wtorek, 30 października 2012

Rozdział X

Ciężko było, ale jest. Krótki, bo krótki, na ten wyjątkowo nie miałam weny. Naprawdę was przepraszam, że daję wam coś tak beznadziejnego, ale obiecuję poprawę. Słuchając sobie Little Things wpadło mi do głowy parę pomysłów, ale nie mam pojęcia kiedy je zrealizuję. Jakoś dziwnie długo to wszystko ciągnę. Mam nadzieję, że jakoś strasznie was nie zanudzam, bo bardzo bym tego nie chciała. Jak coś to piszcie ;P.
No i zapraszam na ten kolejny rozdział, który był dla mnie istną mordęgą. To chyba przez tą ciotkę Mathildę ;P.



- To jest naprawdę kiepski pomysł, abyś tu był, Harry - burknęłam stając na palcach, aby dosięgnąć miski znajdującej się w kuchennej szafce. Zanim jednak to zrobiłam chłopak wyciągnął rękę w jej stronę i podał mi ją ostrożnie. Podziękowałam mu delikatnym uśmiechem i położyłam miskę na blacie, aby zabrać się w pośpiechu do przygotowania kolacji na przyjazd ciotki Mathildy, który zmusił mnie niestety do zrezygnowania z kolejnej lekcji gry na gitarze. Musiałam napisać sms'a do Benjamina, że nie dam rady przyjść, po czym pierwsze o czym pomyślałam to o tym, żeby zrobić coś do jedzenia. Miałam szczęście, że popołudnie spędziłam na sprzątaniu domu, przynajmniej miałam z głowy i nie musiałam się tym martwić.
- Miałaś nie traktować mnie jak wroga - upomniał mnie Harry z nutką zawodu w głosie, przez co znów na niego spojrzałam, odgarniając z twarzy kosmyk włosów.
- Nie traktuję. Wierz mi, lepiej będzie, jeśli sobie stąd pójdziesz zanim przyjedzie moja ciotka.
- Chcę tylko pomóc - odparł, a ja zmarszczywszy czoło popatrzyłam na niego niepewnie, jak zawsze kiedy słyszałam takie zapewnienia. Zwyczajnie wydawało mi się to podejrzane, kiedy ktoś usiłował mi pomóc. Najprawdopodobniej wynikało to z tego, że w ciągu ostatnich miesięcy nie zdarzało się to zbyt często za wyjątkiem namolnej ciotki Mathildy, a teraz nagle wszyscy się obudzili i chcieli udzielać mi pomocy. Nie bardzo wiedziałam, czy sobie na to zasłużyłam. Albo czym w przyszłości będę musiała za to płacić.
- Jeśli jej się nie pokażesz na oczy to najbardziej pomożesz - stwierdziłam, ale widząc jego minę, zmieszałam się nieco, gdyż najwyraźniej Styles nie odebrał tego tak, jak chciałam, żeby odebrał. Nie zastanowiłam zbytnio nad tym co powiedziałam. - To nie tak Harry, że znowu traktuję cię jak swojego wroga. Powiedziałam w końcu, że postaram się tego nie robić. Wiem tylko, że to nienajlepszy pomysł, abyś poznał moją ciotkę bo...
- ...To straszna kobieta jest - wszedł mi w słowo mój brat, który pojawił się w kuchni dosłownie znikąd. Kiedy usłyszał, że ciotka Mathilda postanowiła wpaść miał podobną reakcję do mojej, z tym że jeszcze zaklął siarczyście, ale nawet go za to nie skarciłam, bo można by rzec, powiedział dokładnie to, co ja pomyślałam w pierwszej chwili, gdy ojciec mi to zakomunikował. Prawdopodobnie bardziej powinnam zwracać uwagę na to, jak wyraża się mój młodszy brat, ktoś musiał w końcu to robić, ale szczerze nie chciałam jeszcze z nim na ten temat dyskutować.
-  Jeszcze się nie zabrałeś do sprzątania? - spytałam brata, kręcącego się po kuchni.
- Potrzebuje mokrej szmatki - odpowiedział mi. Wskazałam mu szafkę pod zlewem, gdzie trzymaliśmy ścierki, skąd chłopak następnie wyciągnął jedną i namoczył.
- Błagam Charlie, postaraj się. Wiesz, że ciotka jest gorsza niż sanepid - Charlie tylko pokiwał głową i pośpiesznie wyszedł z kuchni. Swoją drogą ciotka Mathilda była całkiem dobrą motywacją dla mojego brata, aby posprzątał wreszcie swój pokój. Ja nie mogłam go o to doprosić już od dłuższego czasu. Aż zaczęłam myśleć nad tym, czy przy następnej okazji nie postraszyć go nią trochę.
- Czy twoja ciotka przeprowadza u ciebie w domu jakąś inspekcję? - zapytał Harry, unosząc lekko brwi do góry, wciąż nie bardzo rozumiejąc tego, dlaczego ciotka Mathilda powoduje taki popłoch między nami.
- Inspekcja to zbyt łagodne określenie - mruknęłam podążając w stronę kolejnej szafki, aby wyciągnąć z niej garnek i patelnię. Musiałam mieć wszystko w zasięgu ręki, aby nie biegać potem po całej kuchni. Czułam na sobie wzrok Harry'ego, ale starałam się go ignorować, mimo, iż mi to przeszkadzało. Miałam jedynie nadzieję, że nie robił tego tylko dlatego, aby mnie rozdrażnić.
- Nie rozumiem tego. Dlaczego niby twoja ciotka miałaby przeprowadzać inspekcję. Jak żyję, u mnie jeszcze żadna ciotka tego nie robiła.
- To jest wyjątkowa sytuacja - odparłam, niewiele myśląc i pognawszy do lodówki, wyciągnęłam z niej około dziesięciu jaj. Osiem z nich wrzuciłam do garnka i zalałam wodą stawiając na kuchence.
- Co rozumiesz przez pojęcie wyjątkowa sytuacja? - tak myślałam, że padnie tego typu pytanie i skarciłam się w myślach za zbytnie gadulstwo. Naprawdę nie chciałam wchodzić w takiej chwili w moje osobiste sprawy i dyskutować o nich akurat z Harry'm. Dla mnie samo opowiedzenie wszystkiego Liam'owi było wystarczająco przerażającym i stresującym przeżyciem, choć znałam go przecież znakomicie, a co dopiero takiemu Styles'owi, który dosłownie pojawił się znikąd i mieszał mi w życiu jak i w głowie.
- Chcesz mi pomóc? - zbyłam go nieco tym pytaniem. Chłopak pokiwał głową co potraktowałam jako ostateczne odejście od tematu - To mógłbyś obrać ziemniaki, o ile nie zajmie ci to całej godziny - dodałam, a on popatrzył na mnie nieco urażony taką sugestią. Wyciągnąwszy całą siatkę ziemniaków, podałam ją Harry'emu wraz z niewielkim nożykiem. Skoro tak się palił do pomocy, to spokojnie mogłam go do tego wykorzystać chociaż do obrania ziemniaków, co szczerze do moich ulubionych czynności nie należało.
- Więc? Odpowiesz mi na moje pytanie? – chciał wiedzieć.
- Jakie pytanie? - chłopak spojrzał na mnie z ukosa. Westchnęłam ciężko, zdając sobie sprawę, że tym razem nie wygram.  - Wyjątkową sytuacją nazywam to, kiedy ktoś usilnie chce ci wmówić, że nie nadajesz się do prowadzenia domu, wytyka ci błędy i chce przejąć wszystkie twoje obowiązki.
- Według mnie to brzmi świetnie, może poza wytykaniem błędów.
- To wcale nie jest świetne, kiedy ktoś na siłę chce pomagać, a tej pomocy się nie potrzebuje. I to jeszcze pomagając w taki sposób. Poza tym, uświadamianie mi, że sobie nie radzę z zajmowaniem się domem nie jest szczególnie dla mnie przyjemne. – wyjaśniłam mu jako tako.
- Dlaczego właściwie ty się zajmujesz domem? Co z twoimi rodzicami? - zapytał. Najwyraźniej wciąż musiał nie wiedzieć, że coś jest nie tak jak powinno, albo zwyczajnie sprawdzał, co mu odpowiem i czy skłamię. Obstawiałam to drugie. Trudno byłoby już przez ten czas nie zauważyć nieobecności mojej mamy. Harry mimo wszystko nie był głupi. Wierzyłam, że dostrzegł brak jakże istotnego elementu układanki.
- Tata zajęty jest pracą. Robi wszystko, byleby zarobić na nasze utrzymanie.
- Nie tylko on, jak zauważyłem. Ty też pracowałaś. Właśnie, dlaczego już nie pracujesz? - zainteresował się. Zadziwiające było to, że to wciąż było dla niego zagadką. A byłam pewna, że nic się przed nim nie ukryje. A przy tym uświadomiłam sobie, jak bardzo lojalni są wobec mnie Liam i Louis, którzy najwyraźniej nie pisnęli ani słówka na temat mojej sytuacji.  Coraz bardziej zaczynałam doceniać ich jako przyjaciół.
