poniedziałek, 8 kwietnia 2013

Rozdział XX

Uch, oto rozdział, na który ja tyle czekałam, żeby napisać. A przynajmniej jeden z tych najbardziej wyczekiwanych. Mam nadzieję, że was nim nie zawiodłam, bo wtedy zacznę się poważnie zastanawiać, czy pisanie faktycznie jest czymś, czym powinnam się w tej chwili zajmować. Rozdział nieco dłuższy od poprzednich, ale mam nadzieję, że długość was nie zrazi, bo tak się mordowałam nad tym rozdziałem, a prawdopodobnie byłby jeszcze dłuższy, tyle, że dalszy ciąg postanowiłam już sobie odpuścić i pozostawić na następny rozdział, aby nie przedłużać. Mam nadzieję, że dalej czytacie to opowiadanie i chcecie widzieć kolejne rozdziały. Pozdrawiam was serdecznie i zapraszam was misiaki na kolejny, XX rozdział :).


- Umówiłem się - usłyszałam i podniosłam wzrok wlepiając go prosto w stojącego za kuchennym blatem brata. Chłopak postawił przede mną kawę, po czym oparł się o szafkę i upił kilka łyków swojej. Odłożyłam swojego tosta z powrotem na talerz mrugając kilkakrotnie w zdziwieniu.
To był jeden z tych poranków, kiedy mogłam pospać sobie dłużej i zjeść śniadanie w mieszkaniu brata, ponieważ chłopcy musieli wstać bardzo wcześnie. Pracowity dzień dla nich oznaczał wolne dla mnie. Miałam nadzieję, że będę mogła więcej czasu spędzić z Humphrey'em, ale jego praca niestety to uniemożliwiała. W ciągu ostatnich dni często się mijaliśmy, ja wstawałam znacznie wcześniej, aby dojechać na miejsce zanim chłopcy zbiorą się z łóżek, a w tym czasie Humphrey jeszcze smacznie spał, a dopiero później zbierał się do pracy. Zaś kiedy wracałam wieczorem, on albo był gdzieś ze znajomymi, albo był zbyt zmęczony, więc wolałam mu nie przeszkadzać. Przyjechałam do niego, a tak naprawdę nie mieliśmy zbyt wielu okazji do rozmowy. Byłam naprawdę beznadziejną siostrą.
- Z kim, jeśli mogę spytać? - wypiłam łyk kawy i spojrzałam na niego z zainteresowaniem.
- Pamiętasz jak ci mówiłem o tej mojej koleżance z roku? - spytał.
- Annmarie?
- Tak, właśnie, Annmarie - przytaknął, a uśmiech rozświetlił jego twarz. - To właśnie z nią się umówiłem. W piątek wieczór. Na kolację, a potem na imprezę - wyjawił, wyraźnie podekscytowany, co powodowało uśmiech na mojej twarzy.
- Piątek jest już jutro - stwierdziłam. - Masz się w co ubrać, żeby wyglądać jakoś przyzwoicie? - Humphrey przez dłuższą chwilę wpatrywał się we mnie, a ja zupełnie nie mogłam rozszyfrować tego spojrzenia. - O co chodzi? - spytałam już nieco zniecierpliwiona.
- Tak bardzo przypominasz mamę - westchnął i posłał mi delikatny uśmiech, odwzajemniłam go, po czym odwróciłam wzrok i postanowiłam dokończyć tosta. - Tak w ogóle, czy to była jakaś sugestia, że przeważnie nie wyglądam przyzwoicie? - uniósł jedną brew do góry posyłając mi pytające spojrzenie. Rozbawiona pokręciłam głową.
- Skądże by znowu - zmierzył mnie podejrzliwym wzrokiem, ale chyba nie zamierzał wgłębiać się w temat.
- Tak czy inaczej nie martw się, siostra. Będę się dobrze prezentował - zapewnił wesoło, upijając ostatni łyk kawy i odstawiając kubek do zlewu. Nigdy nie rozumiałam tego, jak on tak szybko potrafił wypić cały kubek kawy. Ja wychodziłam z założenia, że kawą trzeba się delektować, z tego względu zwykle rano nie starczyło mi na to czasu. A teraz miałam czasu od groma, tym bardziej, że Humphrey stwierdził, abym sobie odpuściła i nie robiła śniadania i to on zajął się zrobieniem tostów. Trzeba przyznać, że w kuchni był lepszy od ojca, który kilkakrotnie dzwonił do mnie podczas mojej nieobecności, prosząc o porady. Były takie momenty, że naprawdę zaczynałam się martwić, czy dom przetrwa do mojego powrotu. - Jakieś plany na dziś? - zapytał jeszcze.
- Jeszcze nie wiem. Może pozwiedzam sobie Londyn, bo tak na dobrą sprawę nie miałam takiej okazji - odparłam ze wzruszeniem ramion. Właściwie w ogóle nie zastanawiałam się nad tym, co mogę zrobić ze swoim wolnym czasem, a będąc w Londynie nie chciałam go marnować na siedzenie przed telewizorem. To mogłam robić w domu.
- Sama? - upewnił się, że dobrze mnie zrozumiał. - Chyba musiałbym zainwestować w nawigację dla ciebie, albo przyczepić ci jakiś nadajnik, żeby można cię potem było odnaleźć.
- Naprawdę sądzisz, że się zgubię?
- Znając ciebie? Tak, to bardzo prawdopodobne - westchnęłam ze zrezygnowaniem po tym komentarzu. To wcale nie było tak, że byłam nieporadna. Po prostu, miałam lekkie problemy z orientacją w terenie.
- Kupię sobie mapę - nie wyglądał na przekonanego. - No daj spokój, nie mam sześciu lat - oburzyłam się poirytowana z tego powodu, że traktuje mnie jak dziecko. Ja naprawdę rozumiałam tą braterską troskę, ale były jakieś granice. Zanim Humphrey zdołał coś odpowiedzieć usłyszeliśmy głośny trzask po czym tuż obok nas przeszedł Brent z nachmurzoną miną. Właściwie to można nawet pokusić się o stwierdzenie, że wyglądał, jakby miał ochotę kogoś zabić. Ostatnio ludzie dość często mieli takie miny. Co się dzieje z tym światem?
- Co on taki zły? - popatrzyłam niepewnie na brata, który pochylił się nad kuchennym blatem w moją stronę, jakby chciał zdradzić mi tajemnice.
- Wczoraj go wywalili z pracy - wyznał konspiracyjnym szeptem.
- Za co? - zdziwiłam się. Brent nie wyglądał mi na kogoś, kto mógłby narobić sobie jakiś kłopotów, ale doszłam do wniosku, że nie mnie to oceniać, bo najwyraźniej nie byłam do tego stworzona, biorąc pod uwagę to, jak nie dostrzegałam tego, jacy są naprawdę ludzie dookoła mnie.
- Przez dłuższy czas ciągle się spóźniał, a nawet po prostu sobie odpuszczał. W końcu się doigrał - mruknął. Spojrzałam w stronę, w którą poszedł Brent marszcząc czoło i nie mogąc zrozumieć jak można być tak kompletnie nieodpowiedzialnym. Humphrey najwyraźniej jak zwykle odczytał moje myśli z wyrazu mojej twarzy.
- On już tak ma, zawsze wychodzi z założenia, że jego rodzice wszystko za niego załatwią, ale tym razem, z tego co mówił, nieźle się na niego wkurzyli i powiedzieli mu, żeby teraz się sam o siebie martwił. Generalnie to właśnie oni po znajomości załatwili mu tą pracę, a teraz dodatkowo stwierdzili, że nie będą już fundować żadnych jego zachcianek- jego rodzice niewątpliwie postąpili słusznie, ale nie powiedziałam tego na głos z obawy, że Brent mógłby to usłyszeć. I wówczas Brent znów zaczął iść w kierunku swojego pokoju nawet nie zwracając na nas uwagi, przynajmniej dopóki Humphrey się do niego nie odezwał.
