaż tyle, że Jason i Bryce  w tym roku ukończyli szkołę, przynajmniej będzie spokój, ale pozostaje jeszcze Vicky jej najlepsza przyjaciółka Anette i tamta lafirynda, która przyłączyła się do nich parę miesięcy temu. Prawdopodobnie nazywa się Melanie. Te stosują chwyty poniżej pasa. Niejedną dziewczynę zmusiły do zmiany szkoły - przysłuchiwałam się temu, co mówiła Tamsyn z niedowierzaniem. Stałam przed nią próbując jakoś przetworzyć zdobyte informacje, aż w końcu doszłam do wniosku, że byłam totalnie ślepa i nie miałam najmniejszego pojęcia co robi mój chłopak w czasie, kiedy się ze mną akurat nie spotykał.
- To nie tak, że oni mnie dręczą - odparłam, lekko przygryzając dolną wargę. Ruda uniosła lekko jedną brew do góry, zastanawiając się do czego zmierzam. - Jason to mój były - w chwili gdy wypowiedziałam te słowa, Tamsyn zaczęła się głośno śmiać i nie mogła przestać. Zgięła się w pół, łapiąc się za brzuch i próbowała opanować ten nagły atak śmiechu, ale przez dłuższy czas zupełnie jej to nie wychodziło. W końcu jakoś jej się to udało, ale gdy spojrzała na moją zdezorientowaną minę, po raz kolejny parsknęła śmiechem.
- Nie spodziewałam się, że masz takie poczucie humoru - wykrztusiła wreszcie, wciąż podśmiewując się pod nosem.
- Ja jestem całkowicie poważna - odpowiedziałam, lecz ta pokręciła tylko głową z rozbawieniem, najwyraźniej nie wierząc moim zapewnieniom.
- Jasne, Audrey - posłała mi lekkiego kuksańca, a następnie pociągnęła mnie za łokieć, abym w końcu za nią poszła. Najwidoczniej moje wyznanie poprawiło jej humor, a ja nie miałam pojęcia, dlaczego ona mi nie wierzyła. Próbowałam przekonać ją do tego, że ja mówiłam prawdę, ale ta dalej tkwiła w przekonaniu, że mam wybitne poczucie humoru, choć dla mnie nie było w tym nic zabawnego. Dałam sobie w końcu spokój i po prostu zboczyłam na inny temat, chociaż gdzieś tam wciąż ten przeklęty Jason tkwił mi w głowie.
Po różnych sklepach szukałyśmy z Tamsyn naprawdę ładnego i ciekawego wazonu, aż w końcu udało nam się znaleźć odpowiedni, który spodobał się zarówno mnie jak i jej. Dziewczyna dokupiła do niego żółte tulipany oraz ogromną bombonierkę, a na koniec udałyśmy się do knajpki, aby coś zjeść po tych męczących poszukiwaniach. Po zapłaceniu za swój posiłek niemalże pusty portfel uświadomił mi, że powinnam w końcu zająć się obowiązkami, a nie przyjemnościami, które ostatnio zajmowały mi większość czasu. Praktycznie w ogóle nie myślałam o podjęciu jakiejkolwiek pracy, a powinnam, bo pieniędzy zaczynało brakować. Dla ojca miałam być podporą, a nie ciężarem, więc czym prędzej musiałam zająć się szukaniem pracy i miałam nadzieję, że Liam pomoże mi w tym, tak ja obiecał,  skoro to on razem z Lou pozbawił mnie poprzedniej. Nie mogłam pozwolić na to, abyśmy zostali bez środków do życia. Musiałam zrobić coś, żeby jakoś pomóc. Mogłam się podjąć czegokolwiek, choć miałam ogromną nadzieję, że będę mogła dalej realizować się w kuchni i to znacznie lepszej niż ta, w której dotychczas pracowałam.
Z Tamsyn pożegnałam się późnym popołudniem, każąc jej przekazać życzenia dla jej mamy, po czym sama ruszyłam w stronę domu, lecz gdy znalazłam się już na swojej ulicy, rzuciłam okiem na dom Payne’ów i skierowałam się w jego stronę, dochodząc do wniosku, że warto byłoby porozmawiać z Liam’em na temat poszukiwań pracy dla mnie. Obawiałam się, że jeśli sama się za to zabiorę, mogę stracić do tego cierpliwość, gdyż doskonale wiedziałam, że jest to niezwykle żmudna czynność.
Drzwi otworzył mi Liam, który na mój widok uśmiechnął się szeroko i zaprosił do środka, kierując mnie ku salonowi, gdzie zauważyłam siedzącą na kanapie Ruth, która powitała mnie serdecznie, klepiąc miejsce koło siebie. Zajęłam je, spostrzegając, że mój przyjaciel zniknął mi z pola widzenia, co sprawiło, że zmarszczyłam niepewnie czoło, lecz chłopak przyszedł zaraz z dwiema szklankami soku pomarańczowego, które postawił na stoliku.
- Naprawdę dobrze, że przyszłaś, bo mam dla ciebie propozycję nie do odrzucenia – powiedział uroczyście, a ja zaczęłam wpatrywać się w niego z nieco zdezorientowaną miną.