- Spytaj Liam'a - odrzekłam, czym zaskoczyłam Harry'ego, który popatrzył na mnie niepewnie przerywając obieranie ziemniaków. Chyba chciał coś powiedzieć na ten temat, ale jednak się powstrzymał i na jakiś czas zapadła między nami cisza, która została ostatecznie przerwana przez następne pytanie Harry'ego, które sprawiło, że musiałam przerwać na chwilę swoją pracę przy misce z dopiero co dodanymi tam produktami.
 - A co z twoją mamą? - To pytanie wisiało w powietrzu jeszcze przez dobrych parę minut, podczas gdy ja chcąc zająć czymś myśli przystąpiłam ponownie do mieszania składników, całkowicie zapominając, że jeszcze muszę poczekać na gotujące się jajka.
- Zmarła - odpowiedziałam w końcu nawet na niego nie patrząc. Pochłonięta gotowaniem, dopiero gdy się odwróciłam zauważyłam stojącego przy mnie Styles'a, który z troską ujął delikatnie moją dłoń i natrafiając na mój wzrok uśmiechnął się pokrzepiająco, lekko pocierając ją palcami. Nie mogłam oderwać wzroku od jego oczu intensywnie wpatrujących się w moje. Ale im dłużej w nie patrzyłam widząc w nich współczucie, coraz mniej mi się to podobało.
- Przykro mi - powiedział w końcu, a ja wysunęłam dłoń z jego uścisku. Współczucie. To było to, czego wprost nienawidziłam. Nie chciałam, żeby komukolwiek było mnie żal, żeby ktokolwiek mi współczuł. Wystarczyło, że ja sama współczułam sobie. Nie potrzebowałam do tego jeszcze zapewnień innych ludzi.
- Niepotrzebnie – machnęłam ręką, odpowiadając mu twardo.
- Znowu to robisz.
- Co? – zmarszczyłam czoło, nie bardzo wiedząc do czego zmierza.
- Odpychasz mnie od siebie - wytknął mi, na co skrzywiłam się nieznacznie.
- Wybacz.
- Tylko ze mną nie chcesz rozmawiać o sobie czy po prostu już tak masz?
- Nie myśl sobie, że jesteś wyjątkowy, Harry. Ja zwyczajnie nie jestem skora do rozmów na swój temat – odpowiedziałam mu, zdobywając się na lekki uśmiech.
- Ktoś tu się robi coraz bardziej zgryźliwy - skomentował żartem, nieco rozluźniając napiętą atmosferę. Więcej nie drążył tematu. Podczas przygotowywania kolacji dyskutowaliśmy na całkowicie neutralne tematy, co pozwoliło bardziej się skupić na gotowaniu i w końcu szło to jakoś sprawniej. Trudne tematy nie sprzyjały pracy. Harry'emu zebrało się również na wygłupy i rzucał we mnie kawałkami pokrojonych przez siebie ziemniaków, za co parokrotnie mu się odpłaciłam trafiając go nawet prosto w głowę, co sprawiło, że zaczęłam sądzić, iż nie miałam aż takiego złego cela, jak mi się wydawało. Chłopak burknął wówczas coś pod nosem, ale zaraz z malującym się uśmiechem na ustach podszedł do mnie i brutalnie zaczął mi wbijać palce między żebra, ciesząc się przy tym jak małe dziecko. Piszczałam przy tym przeraźliwie, próbowałam nawet uciekać, ale silne ręce Styles'a nie pozwoliły mi na ucieczkę. Za każdym razem jak usiłowałam się wyrwać, chłopak zatrzymywał mnie, stawał mi na drodze i kontynuował dręczenie mnie, tyle, że następnie przeszedł do łaskotania, przez które śmiałam się niemal na cały dom.  Kiedy się udało mi wyrwać, zebrałam wszystkie ziemniaki z podłogi przemyłam je w zlewie, a następnie zaczęłam je smażyć na dość dużym ogniu, a wtedy Styles znowu mnie dopadł, łaskocząc mnie. Uderzałam pięściami w jego tors, aby tylko przestał, śmiejąc się przy tym, aż zainteresowany Charlie przybiegł na dół, a gdy nas zobaczył zmarszczył czoło po czym uniósł lekko brew do góry, jakby oczekiwał wytłumaczenia co się właściwie takiego dzieje. Nawet nie zdążyłam mu odpowiedzieć, bo rozległ się dzwonek do drzwi. Wzdrygnęłam się i z przerażeniem spojrzałam na brata, a następnie skierowałam swój wzrok na smażące się na patelni ziemniaki, a potem na Harry'ego. Nie miałam teraz możliwości wypchać go z domu, kiedy ciotka Mathilda już stała przed drzwiami.
- Pilnuj ziemniaków - zwróciłam się do chłopaka, jako, że nic innego mi nie pozostało. Odetchnęłam głęboko i ruszając w stronę drzwi zmusiłam się do szerokiego uśmiechu i z nim otworzyłam drzwi. Ciotka Mathilda nic się nie zmieniła od czasu kiedy widziałam ją po raz ostatni, ale szczególnie mnie to nie dziwiło. Ona nawet na fotografiach sprzed dwudziestu paru lat wyglądała tak samo. Można powiedzieć była całkowitym przeciwieństwem mnie. Wysoka, a przy tym dość pulchna blondynka o szarych oczach z grymasem niezadowolenia wręcz przyszytym do twarzy. Swoje dość krótkie włosy upięła z tyłu ogromną spinką, przez co uwydatniła jeszcze bardziej ostre rysy. Nie robiła najlepszego pierwszego wrażenia. Utkwiła we mnie swoje spojrzenie i wykrzywiła się w uśmiechu wyciągając ręce w moją stronę i z głośnym powitaniem przycisnęła mnie mocno do siebie, trzymając mnie w objęciach tak długo, że zaczęłam sądzić, iż żywa z tego nie wyjdę. W końcu mnie puściła, a ja nabrałam trochę powietrza do płuc z niewiarygodną ulgą.
- Dobrze cię widzieć ciociu - powiedziałam, choć było to wierutne kłamstwo, aczkolwiek ona nie musiała o tym wiedzieć.
- Ciebie też, Audrey, aczkolwiek odnoszę wrażenie, że zmizerniałaś od naszego ostatniego spotkania. - próbowałam nie pokazać swojej irytacji kiedy to powiedziała. Mówiła zawsze to samo za każdym razem, gdy mnie widziała, a mnie zawsze tak samo to drażniło.
- Wydaje się cioci - odparłam tylko, mając nadzieję, że na tym skończymy ten temat. Kobieta ściągnęła swój kanarkowy żakiet i powiesiwszy go na wieszaku udała się razem ze mną do kuchni, skąd dochodziły apetyczne zapachy kolacji. Sądziłam, że będę musiała jeszcze rozłożyć talerze i sztućce, ale gdy weszłam do pomieszczenia zorientowałam się, że chłopcy już to zrobili, a Harry właśnie układał ostatni sztuciec przy talerzu. Chłopak uśmiechnął się do mnie, na co i ja odpowiedziałam uśmiechem, wyrażając w ten sposób moją ogromną wdzięczność. To mu się chyba spodobało, bo zaraz bezgłośnie zadał mi pytanie czy zasłużył na randkę. Skomentowałam to tylko wywróceniem oczu, ale tak czy inaczej uśmiech nie zszedł z mojej twarzy, a przynajmniej dopóki ciotka Mathilda po przywitaniu się z moim bratem nie zaczęła się uważnie wpatrywać w Harry'ego.
- To twój chłopak?  - zadała pytanie prosto z mostu zajmując miejsce przy stole. Przyłożyłam dłonie do piekących mnie policzków speszona spoglądając raz na ciotkę raz na Harry'ego.
- To tylko znaj...- chciałam wytłumaczyć, ale Styles nie dał mi takiej szansy, gdyż uśmiechając się figlarnie  przedstawił się mojej ciotce. Charlie się nic nie odezwał, ale popatrzył na mnie nieco niepewnie. Rozłożyłam tylko bezradnie ręce w odpowiedzi.
- Gdzie jest William? - ciotka odwróciła głowę w moją stronę i wbiła we mnie przeszywające spojrzenie.
- W drodze. Niedługo powinien być. Może zaczekamy z kolacją na niego? - zapytałam, na co ciotka pokiwała głową i zaczęła lustrować wzrokiem całą kuchnię i dopiero wtedy z przerażeniem zauważyłam, że w zlewie były brudne naczynia, których nie zdążyłam umyć, a w tym pośpiechu nikt w ogóle o nich nie pomyślał. Kobieta jednak nie powiedziała nic, ale wiedziałam doskonale, że jeszcze przyjdzie czas na wytykanie każdego błędu. Zaciskając wargi ze zdenerwowania zajęłam miejsce po drugiej stronie stołu.