- Brent, nic dziś nie robisz, prawda? - chłopak popatrzył na Humphrey'a nieco nieprzytomnym wzrokiem. Ja też zwróciłam swoje spojrzeniu ku niemu, nie rozumiejąc do czego zmierza. Dopiero po chwili Brent pokręcił głową, najwyraźniej już dotarł do niego sens słów mojego brata. - To świetnie. Mógłbyś pokazać dzisiaj Audrey warte zobaczenia miejsca w mieście? Ona chce iść sama, ale nie sądzę, żeby wtedy wróciła w ciągu najbliższych dwudziestu czterech godzin - powiedział i tym samym zasłużył na moje pełne oburzenia spojrzenie. Moja twarz wykrzywiła się w grymasie niezadowolenia, naprawdę nienawidziłam gdy inni robili coś takiego. Brent zerknął na mnie, a kąciki jego ust lekko uniosły się ku górze. Widać, że wciąż był nieco zdenerwowany, ale negatywne emocje zaczynały powoli gdzieś znikać.
- Jasne, z chęcią - odparł, kiwając przy tym głową. Miałam szczerą ochotę zrobić coś mojemu bratu, za to, że mnie wkopał w spędzenie popołudnia razem z Brent'em. Kiedy ten poszedł do swojego pokoju, wstałam ze swojego miejsca i trzepnęłam Humphrey'a w ramię.
- Ej, za co? - jęknął, patrząc na mnie z wyrzutem.
- Za bycie strasznie wkurzającym bratem - mruknęłam, splatając ręce na piersi i kręcąc głową z dezaprobatą.
- Boże, moja siostra jest agresywna. Koniec świata - usłyszawszy to, wywróciłam oczami i szturchnęłam go lekko.
- Zjeżdżaj na do pracy, zanim jeszcze bardziej się rozzłoszczę - dodałam, a brat posłał mi szeroki uśmiech. Rozczochrał mi włosy i zabrawszy mój kubek z kawą, wypił resztę, wciąż szczerząc się zadowolony z siebie.

A więc to tak wygląda Big Ben na żywo. Może to dziwne, ale mimo iż Wolverhampton nie jest znowu aż tak daleko, to nigdy wcześniej nie byłam w Londynie. Manchester, owszem, tam dość często jeździłam z grupą taneczną na występy czy konkursy. Ale Londyn? Teraz wiedziałam już, jak wiele straciłam. Co innego jest też jechać przez Londyn autobusem lub autem, wtedy tak się nie zwraca uwagi na budynki, na ludzi, na krajobrazy, nie to co w przypadku naprawdę długiego spaceru, który w towarzystwie Brent'a był naprawdę bardzo udany. Pogoda nam sprzyjała, w prawdzie humor z początku nie bardzo mu dopisywał, ale dość szybko się to zmieniło. W przyczyny jednakże nie wnikałam.
- Jak wrażenia? - Brent położył rękę na moim ramieniu. Rzuciłam niepewnie na niego okiem po czym odwróciłam wzrok, znów spoglądając na budynek.
- Nie do opisania - odrzekłam z uśmiechem, który wykwitł na mojej twarzy. Co jak co, ale zwiedzanie nowych miejsc zawsze sprawiało mi taką frajdę, jakbym co najmniej trafiła na cały dzień do wesołego miasteczka.
- Zatem myślę, że zadanie wykonane. Najważniejsze i najciekawsze miejsca w centrum Londynu zaliczone. Zadowolona? - upewnił się. Pokiwałam energicznie głową, a chłopak roześmiał się.- I tylko pół dnia chodzenia w upale, aby zadowolić dziewczynę. Błahostka - ironizował z rozbawieniem.
- Przesadzasz - szturchnęłam go lekko łokciem i roześmiałam się.
- Idziemy dalej? - spytał, spoglądajac na mnie kątem oka.
- Chodźmy się czegoś napić - zasugerowałam, a Brent przyjął tą propozycję z uśmiechem. Nietrudno było znaleźć jakąś przytulną kafejkę. W Londynie ich nie brakowało. Pośpiesznie zajęliśmy jakieś miejsca uprzednio zamawiając kawę Latte. Rozsiadłam się wygodnie na krześle, ciesząc się, że mogę odpocząć, bo zmęczenie faktycznie dawało mi się we znaki. Niemniej jednak opłaciło się to, zobaczyłam bowiem mnóstwo ciekawych miejsc i naprawdę się cieszyłam z takiej możliwości. Z chłopcami nie mogłam sobie pozwolić na takie wypady na miasto w ciągu dnia o ile zależało mi na prywatności. Nie chciałam tego zmieniać, bo jednak moja twarz na zdjęciach w internecia lub nie daj boże w gazetach nie była czymś, co chętnie chciałabym zobaczyć. Nic w tej kwestii się nie zmieniło, ale zdawałam sobie też sprawę, że chcąc utrzymywać kontakty z chłopakami, muszę w końcu sobie odpuścić. Tyle, że jeszcze nie byłam na to gotowa.
- Pijesz, czy się modlisz nad kawą? - zaśmiał się Brent, jednocześnie wyrywając mnie z zamyślenia. Mrugnęłam parokrotnie powracajac do rzeczywistości.
- Piję, piję - odparłam, po czym upiłam łyk przepysznej kawy. Zwykle nie pijałam jej zbyt dużo, ale druga kawa w ciągu dnia z pewnością mi nie zaszkodzi. - Spędziłam naprawdę miłe popołudnie - zwróciłam się do niego, a moje usta wykrzywiły się w serdecznym uśmiechu. - Dzięki za robienie za mojego przewodnika.
- Cała przyjemność po mojej stronie. Mam jednak nadzieję, że jeszcze kiedyś to powtórzymy.
- Jak tylko będę miała wolny czas to czemu by nie - odpowiedziałam wesoło, a to wyraźnie go zadowoliło. - Mogę wiedzieć, czemu nie chodziłeś do pracy? - spytałam, karcąc siebie jednak w duchu za moje wścibstwo. Brent nieco się nachmurzył, ale bynajmniej mi nie powiedział, abym nie wtrącała się w jego sprawy.
- Trochę po prostu przegiąłem, jeden dzień wolnego od przerodził się w dwa, trzy, szybko to minęło. Wiesz, to studenckie życie i te sprawy, imprezy do samego rana, a potem leczenie kaca, przez to się spóźniałem - wzruszył ramionami, jakby to było coś nadzwyczaj normalnego. Zmarszczyłam brwi nie mogąc zrozumieć jak może traktować to, jakby to było jakąś zupełnie trywialną sprawą. - Poza tym, naprawdę miałem dość swojego pracodawcy. Gość to istny upiór - dorzucił.
- Ale to nie jest dobry powód, by zaprzepaszczać taką szansę jaką dali ci rodzice.
- Oni wiecznie mi coś dają, tym razem obejdzie się bez tego - mruknął. - Ale dość o moich rodzicach. To ostatni temat jaki chciałbym poruszać w towarzystwie ładnej dziewczyny - uśmiechnął się łobuzersko, sprawiając, że poczułam się nieco niezręcznie, a delikatny rumieniec pojawił się na mojej twarzy. Brent patrzył na mnie w tak dziwny sposób, że miałam ochotę się schować, albo uciec. Jak na dziewczynę, dość nietypowo reagowałam na komplementy, ale nic nie mogłam na to poradzić. Nie skomentowałam tego i jak najszybciej zmieniłam temat. W efekcie jeszcze pół godziny spędziliśmy w kawiarni, zanim zdecydowaliśmy się wrócić. Po drodze Brent usiłował mnie jeszcze zaciągnąć do kina, ale uznałam to za zły pomysł i zwyczajnie odmówiłam. Zastanawiające było to, że każdego, kto twierdził, że jestem ładna, uważałam za podejrzanego.