- Twój kędzierzawy chłopak dołączy do nas na kolacji? - zapytała, a ja popatrzyłam w zamyśleniu na Harry'ego, starając się ignorować jej pogardliwy ton. Dałam ciotce odpowiedź twierdzącą, a Harry po tym zadowolony usiadł obok mnie poruszając zabawnie brwiami. Charlie z kolei usiadł po mojej drugiej stronie, z dala od ciotki, która miała w zwyczaju go tarmosić, jakby był co najmniej trzyletnim dzieckiem. Nieznośną ciszę między nami przerwało przybycie taty, który wparował do kuchni , po czym widząc ciotkę Mathildę zaklął siarczyście, zrobił w tył zwrot i pognał w stronę łazienki. Kobieta przez chwilę wpatrywała się w drzwi z konsternacją, po czym spojrzała na mnie, jakbym ja była odpowiedzialna za zachowanie mojego ojca. Skuliłam się w sobie przygryzając delikatnie dolną wargę i odwróciłam wzrok.
- Twój ojciec powinien nauczyć się kultury. Nie wypada tak kląć przy dzieciach. Czego on was uczy - mruknęła niezadowolona, a ja siedziałam cicho, woląc tego nie komentować, aby nie wdawać się w bezsensowną dyskusję, która dla mnie i tak była przegrana. Kiedy w końcu tata wrócił do kuchni przywitał się grzecznie z ciotką, lecz ta nie omieszkała zrobić mu wykładu na temat jego języka. Byłam zażenowana tym faktem, że Harry musiał tego wysłuchiwać. Mimo wszystko zależało mi na tym, aby nie uważał mojej rodziny za bardziej nienormalną niż jest, choć nie miałam najmniejszego pojęcia skąd mi się to brało. Wreszcie mogliśmy zająć się jedzeniem, aczkolwiek kolacja nie przebiegła bez komentarzy i sugestii ciotki. W końcu zwróciła mi uwagę na talerze w zlewie, przyczepiła się do tego, że według niej byłam za chuda i za płaska, jak to stwierdziła, kobieta powinna wyglądać jak kobieta, a nie jak facet przebrany za kobietę. Według Charlie'ego było to niezwykle zabawne, dla mnie było to wręcz upokarzające. Nerwowo stukając opuszkami palców w blat stołu, spłonęłam rumieńcem i odwróciłam, głowę, aby tylko nie patrzeć na ciotkę. Napotkałam wzrok Harry'ego, który uśmiechnął się do mnie delikatnie, nakładając swoją dłoń na moją. Momentalnie moje palce się uspokoiły, a kąciki ust odruchowo uniosły się ku górze. W oczach Harry'ego dostrzegłam wesołe iskierki. Jego ciepła dłoń, sprawiła, że moje zdenerwowanie i zażenowanie tą sytuacją nieco zmalało. Po chwili jednak chłopak zabrał rękę i puścił do mnie oko, przystępując do dalszego jedzenia kolacji. Ta jedna, krótka chwila w zupełności mi wystarczyła, aby dodać mi sił, żebym przetrwała ten wieczór. Właściwie Styles był dziwnie cichy. Nie udzielał się za bardzo, jedynie jeśli pytała go o coś moja ciotka, która zawsze należała do nieco zbyt ciekawskich osób.
Nie spodziewałam się tego po nim. Musiałam przyznać, że obawiałam się, iż chłopak zaszczyci nas jakimiś dziwnymi żartami, komentarzami, które będzie można dwojako rozumieć, jednakże nic takiego nie nastąpiło. Grzeczny, kulturalny Harry Styles z ciągłym uśmiechem na twarzy wydawał się być idealnym towarzystwem do kolacji w rodzinnym gronie. Jego obecność wypływała na mnie kojąco i szczerze cieszyłam się, że jednak nie udało mi się go przekonać, żeby sobie poszedł, choć w pewnym stopniu było to niepokojące. Wcale nie chciałam lubić Styles'a. Lepiej byłoby go tylko tolerować, łatwiej odmawiać, łatwiej odpychać gdy zachodziła taka potrzeba. Ale najwyraźniej nic nie mogło mi przychodzić z łatwością.
Kolacja dobiegła końca, więc poczęłam zbierać naczynia i w tym mogłam liczyć na pomoc Harry'ego, który zaraz zabrał się do pracy z wciąż niesłabnącym uśmiechem. Gdy zanosiłam naczynia do zlewu ciotka jeszcze upomniała mnie, abym szła prosto i się nie garbiła. Kiedy nie patrzyła wywróciłam teatralnie oczami, ale wyprostowałam się, aby więcej się nie czepiała.
Harry zdecydował się wrócić do domu Liam'a. Stojąc w progu drzwi patrzył na mnie tak, jakby na coś czekał. Uniosłam lekko brwi w niemym pytaniu, nie bardzo wiedząc, czego on oczekuje.
- Byłem grzeczny. Dostanę coś za to? - nie spuszczał ze mnie wzroku, a ja westchnęłam ciężko.
- Dziękuję Harry. Dzięki tobie jakoś przeżyłam ten wieczór - powiedziałam, ale Harry tylko popatrzył na mnie z politowaniem.
- Serio? Tylko tyle? Obierałem ziemniaki, rozkładałem naczynia, sprzątałem, siedziałem cicho, wiesz jakie to było poświęcenie z mojej strony? - jęczał, marszcząc brwi, potem mamrotał coś jeszcze pod nosem, aż w końcu zrezygnowana wyciągnęłam ręce w jego stronę i go nieco nieśmiało uściskałam. Chłopak natychmiast się zamknął i objął mnie lekko, lecz po kilku sekundach się od niego odsunęłam. Tak czy inaczej posłał mi szeroki uśmiech , wbijając ręce w kieszenie spodni. - Jakiś postęp - stwierdził wesoło, a następnie ruszył w stronę domu Liam'a, machając mi jeszcze na pożegnanie. Zamknęłam za nim drzwi i ruszyłam do salonu, gdzie siedział ojciec z ciotką. Żywo dyskutowali na jakiś temat, a ja wiedziałam, że musiałam tatę jakoś poratować i nieco odwrócić od niego uwagę ciotki Mathildy, która zaczęła następną tyradę na ten temat, że zdecydowanie sobie nie radzimy i potrzeba nam w domu jeszcze jednej kobiecej ręki. Przez następną połowę wieczoru próbowaliśmy przekonać ją z tatą, że wcale nie potrzebujemy jej pomocy, jednocześnie chodząc za nią krok w krok, kiedy postanowiła odwiedzić wszystkie pomieszczenia. Skończyło się na tym, że po dwóch godzinach opuściła nasz dom obrażona, ale ja jedynie cieszyłam się z tego, że nareszcie miałam ją z głowy. Byłam tak zmęczona jej wizytą, że jedyne czego pragnęłam to położyć się do łóżka i zapaść w bardzo głęboki sen. Po wzięciu bardzo długiego ciepłego prysznica i wbicia się w piżamę, wślizgnęłam się do łóżka szczelnie opatulając się kołdrą. Parokrotnie przekręcałam się to z jednej strony, na drugą, gniotłam poduszkę, aby jakoś wygodnie ułożyć sobie na niej głowęi już myślałam, że spokojnie oddam się w objęcia Morfeusza, kiedy nagle coś zaczęło stukać mi w szybę. Jeden raz. Potem kolejny. Cichutkie, ale jakże drażniące, zwłaszcza, kiedy w moim pokoju panowała głucha cisza. Nie reagowałam, ale odgłosy uderzeń stawały się coraz głośniejsze. Przykryłam się kołdrą po sam czubek głowy usiłując to zignorować, aż w końcu usłyszałam dźwięk tłuczonego szkła, który natychmiast zerwał mnie na równe nogi. Na podłodze leżały odłamki szkła, a pośród nich zauważyłam dość konkretnej wielkości kamień, który najwyraźniej doprowadził do tej szkody. Przez dziurę w oknie świszczał wiatr. Ostrożnie podeszłam do okna, stawiając kroki tak, aby bosą stopą nie wdepnąć w w odłamki szkła. Na podwórku Payne'ów stał Harry, który pomachawszy  do mnie zrobił niewinną minkę. Zrezygnowana wypuściłam powietrze z ust i przytknęłam czoło do framugi okna. Kątem oka zerknęłam na stojący na nocnej szafce zegarek. Dwudziesta trzecia dwadzieścia.
- Czy to naprawdę było konieczne? - odezwałam się do Styles'a spoglądając na niego zmęczonym wzrokiem.
- Nie odpisywałaś na moje sms'y – wytłumaczył, wzruszając ramionami. Zastanowiłam się przez chwilę i uświadomiłam sobie, że telefon zostawiłam najprawdopodobniej w kuchni. Żałowałam naprawdę, że nie wzięłam go ze sobą, bo przynajmniej nie miałabym problemu ze zbitym oknem.
- To nie znaczy Harry, że masz mi wybijać okna.
- To był wypadek. Ale to nieważne. Zapłacę za szkody – odparł. - Chcę, żebyś wyszła - powiedział poważnie, ale mimo tego, ja spojrzałam na niego tak, jakby żartował.
- Jest późno. Jestem w piżamie, nigdzie nie wychodzę.
- W jakiej piżamie? - spytał z ciekawością, a ja prychnęłam cicho, kręcąc głową z dezaprobatą.
- Spadaj Styles - burknęłam i chciałam zamknąć okno i sobie pójść, ale sobie przypomniałam, że okno już jest zamknięte, także zrobiłam jedynie krok do tyłu tym samym wdeptując w szkło. Syknęłam cicho z bólu, po czym zacisnęłam zęby.
- Proszę, Audrey. Wyjdź - prosił nadal, najwyraźniej nie zamierzając rezygnować.
To był kolejny raz, kiedy uległam Harry'emu Styles'owi.
 

poniedziałek, 22 października 2012

Rozdział IX

Udało mi się, udało! Myślałam, ze się wyrobię do piątku, ale sprawdziany, kartkówki i spotkania z przyjaciółmi kompletnie zajęły mi czas i dlatego się to przedłużyło. Ale dałam radę i napisałam konkretniejszy rozdział od tego poprzedniego. Mam nadzieję, że nie wyszedł tragicznie, chociaż mam świadomość, że zawsze mogło być lepiej. Nie wiem czy się wyrobię do piątku z kolejnym rozdziałem, to się jeszcze zobaczy. Powiem wam jestem dumna widząc prawie 1000 wejść i tyle komentarzy, aczkolwiek liczę, że na tym nie poprzestaniecie :P. Bo wiadomo, zawsze to lepiej wiedzieć, że są ludzie, którzy faktycznie czytają to co pisze, a nie tylko przypadkiem wpadają na bloga i wychodzą po paru sekundach. Tak czy inaczej pozdrawiam was Misiaki. Oto kolejny rozdział przed wami :).



Krzyk Harry'ego rozległ się po całym domu, co natomiast przywołało pozostawionego samemu sobie w salonie Liam'a. Ja wykorzystując sytuację wymknęłam się Styles'owi, który popatrzył na mnie oburzony, odgarniając z twarzy mokre kosmyki włosów. Nie wyglądał na zadowolonego, ale sam się o to prosił, kiedy po raz kolejny zignorował to, co do niego mówiłam.
- To było wredne - skwitował, a ja wzruszając ramionami, uśmiechnęłam się do niego niewinnie, a jednocześnie z dziwną satysfakcją. Cholernie lubiłam to uczucie.  Liam stojący w progu kuchni roześmiał się splatając ręce na piersi i opierając się o framugę drzwi.
- Czym sobie zasłużyłeś Harry? - zapytał Liam, na co chłopak prychnął głośno potrząsając głową.
- Nic nie zrobiłem.
- Nieładnie tak kłamać – powiedziałam wesolutko zadowolona z siebie.  Harry zmrużył oczy i wlepił we mnie oskarżycielskie spojrzenie, które ani trochę mi się nie podobało.
- Ty mała, wredna małpo - to powiedziawszy ruszył natychmiast, w moją stronę, a ja z piskiem pobiegłam w stronę Liam'a i schowałam się za jego plecami, aby Harry nie mógł mnie dopaść.
- Liam, weź go ode mnie. Błagam. Zabierz go stąd - jęczałam uskakując co chwila przed rękami Styles'a, które usiłowały sie do mnie dobrać. Dobra, oblewanie go wodą nie było najmądrzejszym posunięciem. Drażnienie się z nim także do najlepszych pomysłów nie należało, ale zwyczajnie nie mogłam się powstrzymać. I gdzie ten mój rozsądek? Najwidoczniej postanowił wziąć urlop.  
- Dobra, Hazza, uspokój się. Nie strasz biednej dziewczyny – nakazał Payne usiłując zatrzymać Styles’a, łapiąc go za łokieć. Harry burknął coś pod nosem i wyrwał mu się.
- Biednej? Ona mnie zaatakowała – żalił się, niczym mały chłopiec, który został uderzony w piaskownicy łopatką przez swojego towarzysza zabaw. Tak, Harry Styles zdecydowanie miał coś z dziecka.
- To było w obronie własnej. Gdybyś wziął ręce i zostawił mnie w spokoju tak jak prosiłam, nic by się takiego nie stało - tłumaczyłam zawzięcie, chcąc udowodnić, że to ja mam w tej kwestii rację. Bo ewidentnie miałam, nie było co do tego wątpliwości. To nie było takie sobie widzimisię. Miałam pełne prawo oblać go tą wodą, wystarczyło trzymać się ode mnie z daleka, a nie byłoby w ogóle takiej sytuacji. - Moja przestrzeń osobista została naruszona, a w takim wypadku nie zostaje pozostaje nic innego jak kontratak - dodałam z powagą, a Harry spojrzał na mnie z ukosa, po czym na jego twarzy pojawił się złośliwy uśmieszek.
- Ktoś tu ma chyba problem z bliskością osób płci przeciwnej - stwierdził, a moje policzki momentalnie przybrały barwę dorodnego pomidora. Spuściłam głowę zakrywając włosami rumieńce na mojej twarzy i nie odezwałam się już na ten temat ani słowem. Trafił w samo sedno, z czego natomiast nie byłam szczególnie zadowolona. Faktycznie, miałam niekiedy z tym problem i zdawałam sobie z tego sprawę, nie znaczyło to jednak, że ktoś inny, a już zwłaszcza on, powinien mi to wypominać. W milczeniu wyszłam z kuchni kierując się w stronę salonu, słysząc za sobą kroki Liam'a i Harry'ego.
- Audrey, nie obrażaj się - odezwał się Harry prosząco.  Jego głos słyszałam niemal tuż przy uchu, więc wywnioskowawszy z tego, że był tuż za mną, przyśpieszyłam.
- Nie jestem obrażona – wymamrotałam ledwie słyszalnie i  kiedy znalazłam się w salonie przysiadłam sobie na oparciu kanapy.
- Przykro mi, że cię zawstydziłem – stwierdził i jak dostrzegłam kącik jego ust lekko uniósł się ku górze.
- Wcale nie jest ci przykro.
- Faktycznie. Masz rację - powiedział po chwili i wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu. Wywróciłam teatralnie oczami i splotłam ręce na piersi.- Po prostu fajnie widzieć, jak się rumienisz – dodał jeszcze sprawiając, że rumieniec kolejny raz pojawił się na moich policzkach, za co miałam ochotę go zabić.
- Liam, czy on naprawdę musi tu być? – spojrzałam błagalnie na Liama, mając nadzieję, że jakoś temu zaradzi, wsadzi Harry’ego w pociąg, samolot czy jakieś auto i wyśle z powrotem do Londynu.
- Nie musi, ale chce. On jest jak bumerang. Jak go wyrzucisz to wróci do ciebie w przeciągu paru sekund - zaśmiał się, spoglądając na Harry'ego, który z kolei prychnął cicho, siadając na kanapie. Zaświtała mi w głowie jedna myśl. Jeśli rzeczywiście było tak, jak mówił Liam, można by z tego wywnioskować, że im bardziej odpychało się Styles'a tym bardziej on uparcie domagał się czyjegoś towarzystwa. Może zatem, gdyby się go do siebie dopuściło, on by zwyczajnie odpuścił. Wydawało mi się, że taka była jego strategia. Nie byłam tylko pewna tego, czy w pełni świadoma. Przestraszyło mnie tylko to, że pomyślałam o tym, by to jakoś wykorzystać, aby Styles raz na zawsze dał mi spokój, aczkolwiek to było do mnie zupełnie niepodobne i byłam pewna, że nie dałabym rady. Nie potrafiłam działać w taki sposób. Przez to zaczęło mi się wydawać, że zupełnie nie pasowałam do otaczającego mnie brutalnego świata. Skoro nie potrafiłam wykorzystać dla własnych korzyści nawet czegoś takiego jak miałam sobie poradzić w życiu? To było przerażające, ale musiałam się z tym jakoś pogodzić, że najwyraźniej pisane mi jest zostanie ofiarą losu do końca życia, która w żaden sposób się nie wybije. Takie są fakty, tego się nie zmieni.
- Ziemia do Audrey - Liam pomachał mi ręką przed oczami, co mnie tak zaskoczyło, że aż się wzdrygnęłam o mało nie spadając ze swojego miejsca. - Ktoś tu się chyba zamyślił. Lepiej nie rób tego w obecności Harry'ego. Myślał, że przestałaś oddychać i chciał cię przywrócić do naszego świata metodą usta -usta - powiedział rozbawiony, a ja popatrzyłam spode łba na Harry'ego, który znajdował się całkiem niedaleko mnie oparty o kanapę, uśmiechając się bezczelnie, co doprowadzało mnie do szału. Zaraz jednak rozległy się czyjeś kroki i w salonie zjawił się mój brat, który popatrzył to na mnie, to na chłopców, w których ostatecznie utkwił swój wzrok.