Kolejny dzień zaczął się absolutnie normalnie, jak zwykle przyjechałam do chłopców, zrobiłam wszystkim śniadanie, a potem posprzątałam po posiłku, a Styles najwyraźniej postanowił nie odstępować mnie na krok. O ile nie przeszkadzało mi to aż tak bardzo, to jednak z czasem robiło się to odrobinę irytujące, niemniej jednak darowałam sobie jakiekolwiek sprzeciwy. Naprawdę nie chciałam niczego psuć. Po raz kolejny. Musiałam przyznać, że unikanie Harry'ego, oddalanie się od niego na siłę przez te wszystkie tygodnie było po prostu męczące, a i on też musiał mieć już powoli dość tych wszystkich starań, choć ciągle mówiłam mu, że są one zupełnie niekonieczne. Ale jednak, upartego trudno zmusić do zrobienia czegoś, czego wcale nie chce. Może tak właśnie powinno być? Może danie mu szansy, choć on właściwie nie miał o tym pojęcia, było dobrym posunienciem? Przynajmniej chciałam, aby tak było. Zaufałam jemu, zaufałam własnym instynktom i miałam ogromną nadzieję, że się na tym nie przejadę.
Siedziałam akurat w pokoju Horana. Udało mi się go namówić na lekcję gry na gitarze. Blondyn wyraźnie był zadowolony z tego faktu, że mógł podzielić się z kimś swoją wiedzą, a ja z kolei cieszyłam się, że mogłam kontynuować naukę. Z pełnym skupieniem, a jednocześnie co chwila szczerząc zęby w szerokim uśmiechu pokazywał mi kolejne chwyty i uczył zagrać jedną z ich piosenek. Przy tym był pod wrażeniem postępów, jakie poczyniłam od czasu, kiedy próbował uczyć mnie po raz pierwszy, z czego sama byłam niezwykle dumna. W prawdzie nie nabyłam jakiś cudownych umiejętności, ale opanowywanie chwytów nie sprawiało mi już takich trudności jak wcześniej, a przez to, nauczenie się jednej z ich piosenek było nieco łatwiejsze.
Akurat gdy grałam jakiś dłuższy fragment, drzwi pokoju Niall'a otworzyły się, a w progu stanął Styles z promiennym uśmiechem na twarzy. Przerwałam grę, unosząc brwi do góry, nie bardzo wiedząc, co też spowodowało jego zadowolenie.
- Aż tak mnie kochasz, że aż nauczyłaś się grać fragment mojej solówki? Jak słodko - odezwał się i choć miałam ogromną ochotę spiorunować go spojrzeniem, nie zrobiłam tego, bo zdecydowanie by mi to nie wyszło z rumieńcami na twarzy. Jak zawsze. Harry, widząc to, zaśmiał się, po czym pochylił się nade mną obdarzając mnie tym swoim uroczym uśmieszkiem. Chwilę później wziął ode mnie gitarę i oddał ją Niallerowi, po czym nie cackając się, chwycił mnie w pasie i przerzucił mnie sobie przez ramię. Jak ja tego strasznie nienawidziłam. - Ta pani idzie ze mną - rzucił do blondyna i mimo gróźb i próśb o to, by mnie postawił na ziemi, wyniósł mnie z pokoju i postawił na podłodze dopiero, gdy dotarliśmy do jego pokoju.
- Naprawdę to było konieczne? Wiesz, ja potrafię sama chodzić, wystarczyło powiedzieć, żebym przyszła do twojego pokoju.
- Nie przyszłabyś - powiedział z wyraźną pewnością w głosie.
- Dlaczego tak sądzisz?
- Bo doszłabyś do wniosku, że planuję zrobić coś niemoralnego.
- A planujesz? - spytałam podejrzliwie. Harry zrobił dziwną minę, ale po chwili się roześmiał.
- Nie.
- To nie widzę problemu - wtedy Styles spojrzał na mnie nieco zdziwiony i zbity z tropu.
- Ciągle mnie zaskakujesz - powiedział w końcu, kręcąc głową z wyraźnym rozbawieniem, kierując się w stronę łóżka, na którym rozłożył się wygodnie. Dłonie ułożył pod głową i westchnął cicho wpatrując się w sufit. - A wydawać by się mogło, że nie jesteś tego typu osobą.
- Tego typu? - powtórzyłam i zajęłam miejsce obok niego, również rozkładając się na łóżku i studiując z równym zainteresowaniem strukturę sufitu. - Co masz na myśli?
- To, że nie wydawałaś się osobą, która na każdym kroku robi coś zupełnie nieprzewidywalnego.
- Nie jestem nieprzewidywalna - zaprzeczyłam. Chłopak przekręcił się na bok i utkwił we mnie swoje spojrzenie, pod którego wpływem przez moje ciało przeszedł przyjemny dreszcz.
- Jesteś. I nawet nie zdajesz sobie z tego sprawy. Czasami doprowadzasz mnie do szału - wyznał wpatrując się w moje oczy, a kącik jego ust uniósł się nieznacznie ku górze.
- A to coś nowego. Ja cię doprowadzam do szału? Cóż, znajomość z tobą też nie jest zbyt różowa - skwitowałam, czym rozbawiłam Styles'a.
- Co za szczerość. Mam się poczuć urażony?
- Nie to było moim celem. Zatem dlaczego doprowadzam ci o szału?
- Bo jednego dnia mnie unikasz, drugiego udajesz, że nic się nie dzieje. Raz mnie odpychasz, a raz pozwalasz, abym się do ciebie zbliżył. Wiesz jakie to jest frustrujące, dziewczyno? - spytał z pełną powagą. Studiowałam przez moment jego twarz, centymetr po centymetrze, aż w końcu utkwiłam swój wzrok w jego zielonych oczach, w których doskonale mogłam odczytać właśnie te odczucia. Wpatrując się tak po prostu w swoje oczy leżeliśmy na łóżku zupełnie milcząc. Wsłuchiwałam się w jego oddech, miarowy, spokojny i przyrównywałam go z moim, szybkim i nierównomiernym. Przez moment brzmiało to tak, jakbym nie mogła złapać tchu. Odwróciłam wzrok nieco zawstydzona.
- To dla mnie naprawdę trudne - wyjaśniłam zgodnie z prawdą.
- Rozumiem. A przynajmniej się staram.
- Za bardzo się starasz.
- To jest chyba moim największym problemem.
- Nie zaprzeczę - uśmiechnęłam się delikatnie do niego, uświadamiając sobie, że to nasza najnormalniejsza rozmowa na temat naszych relacji. - A wytłumaczysz mi dlaczego wyrwałeś mnie z lekcji gry na gitarze? - podjęłam temat. Chłopak posłał mi szelmowski uśmiech.
- Pomyślałem, że może chciałabyś odpocząć.
- Szkoda, że normalnie nie zapytałeś.
- Ciebie się nie pyta, ciebie się porywa - odrzekł, a ja wywróciłam teatralnie oczami. To właśnie było najbardziej denerwujące, że nie pytano mnie w ogóle o zdanie, jakby to się nie liczyło. Jakby wszyscy wiedzieli co jest dla mnie odpowiednie i co powinnam zrobić. - Zagrajmy w coś - zaproponował nagle i zszedł z łóżka i skierował się w stronę komody. Zainteresowana podniosłam się do pozycji siedzącej, chcąc zobaczyć, czego Styles'a właściwie szuka na dnie szuflady. Po chwili zadowolony z siebie wyjął duże pudełko.
- Scrabble? - popatrzyłam na niego z niedowierzaniem. - Serio? I to ja jestem nieprzewidywalna - chłopak parsknął śmiechem, a następnie przyniósł pudełko i położył je na łóżku. Rozłożył planszę, podstawki na literki, a po chwili czmychnął po jakąś kartkę i długopis. W ciszy wylosowaliśmy tabliczki z literkami, ja miałam zacząć, więc szybko ułożyłam jakieś krótkie słowo. Nie minęła chwila, jak Harry ułożył swoje. "Nagi". Popatrzyłam na niego z ukosa. Na jego twarzy rozkwitł figlarny uśmieszek. Wyraźnie był rozbawiony.
Jego następnym słowem było łóżko, ale przy cyckach zaczęłam się zastanawiać, czy wszystko z nim aby na pewno było w porządku.
- Harry, czy ty właśnie usiłujesz ze mną grać w jakąś zboczoną odmianę tej gry?
- Nie - odparł niewinnie. - Ale to interesujące, że tak to widzisz - zażartował, szalenie dumny ze swych umiejętności gry w scrabble. Westchnęłam ciężko i pokręciłam głową z rezygnacją. Kolejnym ułożonym przez niego słowem była randka i zaraz po tym jak jak je ułożył, wymownie spojrzał mi w oczy. Po chwili chłopak zaczął losować kolejne literki. Właściwie nie losować, a wybierać, bo dopiero zauważyłam, że zawartość woreczka była całkiem nieźle widoczna, a chłopak zerkał do środka. Zmarszczyłam czoło i chrząknełam głośno.