- Pójdzie któryś ze mną do mojego pokoju, bo moja koleżanka, z którą rozmawiam na skype’ie nie chce mi uwierzyć, że właśnie w moim domu znajdują się członkowie One Direction - odezwał się wreszcie, aczkolwiek nieco niepewnie, jakby się bał, że mu odmówią, do czego oczywiście mieli prawo. Co jak co, ale zapewnianie koleżanek mojego brata, że faktycznie jest  się tym, kim się jest, nie należało zapewne do ciekawych doświadczeń.
- Co za koleżanka? - wyrwało mi się, a Liam parsknął śmiechem usłyszawszy moje pytanie. Charlie z kolei popatrzył na mnie jakbym co najmniej zasugerowała, że śpi z pluszowym misiem. Można zatem się domyślić, że jego mina wyrażała zaskoczenie, zmieszanie jak i lekką irytację przez moją dociekliwość.
- Taka jedna - mruknął wymijająco, co nie było według mnie zbytnio zadowalające, więc postanowiłam drążyć temat.
- Agnes? Rebecca? Chelsea?- dociekałam dalej, chcąc wiedzieć, cóż to za tajemnicza koleżanka, z którą rozmawiał mój brat i to jeszcze na temat One Direction. Wcześniej nie wykazywał nimi jakiegoś większego zainteresowania, najczęściej siedząc sobie w pokoju grając w różnoraki gry komputerowe, których ja za żadne skarby świata nie potrafiłam zrozumieć.
- Żadna z nich.
- Rany, to kto to jest?
- Michelle - wyznał nieśmiało i mogłabym przysiąc, że zauważyłam delikatny rumieniec na jego policzkach. Oto nadszedł dzień, kiedy speszyłam własnego brata. Nie byłam do końca pewna, czy powinnam być z tego dumna, niemniej jednak w pewnym stopniu mnie to cieszyło.
- Aud, daj mu spokój, chłopak chce zaimponować koleżance, a ty go jeszcze strofujesz – odezwał się Liam, co sprawiło, że Charlie jeszcze bardziej się zawstydził. Doszłam do wniosku, że to było chyba u nas rodzinne.
- Ja? Skądże znowu. Ja tylko pytam. Jestem ciekawa - odparłam niewinnie. Mówi się, że ciekawość to pierwszy stopień do piekła. Zaczęłam odnosić wrażenie, że jak tak dalej pójdzie znajdę sobie tam miejsce.- Weź Harry'ego. Może akurat będzie grzeczny i nie poderwie ci koleżanki - dorzuciłam, ale zaraz tego pożałowałam, gdy zobaczyłam, Styles'a posyłającego mi ewidentnie urażone spojrzenie. Byłam pewna, że nie było w tym żadnej ściemy. Nie wydawał się być zły. Po prostu raczej dotknięty moją kąśliwą uwagą. Odwrócił wzrok i bez słowa ruszył za Charlie'm. Kiedy zniknęli już na górze, rzuciłam okiem na Liam'a nieco speszona.
- Przesadziłam? - zapytałam niepewnie, przygryzając lekko dolną wargę.
- Wydaje mi się, że odrobinę tak - odpowiedział mi, a ja jęknęłam żałośnie. Nie chciałam go urazić, sądziłam, że potraktuje to z przymrużeniem oka i zabawnie to skomentuje. Mając przed oczami wytworzony obraz Harry'ego podrywającego wszystko co się rusza i ma cycki nie miałam pojęcia, że weźmie to do siebie. Aczkolwiek chyba faktycznie sądzenie, że byłby zdolny do poderwania najprawdopodobniej trzynastoletniej koleżanki mojego brata było chyba przesadą z mojej strony. To naprawdę nie była moja wina. Moja podświadomość zwyczajnie podsuwała mi tak idiotyczne myśli.
- Sądzisz, że można być bardziej głupim? – zapytałam przyjaciela ukrywając twarz w dłoniach ze wstydu.
- Ty chyba jeszcze nie widziałaś prawdziwej głupoty – odparł, a ja dosłyszałam w jego głosie nutkę rozbawienia.
- Tak sądzisz? To ja może nie chcę widzieć prawdziwej głupoty.
- Za późno. W naszym towarzystwie prędzej czy później ją zobaczysz – oderwałam wreszcie ręce od swojej twarzy i zerknęłam na Liama, który uśmiechał się do mnie serdecznie.
- Rany, Liam. W jakie towarzystwo żeś się ty wpakował - westchnęłam, co Liam skomentował tylko głośnym śmiechem.

Minęły dwa dni, a Harry nie odezwał się do mnie ani słowem. Liam wpadał przez ten czas, razem nawet rozmawialiśmy przez skype'a z Lou, który skarżył się na to, że Harry nie odbierał od niego telefonów. Nie był jednak zły, wydawał się raczej zmartwiony i rozżalony tym faktem, że nie mógł nawiązać kontaktu z przyjacielem. Nie dziwiłam mu się. Sama pewnie miałabym podobne odczucia, gdyby ktoś ignorował moje telefony. Cóż, właściwie miałam podobne odczucia, bo Harry również unikał kontaktu ze mną i było mi z tego powodu głupio, bo wiedziałam, że to przez to, co powiedziałam. Ale jednocześnie wciąż zadziwiało mi to, że aż tak to go uraziło. Może nie był jednak taki, za jakiego go brałam. Właściwie sama nie wiedziałam już co mam myśleć na jego temat. Wciąż zaskakiwał, mieszał mi w głowie i nie miałam pojęcia jaki tak naprawdę jest. Niemniej jednak należały mu się przeprosiny, na które zdobyłam się dopiero po tych nieszczęsnych dwóch dniach kompletnego ignorowania mnie przez Styles'a. Zapukałam do domu Payne'ów, a drzwi otworzyła mi starsza siostra Liam'a, Ruth. Ruth zawsze miała większy kontakt z moim starszym bratem niż ze mną, a to przez to, że byli w tym samym wieku i chodzili razem do tych samych szkół od najmłodszych lat. Odkąd jednak mojego brata nie było w pobliżu jeszcze rzadziej się widziałyśmy, pomimo tego, że mieszkałyśmy obok siebie.
- Cześć Audrey - przywitała mnie serdecznie, z szerokim uśmiechem na twarzy, który chyba nigdy z niej nie znikał. Szczerze, nie przypominałam sobie, bym kiedykolwiek widziała zasmuconą Ruth. Zawsze była wesoła i pełna życia.- Liam'a nie ma. Wyszedł do sklepu – wyjaśniła mi.
- Ja przyszłam do Harry'ego. Zastałam go? – zapytałam cichutko, zastanawiając się jednak, czy może nie wrócić do domu.
- Jasne, siedzi w starym pokoju Nicole - kiwnęłam głową w podzięce i kiedy Ruth przepuściła mnie w drzwiach, ruszyłam w stronę schodów, by następnie wejść na górę i skierować się w stronę pokoju, który obecnie zajmował Styles. Drzwi były zamknięte. Zapukałam więc ostrożnie i po chwili w drzwiach stanął Harry. We własnej osobie. Widząc mnie kąciki jego ust nieznacznie drgnęły, ale nic się nie odezwał. Zwyczajnie mnie wyminął i obdarzając mnie przelotnym spojrzeniem poszedł do łazienki zostawiając za sobą otwarte drzwi. Stałam przez moment całkowicie nieruchomo nie bardzo wiedząc co mam zrobić. Zupełnie mnie zamurowało. Nie spodziewałam się aż takiego kompletnego zignorowania mojej osoby. Usłyszawszy wodę lecącą z kranu i niepewnie podążyłam za nim. Stojąc w progu zauważyłam, że chłopak jak gdyby nigdy nic mył sobie ręce.
- Harry...- zaczęłam robiąc krok w jego stronę. Chłopak spojrzał na mnie, uśmiechnął się i natychmiast zerwał się z miejsca, zamknął za mną drzwi od łazienki przekręcił klucz i wyjął go z zamka, zaciskając go mocno w dłoni. Wpatrywałam się w niego z zaskoczeniem wymalowanym na twarzy. Harry tylko uśmiechnął się szeroko i skierował swe kroki w stronę toalety. - Harry, co ty robisz?! - krzyknęłam z przerażeniem, lecz ten zignorował mnie i zwyczajnie wrzucił klucz do muszli klozetowej po czym spuścił wodę. Podbiegłam do niego chcąc zobaczyć, czy może jednak klucz jakimś cudem się odratował, lecz nie było już po nim śladu. - Czy ty jesteś normalny?! - krzyknęłam wbijając w Styles'a wściekłe spojrzenie. Nie, on zdecydowanie nie był normalny. Ja gotowałam się z wściekłości od środka, a on stał uśmiechając się do mnie bezczelnie, niewiarygodnie rozbawiony. - Jak my teraz wyjdziemy? - spytałam usiłując utrzymać emocje na wodzy, aczkolwiek było to niezwykle trudne. Nawet mój własny brat mnie tak nie wkurzył, kiedy zamknął chłopców z moje sypialni.
- Właśnie o to chodzi, że nie wyjdziemy - odparł wesoło, wybitnie zadowolony z tego, co zrobił. Zacisnęłam pięści ze złości i pognałam do drzwi uderzając w nie najmocniej jak tylko potrafiłam. - Nie sądzę, aby to pomogło - stwierdził. Odwróciłam się w jego stronę patrząc na niego z niezadowoleniem.
- To wszystko było ustawione, prawda? Wcale nie byłeś urażony tym, co powiedziałam - rzekłam z wyrzutem. Jak mogłam być taka głupia i się na to nabrać. To było nie do pojęcia.
- Ależ byłem. Przykro mi, że masz o mnie takie zdanie, dlatego postanowiłem je zmienić – odparł, a ja popatrzyłam na niego z niedowierzaniem.
- Zamykając mnie ze sobą w łazience? Wiesz, to raczej nie sprawi, że zmienię o tobie zdanie.
- Do odważnych świat należy. Trzeba próbować na wszelkie sposoby – stwierdził wesoło, z pewnego rodzaju dumą. Może i miał być z czego dumny, jego plan się powiódł. Wolałam już nawet nie wnikać jak wpadł na to, że przyjdę go przeprosić, chociaż mogłoby się to wydawać  oczywiste. Zawsze bowiem starałam się postępować odpowiednio. Przeprosiny były zdecydowanie odpowiednią rzeczą.
- Ten akurat jest najmniej trafiony – burknęłam pod nosem odwracając się do niego plecami.
- Audrey, porozmawiaj ze mną normalnie – poprosił łagodnie.
- Nie będę rozmawiać normalnie z wariatem, który właśnie spuścił klucz w toalecie - prychnęłam, kręcąc głową z niezadowoleniem. Co on sobie wyobrażał? Harry westchnął ciężko i usiadł na krawędzi wanny nie spuszczając ze mnie swojego czujnego wzroku. Ja natomiast zaczęłam nerwowo krążyć po łazience.
-To nie przez te ostatnie zdjęcia nie chciałaś się ze mną umówić, mam rację?- odezwał się po chwili milczenia. Zatrzymałam się i spojrzałam na niego niepewnie, drapiąc się delikatnie po skroni, nie bardzo wiedząc do czego zmierza.
- Co sugerujesz?
- Boisz się - spoglądałam na niego skonsternowana. Nie ma to jak wyrzucać komuś w twarz, że się czegoś boi.
- Niczego się nie boję. Tak jak mówiłam, nie chcę być na celowniku fotografów, którzy podążają za wami niemal krok w krok.
- Kłamiesz - wywróciłam teatralnie oczami wzdychając ciężko. Dobijające było to, że wszyscy co jakiś czas zarzucali mi kłamstwo. No dobra, nie zawsze mówiłam prawdę, ale to nie znaczyło, że od razu wszyscy mają przestać mi wierzyć.
- Nieprawda – zaprzeczyłam.
- Prawda. Rozgryzłem cię. Po prostu boisz się, że cię wykorzystam. Za bardzo wzięłaś sobie słowa Paul'a do siebie – usłyszawszy to wytrzeszczyłam oczy z przerażenia. Jakim cudem się domyślił?  Byłam pewna, że dobrze mi szło z przekonywaniem samej siebie i wszystkich dookoła, że to nie miało z tym żadnego związku.
- A nie powinnam? On chyba cię zna wystarczająco dobrze, by wiedzieć jak jest – odparłam w końcu.
- Mam cię! Czyli jednak mnie polubiłaś, a tylko to co powiedział Paul cię powstrzymuje przed umówieniem się ze mną - dostrzegłam wyraz triumfu na jego twarzy. Skrzywiłam się nieznacznie i odwróciłam wzrok.
- Masz rację. Jesteś teraz zadowolony? Nie zmienia to faktu, że nie mam najmniejszego zamiaru się z tobą umówić, Harry.
- Czemu nie chcesz sobie sama wyrobić o mnie zdania? – zapytał poważnie. Zerknęłam na niego posyłając mu zdecydowanie spojrzenie.
- Już sobie wyrobiłam i myślę, że ci się ono nie spodoba.
- Nie powinnaś się sugerować zdaniem Paul'a. Przez to twój osąd może być błędny – mruknął, czym nieco mnie zaskoczył, ale z drugiej strony czego innego miałabym się spodziewać.
- Musiałabym być głupia, aby się nim nie sugerować - stwierdziłam. Dobra, to, że naprawdę byłam głupia, ustaliłam jakiś czas temu, ale nie zgłupiałam do tego stopnia, by ignorować to, co mówią ci z bliskiego środowiska Styles'a. - I czy ty właśnie sugerujesz, że twój manager nie zna cię dostatecznie dobrze? Poza tym, chyba musiałeś sobie czymś zasłużyć na taką, a nie inną opinię -
- Owszem, nie da się temu zaprzeczyć. Ale rzeczywistość nie zawsze jest taka jak się innym wydaje - odrzekł. Dalsza dyskusja jednak na ten temat zaczęła mi się wydawać niepotrzebna. Zupełnie się ze sobą nie zgadzaliśmy i nic nie wskazywało na to, by się miało to zmienić. Chciałam po prostu wydostać się z tej łazienki i zakończyć rozmowę z Harry'm. Podeszłam do drzwi i zaczęłam się ponownie do nich dobijać, krzycząc na całe gardło, aby ktoś mi pomógł i mnie stąd wypuścił, ale z sekundy na sekundę traciłam w to wiarę.
- Audrey? - usłyszałam za drzwiami i odetchnęłam wreszcie niewysłowioną z ulgą.
- Liam! Nawet nie wiesz, jak się cieszę, że cię słyszę – odpowiedziałam z nieco zbyt wielką euforią.
- Dlaczego dobijasz się do drzwi? Gdzie jest Harry? – pytał nie bardzo wiedząc co się dzieje.
- Jest ze mną.
- Co wy razem robicie w łazience? – słyszałam ogromne zaskoczenie w jego glosie. Nie dziwiłam mu się. Gdyby mi ktoś to powiedział jeszcze dzień wcześniej popatrzyłabym na niego jak na wariata.
- Ten idiota nas zamknął i spuścił klucz w kiblu. Błagam, powiedz, że masz jakiś zapasowy i nas stąd wypuścisz - jęczałam, lecz odpowiedziała mi głucha cisza. Zaraz jednak usłyszałam za sobą śmiech Harry'ego, którego z kolei zgromiłam spojrzeniem.
- Obawiam się, że nie ma żadnego zapasowego klucza i trzeba będzie wezwać ślusarza - odparł mi w końcu. Zrezygnowana uderzyłam czołem o drzwi i zamknęłam oczy. Tak oto się kończą genialne pomysły Harry'ego Styles'a.
- Jesteś z siebie zadowolony? - odwróciłam się w jego stronę z zaciętą miną. Chłopak wstał ze swojego miejsca i uśmiechnął się szelmowsko.
- Nawet bardzo. Mam jeszcze sporo czasu na to, by cię przekonać, że się mylisz - to powiedziawszy zrobił krok w moją stronę. Splotłam asekuracyjnie ręce na piersi i prychnęłam cicho.
- W ten sposób udowadniasz właśnie, wcale się nie mylę, a ty zachowujesz się jak dzieciak - odparłam poirytowana, podczas gdy Harry najwyraźniej w tej chwili był oazą spokoju i na dodatek świetnie się bawił, co jeszcze bardziej wytrącało mnie z równowagi. Niewiarygodne jak się zaczęłam przy nim wściekać. Chłopak zrobił kolejny krok w moją stronę z niesłabnącym uśmiechem na ustach.
- Oho, dorosła się odezwała – mruknął, próbując się ze mną droczyć.
- A żebyś wiedział. Ja nie zamykam się z nikim w łazience i nie wyrzucam kluczy, po to, by z kimś porozmawiać - jeszcze tego brakowało, bym zaczęła w taki sposób postępować. To nie było normalne. Nie załatwia się niczego w taki sposób zmuszając kogoś do przebywania w swoim towarzystwie. Dla mnie to było zachowanie godne zwyczajnego dzieciaka. Zupełnie jakbym miała do czynienia z moim młodszym bratem. Pokręciłam głową z dezaprobatą i westchnęłam ciężko, a Harry zrobił następny krok ku mnie.
- Jak inaczej miałem to zrobić, skoro ty unikasz rozmowy na ten temat? - powiedział to z delikatną pretensją w głosie. Trudno było mi rozmawiać z nim o tym, kiedy uznałam ten temat za zakończony.  