- Co za oszust - prychnęłam niezadowolona, składając ręce na piersi.
- Do ułożenia poprzedniego słowa akurat musiałem wybrać literki. A do tego tak już było łatwiej.
- I to ma usprawiedliwić twoje oszustwo?
- Tak. Bo to miało być jakże sprytnie zadane pytanie.
- Brakuje pytajnika - zauważyłam.
- To najmniej istotny szczegół. Zatem ile jeszcze będziesz odmawiać? Miesiąc, dwa? Ja wciąż będę czekał - to słowa mnie rozczuliły, ale nie dałam po sobie tego poznać.
- Nie będę odmawiać - odrzekłam zdecydowanie, tym samym go zaskakując. W jego oczach pojawiły się wesołe ogniki, a usta wykrzywiły się w szerokim uśmiechu. Przez chwilę wpatrywałam się w jego urocze dołeczki właściwie ciesząc się, że tym jednym zdaniem sprawiłam mu taką radość.
- I ty twierdzisz, że nie jesteś nieprzewidywalna - pokręcił głową z rozbawieniem.- Nie żartujesz prawda? - upewnił się, spoglądając na mnie podejrzliwie. Roześmiałam się widząc jego minę.
- Nie, Harry, nie żartuję - odrzekłam napotykając jego wzrok. Szczęście wręcz wypisane było na jego twarzy.
- Piątek. Piątek za tydzień, dobrze? - odezwał się po chwili milczenia, spoglądając na mnie wyczekująco.
- To jesteśmy umówieni - stwierdziłam na koniec i wówczas oboje uśmiechnęliśmy się do siebie i ten właśnie krótki moment, sprawił, że byłam jeszcze bardziej pewna swojej decyzji.



- I jak się prezentuję? - zerknęłam na mojego brata znad gazety. Chłopak stanął na środku salonu, rozkładając ręce.
- Gdy tak rozkładasz te ręce, to jak Jezus - rzucił Brent złośliwie po czym upił łyk piwa z butelki trzymanej w ręce. Moim zdaniem nie był to najlepszy pomysł, ale darowałam sobie wypowiadanie swoich własnych opinii.
- Co za kretyn - mruknął Humphrey obrzucając kumpla pełnym niezadowolenia spojrzeniem. - Audrey, moja kochana, normalna siostro, co powiesz na ten temat?
- Rozepnij koszulę, a będzie idealnie - odparłam po dokładnym zmierzeniu go wzrokiem.
- Jak zawsze można na ciebie liczyć - uśmiechnął się szeroko, zaczynając odpinać guziki niebieskiej koszuli, odkrywając biały podkoszulek. Cieszyło mnie to, że mogę widzieć brata tak radosnego. Doskonale pamiętałam jego ostatnią dziewczynę i nie była to osoba, którą chętnie widziałabym w roli swojej szwagierki. Powiedzieć, że była zwyczajną zołzą, to mało. Mimo iż nie mówiłam o swoich obiekcjach bratu, ten i tak w końcu przejrzał na oczy. Całe szczęście. Miałam tylko nadzieję, że kolejna ewentualna dziewczyna nie będzie w żadnym stopniu podobna do tej poprzedniej, bo poważnie musiałabym się zacząć zastanawiać nad samodzielnym wyborem partnerek dla mojego brata. 
- Denerwujesz się? - spytałam widząc, problemy jakie miał z odpięciem ostatniego guzika.
- Nie - odparł krótko, choć dało się wyczuć że kłamał. To miło, że nie tylko mój brat posiadał wyjątkowe umiejętności w odkrywaniu moich kłamstw, choć te ostatnio chyba u niego nieco zanikły.
- Pff, świruje, jakby miał się zaraz żenić, a nie iść na zwykłą randkę - skwitował Brent.
- Och zamknij się - jęknął mój brat, poirytowany zachowaniem swojego kumpla.
- Obaj się uspokójcie - nakazałam, kręcąc głową z dezaprobatą, czując się, jakbym miała do czynienia z małymi dziećmi. Cóż, właściwie, to ja z takimi dużymi dziećmi miałam do czynienia niemal od początku tych wakacji, ale tak na dobrą sprawę, wcale mi to nie przeszkadzało, a wręcz mi to odpowiadało. Przyzwyczaiłam się do tych wszystkich wariatów, którzy pojawili się w moim życiu i nie mogłam być bardziej wdzięczna za to, co dla mnie robili i jak urozmaicili moje życie. Można powiedzieć, że byłam szczęśliwa. Jednak do pełni szczęścia brakowało mi tylko dwóch rzeczy, niemożliwych do odzyskania. Pomimo tego, mogłam nazwać te wakacje jednymi z najlepszych.
Humphrey jeszcze przez chwilę kręcił się po mieszkaniu, nie mogąc wysiedzieć dłużej niż kilka minut na jednym miejscu. Co chwila zerkał na zegarek i nerwowo stukał butem o posadzkę, co zaczynało powoli denerwować Brent'a, sądząc po jego minie i spojrzeniach rzucanych mojemu bratu. Dobrze więc, że w końcu nadszedł czas, aby Humphrey wyszedł z mieszkania i udał się na swoją randkę. Pożegnałam go z rozbawieniem widząc, jak o mało nie zleciał ze schodów na holu. A to ja niby byłam niezdarna.
Resztę wieczoru spędziłam na kanapie razem z Brent'em. Zrobiliśmy sobie maraton filmowy, zrobiłam nam coś do jedzenia i oglądaliśmy jakiś film akcji, a potem jakiś dramat, który o mało nie wycisnął ze mnie łez. Udało mi się je jednak powstrzymać. Na całe szczęście, kolejnym filmem była jakaś komedia, która sprawiała, że miałam ochotę płakać, ale żenującego poziomu tej produkcji. Zastanawiało mnie tylko to, dlaczego Brent wciąż się śmiał. I jedyne co przyszło mi do głowy to, to, że winą za to powinnam obarczać trzy i pół butelki wypitego przez niego piwa, a przy tym i dość późną porę.
- Tobie już chyba starczy - powiedziałam, sięgając po czwartą, na wpół niedopitą butelkę alkoholu. Chciałam wyleć resztkę do zlewu, ale chłopak szybkim ruchem mnie powstrzymał, o mało nie wytrącając mi butelki z ręki. Wziął ją ode mnie i odstawił na miejsce.
- Zostaw, chyba, że sama chcesz się napić - pokręciłam przecząco głową, powracając do poprzedniej pozycji. Nie chciałam mu w chodzić w drogę. Po kilku minutach postanowiłam jednak, że najlepiej będzie już się położyć, więc usiłowałam wstać ze swojego miejsca, ale Brent mi to uniemożliwił, łapiąc mnie i z powrotem sadzając na kanapie.
- Nie idź - mruknął, przysuwając się do mnie, co niezbyt mi się podobało i tym bardziej chciałam wrócić do pokoju mojego brata. Będąc już z dala od cuchnącego alkoholem, zatrzymującego mnie Brent'a. Zanim ponowiłam próbę powrotu do pokoju, zesztywniałam, kiedy chłopak położył swoją dłoń na moim kolanie, a gdy pochylił się moją stronę tak, że nasze usta dzieliły tylko centymetry, gwałtownie się odsunęłam, nie chcąc do tego dopuścić. Wówczas na twarzy Brent'a pojawił się grymas niezadowolenia. Jego oczy pociemniały, a dłonie zacisnęły się w pięść.