- Ja unikam? A kto postanowił się nie odzywać przez dwa dni udając obrażonego? - burknęłam, dopiero teraz tak na dobrą sprawę zauważając, że Harry znajdował się ledwie kilkanaście centymetrów ode mnie. Wciągnęłam głośno powietrze do ust wpatrując się w twarz Styles'a. Chciałam jeszcze coś powiedzieć, ale głos uwiązł mi w gardle. Nerwowo przygryzłam dolną wargę i chciałam się wycofać, kiedy poczułam nagły przypływ gorąca, lecz na swojej drodze napotkałam przeszkodę w postaci drzwi. Uderzyłam w nie plecami nie mając już żadnej drogi ucieczki przed stojącym stanowczo zbyt blisko Harry'm. 
- Dobra, przestańcie - doszedł do moich uszu głos Liam'a. Zbłąkany kosmyk włosów opadł mi na twarz, a chłopak ostrożnie wyciągnął rękę w jego stronę. Potrząsnęłam głową i odwróciłam wzrok od Harry'ego.
- Odejdź - powiedziałam do niego cicho. Harry nawet nie drgnął stojąc z uniesioną ręka i wpatrując się we mnie uparcie, jednak w końcu odpuścił i się wycofał postanawiając najwyraźniej uszanować moją wolę co dopiero było niespodzianką. - Liam, jesteś tam jeszcze? – spytałam.
- Tak.
- To może zrobiłbyś coś, żeby nas stąd wyciągnąć? – poprosiłam lecz dało się wyczuć, że byłam odrobinę niezadowolona z tego powodu, że jeszcze się za to nie zabrał.
- Już idę, przepraszam. Tylko się tam nie pozabijajcie – to powiedziawszy usłyszałam jego kroki. Najwyraźniej pozostawił już nas samych sobie.
- Spróbujemy - odezwał się Harry na koniec, posyłając mi figlarny uśmiech. Wzdychając ciężko usiadłam na podłodze i oparłam się plecami o wannę, przyciągając nogi do siebie i obejmując je rękami. Nie minęła chwila jak Styles przysiadł tuż obok mnie, w takie sposób, że nasze ramiona stykały się ze sobą. Chłopak spojrzał na mnie zamyślony, z czającym się uśmieszkiem w kącikach ust. - Przebywanie ze mną nie może być aż tak złe - nie odpowiedziałam mu na to, wpatrując się tępo w przeciwległą ścianę. Nie chciałam z nim rozmawiać, bo wiedziałam, że ten będzie usiłował mnie przekonać do zmiany zdania, a obawiałam się, że mogłabym się złamać. Prościej było mi odmawiać i odmawiać, kiedy miałam jakąś drogę ucieczki, a w tej chwili nie miałam takowej zagwarantowanej. - Audrey...no proszę cię. Daj mi szansę - prosił patrząc na mnie niemal błagalnie. Zamknęłam oczy, by go nie widzieć, oddychając głęboko i powtarzając sobie w myślach by za żadne skarby świata nie ulec jego namowom.
- Dlaczego ci tak na tym zależy? - zadałam mu pytanie, w końcu rozchylając lekko powieki i wbijając w niego swoje spojrzenie.
- Nie wiem - odparł po prostu. Przynajmniej był szczery i nie wymyślał niestworzonych rzeczy, żeby mnie do siebie przekonać, za co byłam mu naprawdę wdzięczna. Nie omamiał, nie wciskał żadnych kitów. Co jak co, ale szczerości nie dało mu się odmówić.
- No właśnie - wzruszyłam ramionami. - Wiesz czego bardziej od wykorzystania się obawiam? - chłopak popatrzył na mnie niepewnie, aczkolwiek wyczekując mojej odpowiedzi. - Straty czegoś lub kogoś, na kim mi zależy - wyznałam w końcu smutno, patrząc na pełnego powagi Styles'a, który opuszkami palców delikatnie dotknął mojej dłoni. - Dlatego nie chcę dopuścić do takiej sytuacji i nie dziw mi się, że ci odmawiam. – cofnęłam rękę i sama delikatnie się od niego odsunęłam.
- Mimo to nadal będę próbował niezależnie od tego ile razy powiesz mi nie – zapewnił z mocą. Imponował mi ten jego upór, ale z drugiej strony było to niezwykle irytujące, poza tym wciąż odnosiłam wrażenie, że to tylko dlatego, że nie może dostać tego, czego chce.
- Dopóki ci się to nie znudzi.
- O to się nie martw. Tak się nie stanie. Mam tylko jedną prośbę - posłałam mu pytające spojrzenie. - Nie traktuj mnie jak swojego wroga. Ja naprawdę nie chcę zrobić ci krzywdy – ostrożnie znów się do mnie przybliżył, patrząc mi prosto w oczy, jednak ja nie byłam w stanie długo utrzymać tego kontaktu wzrokowego.
- Rozumiem Harry. Myślę, że to jestem w stanie zrobić – odrzekłam z pełnym przekonaniem. - A przynajmniej do czasu dopóki znowu nie postanowisz mnie zamknąć ze sobą w łazience - dorzuciłam posyłając mu delikatny uśmiech. Chłopak roześmiał się i pokręcił głową z rozbawieniem.
- Obiecuję, że więcej już tego nie zrobię - powiedział trzymając rękę na sercu. - A przynajmniej nie w łazience - dodał, za co oberwał ode mnie z łokcia. Jakoś szczególnie go to nie zabolało, bo nawet się nie skrzywił. Zupełnie mnie to nie dziwiło. Moja siła była wątpliwa już od dłuższego czasu. - Tak apropo łazienki, niestety chyba koniecznie muszę z niej skorzystać – wyznał po chwili bez cienia skrępowania.
- Co? Ty chyba sobie żartujesz – wlepiłam w niego przestraszone spojrzenie.
- Chciałbym.
- O Bożee. Liam! - krzyknęłam głośno zrywając się z miejsca i z powrotem stojąc pod drzwiami. - Olej ślusarza! Wywarzaj drzwi! - uderzyłam jeszcze raz pięścią w drzwi chcąc jako go przywołać z powrotem.
Niestety Liam musiał nie słyszeć moich nawoływań, bo nie przybył na ratunek, a drzwi nadal tkwiły na swoim miejscu. Harry jęczał mi co chwila, że on dłużej nie wytrzyma, ja natomiast nie byłam pewna, czy dłużej wytrzymam z nim w tej przeklętej łazience. Czas dłużył mi się niemiłosiernie i miałam wrażenie, że zaraz się w niej dosłownie zestarzeję. Styles wręcz skręcał się z powodu pełnego pęcherza i czułam się naprawdę winna przez to, że nie pozwalałam mu korzystać z toalety, ale im dłużej siedzieliśmy zamknięci czekając na przybycie ślusarza tym bardziej ja byłam popychana w stronę krawędzi i wiedziałam, że w końcu będę musiała mu na to pozwolić. Na szczęście w samą porę przybył ślusarz, który wkrótce nas wypuścił. Wyleciałam z pomieszczenia w mgnieniu oka i niemal rzuciłam się na Liam'a stojącego w przedpokoju czując się jakbym wyszła z więzienia po przynajmniej dekadzie.Harry pierwsze co zrobił to przymknął za sobą drzwi by w końcu sobie ulżyć.
- Jeśli kiedykolwiek będę chciała iść za kimś do łazienki, błagam, powstrzymaj mnie – zwróciłam się do Liam’a.
- Jasne, tylko wciąż nie rozumiem dlaczego razem się tam znaleźliście – tak, faktycznie to mogło być nieco zastanawiające, więc nie dziwiło mnie to, że padło akurat to pytanie.
- Bo mnie ignorował, a chciałam go przeprosi – wytłumaczyłam to jakoś.
- Zawsze chodzisz do łazienki z kimś, kogo chcesz przeprosić? – zapytał unosząc lekko brwi do góry.
- Oh, jesteś okropny - fuknęłam i wywróciłam teatralnie oczami. Chłopak roześmiał się i objął mnie po przyjacielsku ramieniem.
- Dogadaliście się chociaż?
- Poniekąd – odparłam wzruszając ramionami.
- Doszliśmy mniej więcej do jakiegoś porozumienia - odezwał się Harry, który już do nas dołączył i stał naprzeciw nas uśmiechając się jak gdyby nigdy nic.
- Hazza, szkoda, żeś nie spuścił swojej głowy w tym kiblu zamiast klucza – stwierdził Liam spoglądając na przyjaciela z politowaniem.
- To była ofiara w dobrej sprawie. Klucz mi wybaczy.
- Z pewnością – Payne pokręcił głową ze zrezygnowaniem.
- A ja dalej nie usłyszałem swojego przepraszam - stwierdził Harry patrząc wprost na mnie. Zrobiłam zaskoczoną minę, nie bardzo wiedzieć co chce przez to osiągnąć.
- Teraz oczekujesz przeprosin? Myślałam, że tym wszystkim wyrównaliśmy rachunki.
- Nie. Albo przeprosiny, albo randka – odparł pewnie podpierając się rękami.
- Harry - jęknęłam przeciągle, marszcząc nos. Znowu się zaczynało.
- Chyba jednak się nie dogadaliście - westchnął Liam, patrząc to na mnie to na niego zawiedziony.