- No daj spokój, nie zgrywaj takiej cnotki - warknął i chwycił mój nadgarstek, mocno zaciskając na nim palce i wykręcając mi rękę. Syknęłam z bólu. Jego druga dłoń przesuwała się w stronę mojego uda, Szarpnęłam się, chcąc się wyswobodzić, ale moje próby spełzły na niczym. W oczach Brent'a dostrzegłam wściekłość, mimo, że jego usta wykrzywiły się pełnym satysfakcji, obrzydliwym uśmieszku. Znów zaczęłam mu się wyrywać, ale chłopak przycisnął mnie mocniej do oparcia kanapy. Chwilę później poczułam jego śmierdzący alkoholem oddech na swoim policzku. - Jeśli będziesz grzeczna, nie będzie bolało - mruknął, po czym poczułam jego usta na swojej szyi. Pocałunki były gwałtowne, pełne agresji, nieprzyjemne. Szarpnęłam się po raz kolejny desperacko próbując mu uciec, ale to go tylko rozjuszyło. Jego palce zacisnęły się mocno na moim udzie, a on sam wpił się agresywnie w moje usta, nie pozwalając mi nawet krzyknąć, aby przestał. Czułam, że łzy mimowolnie napływają mi do oczu. Wiedziałam, że to przegrana walka i zaraz stanie się coś strasznego, a ja nie byłam w stanie tego powstrzymać. Przeklinałam w duchu swoją słabość i bezradność. Ale nie zamierzałam się poddawać mimo iż jego ciało napierało na mnie tak mocno, że aż powodowało to ból. Kiedy próbowałam go odepchnąć od siebie, miałam wrażenie, jakbym przepychała się z murem, a to coraz bardziej zaczynało odbierać mi nadzieję na wyjście z tej sytuacji. Jego usta pogłębiające pocałunek sprawiały, że powoli zaczynało mi brakować tchu. W końcu ugryzłam go w wargę, a Brent cofnął się gwałtownie. Zanim ponowiłam próbę wyswobodzenia się, chłopak zamachnął się i uderzył mnie w twarz. Jęknęłam, a łzy zaczęły mi już spływać po policzkach.
- Błagam, przestań - wyjęczałam rozpaczliwie. On nawet mnie nie słuchał. Jego dłoń tym razem znalazła swoje miejsce pod moją bluzką, błądził nią po moim brzuchu, przesuwając się w górę, aż w końcu dotarł do stanika, który rozpiął jednym sprawnym ruchem. Zaczęłam krzyczeć i szarpać się jak tylko mogłam najmocniej, ale przez to kolejny raz dostałam w twarz, po czym Brent pchnął mnie mocno w bok, tak, że leżałam rozciągnięta na kanapie. Zatkał mi usta ręką, druga zaś znalazła się tuż pod moimi plecami.
- Zamknij się i nie denerwuj mnie więcej - syknął mi do ucha, a jego palący dotyk pozostawiał po sobie ślady na moich plecach, brzuchu, piersiach. Chciałam uciec, znaleźć się daleko stąd, nie będąc przygnieciona ciałem Brent'a, który traktował mnie jakbym była jego zabawką. Oddychałam ciężko, nierównomiernie, szarpanina z nim nie przynosiła żadnych skutków, krzyki tłumione były jego ręką, albo kolejnym ciosem, nie miałam już sił z nim walczyć, chciałam zamknąć oczy i wyobrazić sobie, że to tylko przeklęty koszmar, ale to było niemożliwe. W ustach czułam posmak własnej krwi, gdy zacisnęłam pięści, paznokcie boleśnie wbiły mi się w skórę, czułam na swojej szyi i obojczykach pocałunki Brent'a,a jego dłoń zaczęła przesuwać się na dół i poczułam jak wkłada ją za moje krótkie spodenki. Kolejne łzy popłynęły z moich oczu, czułam dreszcze na całym ciele. Byłam przerażona, ale nie miałam już siły krzyczeć, a jemu wyraźnie się to podobało. Odpiął guzik moich spodni i spojrzał na mnie zadowolony, a wtedy dopiero postanowił zdjąć ze mnie bluzkę. Nie zamierzałam mu tego ułatwiać, mimo iż wiedziałam, że dalszy opór był zbyteczny, bo i tak nie uda mi się uciec, ale jednak wtedy dostrzegłam dla siebie szansę. Jego uścisk nieco zelżał, a ja wtedy gwałtownie przekręciłam się na bok używając do tego tyle siły, ile tylko miałam, tym samym, razem z nim spadając z kanapy. Uderzyłam głową w stolik, ale to nie przeszkodziło mi w szybkim zebraniu się z podłogi, zanim Brent zdołał zareagować, zaskoczony tym nagłym obrotem spraw. Niemal na oślep biegłam w pośpiechu do wyjścia, dosłownie w biegu łapiąc stojące w przedpokoju buty. Otworzyłam zamaszyście drzwi i z butami w ręku wybiegłam na hol. Skierowałam się prosto po schodach na sam dół i nie wiele myśląc wybiegłam na ulicę, raniąc sobie stopy. Nie zatrzymywałam się, mimo iż nogi się pode mną uginały niemalże przy każdym kroku. Jednak chęć ucieczki dostatecznie mnie motywowała. Nie wiem ile minęło czasu, zanim w końcu się zatrzymałam i zdałam sobie sprawę, że nikt mnie nie goni. Byłam tak wykończona, że usiadłam na chodniku, próbując uspokoić oddech i trzęsące się ręce, którymi to próbowałam nieporadnie założyć w końcu buty, zapiąć odpięty pod moją bluzką stanik, zwiszający luźno z moich ramion i spodnie, które w trakcie biegu zaczynały mi się zsuwać. Po chwili rozejrzałam się i uświadomiłam sobie, że zupełnie nie wiem gdzie jestem. Zawitałam na jakąś pustą uliczkę, gdzie nigdzie nie było śladu ludzi. Chłodny wiatr w zetknięciu z moją rozpaloną skórą, sprawił, że zaczęłam drżeć. Objęłam się ramionami i odetchnęłam głęboko. I wtedy całym moim ciałem wstrząsnął głośny szloch. Łzy mieszały się z krwią z mojej przegryzionej wargi i rany na czole, z której już wcześniej spływała szkarłatna ciecz, ale byłam zbyt zajęta ucieczką, aby się wówczas tym przejąć. Przetarłam w końcu twarz dłonią, na której zostały czerwone, mokre smugi. Nie miałam najmniejszego pojęcia co teraz zrobić. Nie wiedziałam gdzie jestem, było mi przeraźliwie zimno, miałam zawroty głowy, było mi niedobrze i czułam się zupełnie rozbita. Pusta. Jakby ktoś żywcem wyrwał mi wszystkie wnętrzności. Miałam ochotę zwinąć się w kłębek i pozostać na ulicy, tak długo, jak tylko mogłam. Ale musiałam iść dalej mimo wszystko. W końcu podniosłam się z chodnika i powoli, szczękając zębami ruszyłam prosto przed siebie. Próbowałam się jednocześnie doprowadzić do porządku, ale wiedziałam, że to nie będzie możliwe dopóki nie znajdę sobie jakiegoś bezpiecznego miejsca. 
Kiedy do moich uszu doszedł wreszcie odgłos ruchu ulicznego odetchnęłam z ulgą i przyśpieszyłam kroku, mimo iż sprawiało to nieco bólu. Jedną z zalet Londynu było to, że to miasto żyło nawet o pierwszej w nocy. Zlokalizowanie jakiejkolwiek taksówki zajęło mi kilkanaście minut, ale gdy wsiadłam wreszcie do niej czułam się, jakbym właśnie znalazła raj. Taksówkarz zmarszczył czoło spoglądając na mnie w lusterku, po czym odwrócił się w moją stronę.
- Nic ci nie jest dzieciaku? - zapytał zatroskany. Nawet nie zwróciłam zbytniej uwagi na to, jak się do mnie zwrócił. Potrząsnęłam głową i próbowałam się powstrzymać, aby znów nie wybuchnąć płaczem. Zacisnęłam mocno powieki i przez chwilę oddychałam głęboko, zanim kazałam taksówkarzowi zawieźć się pod podany adres. W czasie drogi nie odezwałam się ani słowem, tylko patrzyłam na przemykające za oknem budynki i światła, które rozmazywały się przed moimi oczami. Gdy w końcu dotarliśmy na miejsce wygramoliłam się nieporadnie z taksówki, prosząc mężczyznę o to, by poczekał chwilę, a następnie zadzwoniłam domofonem przy wielkiej bramie, która prowadziła na teren posiadłości chłopców. Nikt nie odpowiadał. Rozpaczliwie wciskałam guzik jeszcze kilka razy, zanim dotarło do mnie, że nikogo nie ma. Jęknęłam głośno i oparłam zrezygnowana głowę o bramę, kiedy w końcu usłyszałam czyjś głos wydobywający się z głośnika.
- Harry, jeżeli to ty, to cię zabiję, za to, że mnie budzisz w środku nocy - przełknęłam głośno ślinę zbliżając się do domofonu.
- Zayn...- urwałam, oddychając ciężko. - Wpuścisz mnie? Proszę - dodałam po jakimś czasie i wówczas brama się otworzyła. Przemknęłam prędko prosto w stronę drzi wejściowych, które zaraz się otworzyły, a w progu stanął zaspany Zayn, który najwyraźniej musiał zdać sobie sprawę, że wychodzenie w samych bokserkach nie było najlepszym pomysłem, biorąc pod uwagę to, jak pocierał swoje dłonie. Kiedy jednak spojrzał na moją twarz, zastygł w bezruchu. Spuściłam wzrok zbliżając się do drzwi, a kiedy stanęłam tuż przed Zayn'em, ten wypuścił ze świstem powietrze z ust. Delikatnie dotknął ciepłą dłonią mojej skroni, ale machinalnie się odsunęłam, zaciskając usta.
- Co się stało? - spytał cicho. Czułam na sobie jego wzrok, ale nie spojrzałam na niego.
- Cz...czy m...mmogłabym tu zostać? - zająknęłam się, ignorując jego pytanie.
- Oczywiście że tak - odpowiedział. - Wchodź.
- Tylko...ja nie mam jak zapłacić taksówkarzowi - wykrztusiłam po chwili. - Ale gdybyś mógł, wiem, nie powinnam o to prosić...ale na pewno ci oddam, obiecuję - mówiłam nerwowo, głos mi się łamał, dłonie drżały. W końcu posłałam Zayn'owi przepraszające spojrzenie.
- Audrey, spokojnie, nie martw się tym. Ja to załatwię. Wchodź do środka, jest zimno.

*Zayn*

Siedziała niemal nieruchomo w salonie już od jakiejś godziny. Podziękowała tylko za załatwienie sprawy z taksówkarzem i za przyjęcie jej, a potem nie odezwała się ani słowem. Dosłownie rozsadzało mnie od środka, że nie mogłem się dowiedzieć co się stało. Nie mogłem zrobić nic więcej, oprócz przyjęcia jej do domu, przyniesienia jej koca i ciepłej herbaty. Nie chciała mojej pomocy przy opatrywaniu rany, właściwie to niczego już więcej nie chciała. Koc i herbatę przyniosłem jej bez pytania jej o zdanie, bo najprawdopodobniej skończyłoby się to odmową, mimo, iż jasne było, że tego potrzebowała.
Ta zmęczona twarz, z zaschniętą krwią na mocno zaczerwienionym policzku, rozcięciem nad lewą brwią, zielone oczy przepełnione smutkiem, rozdygotane ręce, cała jej postać sprawiała, że miałem ochotę krzyczeć z bezsilności. Nie wiedziałem jak do niej dotrzeć, każde moje pytanie o to, co się stało, spotykało się z jej milczeniem. Kiedy chciałem ją jakoś pocieszyć, objąć, złapać za rękę, żeby poczuła, że ma moje wsparcie, to tylko się odsuwała i odwracała wzrok. Może gdyby Liam był w domu, a nie z Danielle, coś by zaradził. Może gdyby Louis nie pojechał do Eleanor, jakoś by jej pomógł. Gdyby Harry, nie nawet gdyby Harry wróciłby z imprezy, to nie pomógłby, a najprawdopodobniej pogorszyłby sytuację o ile to było w ogóle możliwe. A Niall? Spał w swoim pokoju i nawet dźwięk domofonu powtarzający się kilkakrotnie go nie obudził, więc nie sądziłem, aby udałoby się to mnie, poza tym, najpewniej nie mógłby zrobić więcej ode mnie. Ta bezradność mnie dobijała.
Siedziałem na kanapie razem z Audrey. Ona owinięta w koc ciągle wpatrywała się w jeden punkt tylko mrugając oczami co jakiś czas. Nie tknęła nawet swojej herbaty. Na moment zamknęła oczy, a gdy je otworzyła i napotkała mój wzrok, spłoszyła się. Zacisnąłem pięści w bezsilnej złości. Czułem się, jakbyśmy znowu wrócili do początku, kiedy to krępowała się przebywać w moim towarzystwie, a od tamtego czasu poczyniliśmy znaczne postępy. Naprawdę nie chciałem do tego wracać, a już na pewno nie w tej chwili.
- Audrey - próbowałem zwrócić na siebie jej uwagę. - Czy ktoś cię skrzywdził? - na tak postawione pytanie wreszcie zareagowała. Spojrzała z bólem w moje oczy, a następnie łzy zaczęły spływać po jej policzkach. Pociągnęła nosem i ukryła twarz w dłoniach. Zawaliłem. Na pełnej linii.
Nie mogłem znieść jej płaczu, ani myśli, że mam po prostu pozwolić jej dusić to wszystko w sobie, mimo iż najpewniej ja bym chciał, aby wszyscy dali mi święty spokój. Teraz już wiedziałem, jak trudno zostawić kogoś samemu sobie, gdy widzi się jego cierpienie. Ostrożnie przysunąłem się do niej i niepewnie objąłem ją ramieniem. Nie odtrąciła mnie, nie odsunęła, a po jakiejś minucie wtuliła się we mnie zalewając moją koszulkę rzewnymi łzami. - Już cicho, spokojnie, jesteś bezpieczna - mówiłem, gładząc delikatnie jej włosy. Była taka bezbronna, nie mogłem zrozumieć, jak ktoś mógł zrobić jej krzywdę. Na samą myśl automatycznie zaciskałem pięści. Zamknąłem ją w szczelnym uścisku i przycisnąłem mocniej do siebie, cały czas powtarzając, aby się uspokoiła. Z początku nie przynosiło to żadnych rezultatów, dopiero po paru minutach powoli jej płacz zaczął się osłabiać. O nic więcej na razie nie pytałem. Dziewczyna w końcu oderwała się ode mnie i popatrzywszy na mnie, pociągnęła żałośnie nosem.
- Przepraszam - wymamrotała.
- Nie masz za co - odparłem i nieco niepewnie wyciągnąłem rękę w jej stronę, chcąc zetrzeć łzę z jej policzka. Nie odsunęła się, co potraktowałem jako przyzwolenie. - Spokojnie - powiedziałem jeszcze. Audrey usiłowała się zmusić do uśmiechu, ale wyszedł tylko grymas, po czym zamknęła oczy i oparła głowę o oparcie kanapy. Zasnęła bardzo szybko. Przez parę chwil przyglądałem jej się w bezruchu, jak zaczęła miarowo oddychać, odpływając w senny świat. Niewiele myśląc podniosłem ją i zaniosłem do wolnego pokoju gościnnego, położyłem na łóżku i przykryłem kołdrą. Sam zaś wyszedłem na moment. Musiałem zapalić. Wróciłem do swojego pokoju i wyciągnąłem z szuflady paczkę papierosów oraz zapalniczkę, a wtedy ruszyłem prosto na balkon. Odpaliłem papierosa, zaciągnąłem się mocno, po czym wypuściłem dym z ust. To mnie uspokajało i pozwalało zachować nieco trzeźwy umysł nawet w środku nocy. Nocne powietrze w prawdzie dawało się we znaki, ale to nie miało żadnego znaczenia. W końcu wróciłem do środka i skierowałem się z powrotem do pokoju gościnnego. Audrey wciąż spała. Zająłem miejsce na fotelu, które znajdowało się na przeciwko łóżka i obserwowałem ją przez dłuższą chwilę, aż w końcu sam pogrążyłem się we śnie.
Obudził mnie dopiero jej krzyk. Gwałtownie zerwałem się z miejsca i pośpiesznie ruszyłem w stronę łóżka. Siedziała pochylona, trzęsąc się i płacząc. Oczy miała opuchnięte, włosy potargane, generalnie przedstawiała obraz nędzy i rozpaczy, ale to bardziej o jej stan psychiczny się martwiłem.
- Już dobrze, wszystko w porządku, to tylko koszmar - zapewniałem, otaczając ją ramieniem. Jej policzek wciąż był zaczerwieniony, a nawet dostrzegłem lekkie zasinienie.
- Nie, to nie był koszmar. On naprawdę chciał to zrobić - mówiła przez łzy, robiąc co chwila długie pauzy.
- Kto i co chciał zrobić, Audrey? - dopytywałem się, chcąc wreszcie się dowiedzieć, co wydarzyło się zanim tutaj dotarła.
- On...- zacięła się. -On...próbował...ja nie chciałam i on się zdenerwował - dukała zdenerwowana. Głos jej drżał i nie mogła złapać tchu.
- Spokojnie, oddychaj głęboko i powiedz, co się stało - namawiałem uparcie. Sam byłem nieźle zdenerwowany całą tą sytuacją i chciałem w końcu to z niej wyciągnąć, aby mieć jasność sytuacji.
- Nie potrafię - jęknęła, kolejny raz zanosząc się płaczem.
- Postaraj się, słoneczko, proszę - dopiero po chwili zorientowałem się, co właściwie powiedziałem. Oszołomiony i jednocześnie zakłopotany odwróciłem wzrok próbując szybko to przeanalizować i jakoś z tego wybrnąć, a gdy na nią znów spojrzałem, wydawało się, że w ogóle nawet na to nie zwróciła uwagi.
- On...- zaczęła znowu, łapiąc oddech. - On dobierał się d..do mnie i próbował...próbował...ale uciekłam- usiłowała ubrać to w słowa, choć nie wychodziło jej to zbyt dobrze. Ale to nie było ważne. Wiedziałem już co się stało. Zacisnąłem pięści i z wściekłości uderzyłem ręką w materac. Miałem ogromną chęć komuś przywalić.
- Kto? - spytałem, a ona popatrzyła na mnie z wahaniem i ze strachem w oczach. Próbowałem się uspokoić, aby jej bardziej nie wystraszyć, ale wściekłość wzięła nade mną górę. Wstałem gwałtownie z miejsca i zacząłem krążyć nerwowo po pokoju. Dziewczyna jednak milczała.
- Kto ci to zrobił Audrey? - zapytałem po raz kolejny oczekując odpowiedzi. Kiedy wciąż jej nie dostawałem zbliżyłem się nieco do dziewczyny pochylając się nad nią starając nad sobą zapanować.- Audrey, to jest bardzo ważne - dodałem siląc się na spokojny ton. - Trzeba to zgłosić.
- Nie! - pisnęła z przerażeniem. - Nikt nie może się dowiedzieć.
- Jemu nie może to ujść na sucho.
- Ale to nic nie da, nikt niczego mu nie udowodni. Do niczego nie doszło. Zdążyłam uciec.
- Nie zmienia to faktu, że cię skrzywdził. Powiedz mi, kto to był.
- Nie zgłoszę tego, Zayn - zmrużyłem oczy i pokręciłem głową z dezaprobat.ą. W ogóle mi się to nie podobało, ale musiałem to uszanować. Wiedziałem, że jeżeli ją zmuszę do zgłoszenia tego, nie zechce współpracować, choć było to czystym szaleństwem.
- Ale czy znasz tego gościa? Czy to był może jakiś nieznajomy? Zaatakował cię na ulicy? - pokręciła głową.
- To współlokator mojego brata - wyznała w końcu. Zmrużyłem oczy i wyprostowałem, oraz powtórnie zgiąłem palce tak, że aż strzeliły mi kostki.
- Co za bydle - syknąłem zdenerwowany. - Nie wrócisz tam. Zostaniesz tutaj, dopóki nie przyjdzie czas na powrót do domu - zarządziłem stanowczo, nie mogąc przecież pozwolić, aby mieszkała pod jednym dachem z facetem, który usiłował ją zgwałcić.
- Może to jest właśnie najlepszy czas.
- Nie. Nie wyjeżdżaj przez tego zakichanego sukinsyna. Tu jest dosyć miejsca, bez problemu możesz tu zostać i nie będziesz musiała dojeżdżać każdego ranka - zwróciłem się do niej.
- I tak będę musiała pojechać po swoje rzeczy.
- Pojadę z tobą. Chyba nie myślisz, że pozwolę, żebyś wróciła tam sama - popatrzyła na mnie nieco sceptycznie i przyciągnęła nogi do siebie, obejmując je ramionami.
- Dziękuję Zayn - powiedziała wpatrując się we mnie przez dłuższą chwilę, pozwalając, aby łzy swobodnie spływały z jej policzków. 
- Naprawdę nie masz za co - odparłem, posyłając jej pokrzepiający uśmiech mimo tego, że w środku wręcz gotowałem się ze złości.
- Zayn? - spojrzałem na nią jeszcze raz, gdy wymówiła moje imię. - Może to zostać między nami? Proszę. Nie mów nikomu - posłała mi błagalne, pełne udręki spojrzenie, pod którym trudno byłoby się nie ugiąć.
- Nie będę kłamał Audrey, ale dopóki nikt mnie o nic nie zapyta, będę milczał - zapewniłem, mimo to czując, że robię źle. Powinienem coś zrobić. Nie mogłem przecież tak tego zostawić.
- Chodź coś zjeść - zaproponowałem spoglądając na nią wyczekująco.
- Nie jestem głodna.
- Chociaż w tej kwestii mnie posłuchaj - westchnąłem ciężko. W końcu uległa.


Zwykle nie zbliżałem się do kuchni w celu przygotowania jakiegoś posiłku, który nie był kanapką albo odgrzewaną, mrożoną pizzą czy zapiekanką, ale w tej chwili uznałem, że to odpowiedni moment, aby przygotować coś samemu. A najprostsze danie jakie przyszło mi do głowy, to jajecznica. Poleciłem Audrey, by usiadła sobie spokojnie i poczekała, aż ja zajmę się śniadaniem. Przyglądała mi się nieco niepewnie, czemu właściwie się nie dziwiłem, bo sam nie miałem najmniejszego pojęcia co ja w ogóle robię. Nie wiedziałem nawet, gdzie trzymamy patelnię, w efekcie dziewczyna musiała wskazać mi jej położenie.
Generalnie zaskakująco dobrze radziłem sobie z ukrywaniem gniewu. Jakoś moje myśli zeszły na inny tor, nie chciałem bowiem, puścić kuchni z dymem. Skupiałem się na swojej robocie, rozbiłem jajka, wrzuciłem je na rozgrzaną patelnię, a nawet dodałem trochę cebuli, jednak gdy zacząłem solić, zaraz usłyszałem protest towarzyszki, a chwilę później dziewczyna wzięła ode mnie solniczkę.
- Chciałem tylko posolić
- Wiem, ale jeśli chcesz, żeby to było jadalne, to lepiej nie przesadzać.
- No i nici z samodzielnego przyrządzenia śniadania - mruknąłem żartobliwie, usiłując rozładować nieco napiętą atmosferę. Wydało mi się to zwyczajnie odpowiednie.
- Lepiej będzie, jak ja się tym zajmę, co nie znaczy, że wątpię w twoje umiejętności kulinarne - wyjaśniła i mogłem przysiąc, że dostrzegłem cień uśmiechu na jej ustach. Już wiedziałem, czym trzeba zajmować jej myśli, gdy dzieje się coś złego. Wystarczy pobawić się w koszmarnego kucharza.
- Daj mi się wykazać, może mam jakieś ukryte zdolności w tym kierunku.
- Dobrze, ale pozwolę sobie ci pomóc - odparła tylko i zaraz zaczęła krzątać się po kuchni co chwila dodając coś do jajecznicy. Ja właściwie robiłem już wszystko tylko według jej poleceń, ale mi to nie przeszkadzało.
Była całkowicie pochłonięta swoją pracą, a kiedy przystanęła tuż obok mnie spojrzałem na jej czerwony policzek z żalem i przypatrywałem się jej twarzy przez dłuższą chwilę. Ewidentnie była w swoim żywiole, skupiona, dokładna, zdecydowana. Oczy jej błyszczały, kosmyk jasnych włosów lekko opadł na twarz, ona jednak szybko założyła go za ucho, aby jej nie przeszkadzał. Mimo wszystko, widać było, że w jej głowie musi się toczyć bitwa myśli. W końcu, podniosła wzrok jakby wyczuła, że ją obserwuję, a napotkawszy moje spojrzenie nieco posmutniała.
- Aż tak źle? - spytała, dotykając lekko swojego policzka. Przygryzła delikatnie dolną wargę czekając na odpowiedź.
- Nie, to nie o to chodzi - mruknąłem, potrząsając głową. Posłała mi pytające spojrzenie. - Nic, nic, pomóc ci w czymś? - zadałem jej pytanie, usiłując wywinąć się od odpowiedzi, z jakze dobrym skutkiem, bo zaraz dostałem od niej kolejną robotę.
- Właściwie gdzie jest reszta? - rzuciła na mnie okiem, zadając pytanie.
- Louis pojechał wczoraj do Eleanor, Liam wyszedł z Danielle, więc znając jego to może nawet wrócić wieczorem, Niall pewnie dalej śpi w swoim pokoju, a Harry poszedł wczoraj na imprezę i właściwie to powinien już być w domu - odparłem, zastanawiając się, czy w takim razie, którykolwiek był świadomy obecności Audrey, choć jeżeli żadnego nie było w kuchni, uznałem, że nie mają o tym pojęcia. Gdy już nie miałem w czym pomagać pośpiesznie sprawdziłem pokoje, Niall przeciągał się w swoim łóżku. Już nie spał, ale najwidoczniej dopiero co się obudził. Popatrzył na mnie nieco nieprzytomnym wzrokiem i coś mruknął pod nosem, jednak chyba jeszcze nie był gotowy na wyjście z łóżka. Natomiast, gdy zajrzałem do Harry'ego ten spał na brzuchu niemalże w poprzek łóżka. W pokoju śmierdziało alkoholem i doszedłem do wniosku, że ktoś tu po przebudzeniu będzie miał naprawdę mocnego kaca. Gdy zszedłem na dół, śniadanie już na mnie czekało.
- Harry śpi, musiał wrócić nieźle pijany, a Niall obudził się, ale trochę jeszcze potrwa zanim zwlecze się z łóżka - zdałem jej relację. Dziewczyna kiwnęła głową na znak, że zrozumiała.
- Po śniadaniu chciałabym pojechać po swoje rzeczy - odezwała się, gdy usiadła już przy stole, dłubiąc widelcem w jajecznicy.
- Dobrze, zamówię nam taksówkę - powiedziałem. - Na pewno chcesz tam jechać? Sam mogę to załatwić - wolałem się upewnić. Audrey przez moment się zawahała.
- Na pewno - odparła w końcu ze zdecydowaniem.


- Wiesz, możesz zostać w taksówce, a ja pójdę po twoje rzeczy - powiedziałem, gdy stanęliśmy już pod kamienicą, w której mieszkał jej brat. Dziewczyna przez dłużą chwilę milczała wpatrując się w budynek w zamyśleniu.
- Poradzę sobie - zapewniła, ale gdy ja już wysiadłem z samochodu, ona wciąż w nim siedziała i nie ruszyła się nawet o centymetr. Nie popędzałem jej, ani nie próbowałem na siłę wybić jej tego pomysłu z głowy, choć prawdopodobnie powinienem tak zrobić, ale z drugiej strony obawiałem się, że jeżeli pójdę tam sam, za bardzo poniosą mnie nerwy i nikt nie będzie w stanie mnie powstrzymać przed zrobieniem mu zbyt dużej krzywdy, mimo iż zdecydowanie mu się to należało.
 Minęły może ze dwie minuty, kiedy wreszcie wysiadła z taksówki, a potem, niepewnie, poprowadziła mnie prosto pod drzwi. I tam chwilę staliśmy w milczeniu zanim w końcu zapukała. Widziałem, jak z nerwów zaczęły drżeć jej ręce. Dotknąłem delikatnie opuszkami palców wierzchu jej dłoni, aby dodać jej nieco otuchy. Zerknęła na mnie nieco zawstydzona, ale i z wyraźną wdzięcznością. Drzwi w końcu otworzyły się, a stojący w progu chłopak widać był zaskoczony naszym widokiem. Po chwili jego wzrok skupił się na postaci Audrey, otaksował ją spojrzeniem, a ona z przerażeniem wymalowanym na twarzy gwałtownie się cofnęła, a ja z kolei niewiele myśląc, z zaciętą miną ruszyłem prosto na chłopaka wpychając go do środka i przyszpilając go do ściany w korytarzu.
- Ty skończony dupku - wycedziłem przez zaciśnięte zęby, przytrzymując go mocno ręką ułożoną na jego klatce piersiowej. Chłopak próbował złapać oddech, ale im dłużej go tak trzymałem, tym trudniej mu to szło, ale ani trochę mnie to nie obchodziło. Zacisnąłem pięść wolnej ręki, przygotowując się do ciosu prosto w nos, kiedy poczułem czyjeś ręce na swoich plecach, odwróciłem się, spoglądając na Audrey
- Zayn, nie rób tego - dziewczyna trzęsła się ze strachu, a łzy spływały jej po policzkach. Rozluźniłem nieco uścisk, po czym znów z wściekłością spojrzałem na znajdującego się przede mną chłopaka. Nie zamierzałem mu tego darować. Ostatecznie uderzyłem go z całej siły pięścią w brzuch, puszczając go uprzednio. On zgiął się w pół z bólu, zataczając się i wpadając na przeciwległą ścianę. Audrey jęknęła głośno, ale nakazałem jej iść po swoje rzeczy. Stała jeszcze w miejscu przez dłuższą chwilę patrząc to na mnie, to na chłopaka, aż w końcu pośpiesznie ruszyła w głąb mieszkania. Ja natomiast kolejny raz złapałem chłopaka i przycisnąłem go do ściany.
- Jeszcze raz się choć do niej zbliżysz, a ten ból będzie najmniejszym z twoich problemów - warknąłem, po raz drugi wymierzając mu cios w brzuch. Chłopak jęknął żałośnie, ale zanim osunął się na ziemię, chwyciłem go za kark i na wpół zgiętego, wprowadziłem do salonu. Słyszałem, że Audrey krząta się po mieszkaniu i miałem zamiar do niej dołączyć, więc pchnąłem chłopaka w stronę kanapy, a sam podążyłem za słyszanymi odgłosami. Zatrzymałem się w progu i oparłem o framugę drzwi, patrząc jak rozgorączkowana dziewczyna prędko wyciąga ciuchy z szafki i upycha je w jednej z toreb podróżnych.
- Wszystko w porządku? - Audrey spojrzała na mnie przelotnie. Wiedziałem, że była zdenerwowana, podszedłem do niej i położyłem rękę na jej ramieniu. Wzdrygnęła się, ale nie przerwała pracy.
- Tak, chcę tylko stąd jak najszybciej wyjść - odpowiedziała cichutko, wrzucając do torby leżącą na półce książkę. Chwilę później wyszła z pokoju, ale wróciła w pośpiechu, trzymając w ręku jakąś bluzkę i spodnie, które również zapakowała. Minęło jeszcze trochę czasu, zanim zebrała wszystko, ale gdy zapięła drugą torbę, nie pytając jej o zdanie wziąłem obie i skierowałem się prosto do wyjścia. Audrey szła tuż za mną. Kiedy mijaliśmy salon, zerknąłem w bok na opierającego się o kanapę chłopaka, który widząc Audrey nieco się ożywił.
- Audrey, daj mi wyjaśnić - odezwał się, ruszając w jej stronę. Natychmiast zagrodziłem mu drogę.
- Mówiłem już, trzymaj się z daleka - zwróciłem się do niego ze złością. - Chodź - rzuciłem, a ona, wystraszona, prędko mnie wyminęła, by podbiec do drzwi. W mgnieniu oka dołączyłem do niej, aby tylko nie musiała na mnie czekać.