Całe przedpołudnie następnego dnia spędziłam na rozmawianiu przez telefon i mogłabym przysiąc, że jeszcze nigdy tak długo tego nie robiłam. Leżałam na łóżku w swoim pokoju po wypełnieniu podstawowych obowiązków i rozmawiałam przez jakieś pół godziny ze swoim starszym bratem, którego niejednokrotnie nie mogłam zrozumieć, ponieważ jego współlokator najwyraźniej był niespełna rozumu i postanowił trochę powrzeszczeć na grę komputerową. Oficjalnie stwierdziłam, że nigdy w życiu nie zrozumiem facetów. Humphrey mimo hałasu starał się jakoś ze mną dogadać, przy tym co chwila uciszał swojego kolegę, który chyba zwyczajnie postanowił to ignorować i dalej robił swoje, dlatego Humphrey jak sam powiedział, wyszedł na spacer, bo choć Londyńskie ulice do najcichszych nie należały, to jednak w przeciwieństwie do jego mieszkania, tam dało sie przez telefon dogadać. Podczas tej rozmowy uświadomiłam sobie, jak bardzo tęskniłam za moim bratem. Za naszymi długimi rozmowami, dyskusjami na temat muzyki i wszystkiego co się dookoła działo. Za wypadami na miasto, za naszymi wymyślonymi grami i żartami. Z nim zawsze miałam naprawdę bardzo dobry kontakt. Byliśmy ze sobą blisko, wspieraliśmy się jak tylko mogliśmy, byliśmy przykładem dobrze dogadującego się rodzeństwa. Oczywiście nie zawsze było różowo, kiedy Humphrey mieszkał jeszcze z nami często zdarzało nam się kłócić o pierwszeństwo w zajęciu łazienki z rana. O ulubione płatki śniadaniowe. O pilota od telewizora, o to, że nie chciał mnie podwieźć na trening, albo że ja zwinęłam mu płytę i nie chciałam oddać. Zwyczajne rzeczy, o jakie tylko może się kłócić brat z siostrą. I nawet za tymi sprzeczkami niewiarygodnie tęskniłam. Kiedy on był Londynie nie mieliśmy się o co kłócić. Poza tym, od śmierci mamy to wszystko wydawało się takie nieistotne i nie widzieliśmy potrzeby w roztrząsaniu zwyczajnych bzdur. Również od tamtego czasu Humphrey stał się nieco bardziej opiekuńczy, czego nie dało się nie zauważyć. Tłumaczył to tym, że niewiele brakowało, a i ja podzieliłabym los mamy i on poczuwał się do obowiązku w opiekowaniu się mną. Można sobie zatem wyobrazić, jak trudno było go wypchnąć z miasta i wysłać na studia do Londynu o czym od dawna marzył. Zarzekał się, że zostanie, pomoże i razem z ojcem zatroszczy się o mnie i o Charlie’ego, jednak ja i tata zgodnie stwierdziliśmy, że poradzimy sobie bez niego i wiedzieliśmy jak ważne było to, żeby spełniał swoje marzenia. Chociaż on jedyny. Taki był mój argument. Ażeby spełniał swoje marzenia, bo on w przeciwieństwie do niektórych, może to zrobić. Wciąż kręcił na to nosem, ale ostatecznie udało nam się go przekonać, że tak będzie lepiej. Problem polegał na tym, że odkąd wyjechał nie zawsze byłam z nim szczera. Ani ja, ani tata nie widzieliśmy sensu w martwieniu Humphrey'a, który szczerze powiedziawszy potrafił zamartwiać bardziej ode mnie. Gdy tylko coś szło nie po naszej myśli, ani słowem nie wspominaliśmy na ten temat mojemu bratu. Tkwił sobie w błogiej nieświadomości, co było lepsze niż stresowanie się, że coś jest nie tak, jak być powinno. To mogłoby zmusić go do powrotu i rzucenia studiów, a to ostatnie, czego bym dla niego chciała. Oczywiście nikt nie twierdził, że obrana przez nas strategia była dobra, okłamywanie go należało według mnie do jednego z najcięższych wyzwań ostatniego roku. Humphrey znał mnie lepiej niż ktokolwiek inny, potrafił zatem wyczuć, kiedy kłamię, musiałam więc się nieco podszkolić w swojej grze aktorskiej, która zawsze było dość nędzna. Kłamanie jednak przez telefon mimo wszystko lepiej mi wychodziło. Zdradzić mógłby mnie bowiem tylko mój głos, a nie dodatkowy szereg innych podejrzanych zachowań. Ostatnio jednak byłam z nim względnie szczera. Nie powiedziałam mu tylko o tym, że zwolniłam się z pracy i o sytuacji z Harry'm, bo to raczej nie było coś, o czym chciałabym z nim dyskutować. Oprócz tego, wszystko było w najlepszym porządku, mogłam mu się pochwalić tym, że postanowiłam uczyć się gry na gitarze. Mogłam mu opowiedzieć co nieco o wypadzie do Birmingham z chłopakami, a jak mu wspomniałam o tym, że nasz tata grał na gitarze nie wydawał się być zaskoczony. Doszłam do wniosku, że musiał jeszcze pamiętać ten czas, kiedy gitara ojca nie kurzyła się pod stertą kartonów na strychu. Kiedy w końcu skończyliśmy rozmawiać niedługo potem odebrałam telefon od Lou, który z kolei opowiadał mi o czasie spędzonym ze swoją rodziną, a także z podekscytowaniem mówił o tym, że wybiera się z powrotem do Londynu, gdzie ma spędzić jeszcze parę dni w towarzystwie swojej dziewczyny. Tomlinson'owi najwyraźniej nie przeszkadzał fakt, że nie znaliśmy się zbyt długo. Prawdopodobnie już przez te ponad dwa tygodnie naszej znajomości dowiedziałam się o nim więcej niż o nie jednym moim znajomym ze szkoły. Właściwie to nawet schlebiało mi to, że Louis tak chętnie dzielił się ze mną opowieściami dosłownie o wszystkim, począwszy od zabawnych historyjek z dzieciństwa, przez które śmiałam się do telefonu przez dobre kilka minut, a skończywszy na tym, co oglądał w telewizji poprzedniego wieczoru. Dość szybko przyzwyczaiłam się do jego obecności w moim życiu. Do jego telefonów, ciągłych żartów, dziwnych sms'ów , których czasem nie mogłam rozszyfrować. A przy tym dobrze się czułam ze świadomością, że jest ktoś z kim naprawdę mogę o wszystkim porozmawiać. Jeśli ktoś może stać się czyimś przyjacielem w ledwie dwa tygodnie, to Louis Tomlinson zdecydowanie moim się stał. Było to w pewnym stopniu dla mnie zaskakujące, gdyż nie byłam osobą, która skłonna była nazywać przyjacielem kogoś, kogo zna przez tak krótki okres czasu. Doszło jednak do mnie, że to nie istotne ile się kogoś zna. Ważniejsze natomiast jest to, jak dobrze się tego kogoś zna.
Louis nawijał mi do telefonu chyba przez godzinę, jednak ani razu nie wspomniał o Harry'm i martwiło mnie to, bo nie wiedziałam, czy Styles raczył się z nim skontaktować, czy Louis po prostu uznał, że nie ma potrzeby o tym rozmawiać. Dlatego postanowiłam o to zapytać, może nie tyle z samej ciekawości co zwyczajnej troski.
- Harry chyba postanowił się obejść bez kontaktu ze mną - odparł z niezadowoleniem, co sprawiło, że zmartwiona zmarszczyłam czoło.
- Jak go spotkam to nakopię mu w tyłek i powiem, żeby do ciebie zadzwonił – zapewniłam go.
- Tak? To może Liam niech to nagra i mi wyśle filmik. Chciałbym to zobaczyć, mała - roześmiał się, najwyraźniej wyobrażając sobie takową sytuację. Gdy ja sobie ją wizualizowałam też wyała mi co co najmniej śmieszna.
- Okey, nie nabijaj się ze mnie. To po prostu powiem mu dosadnie, żeby się odezwał.
- Doceniam to, ale Harry sam musi tego chcieć – westchnął. Wiedziałam, że był smutny z tego powodu, a naprawdę przykro było widzieć, czy tak jak w tym przypadku słyszeć przygnębionego Tomlinson’a.
- Dlaczego on właściwie się do ciebie nie odzywa? – zapytałam, bo nie było to dla mnie do końca jasne.
- Bo myśli, że jestem wściekły na niego, że przyjechał do Wolverhampton i że będę prawić mu kazania – wyjaśnił mi pokrótce.
- A jesteś wściekły?
- Już nie. Jasne, w pierwszym momencie jak Liam mi powiedział, byłem zły, ale zwyczajnie mi przeszło. Wiem doskonale, że nie mogę mu mówić co ma robić – powiedział. Najwyraźniej musiało dotrzeć do niego, że nie ma sensu mówić Styles’owi co ma robić, bo ten tak czy siak zrobi na odwrót. To nawet ja zauważyłam.
- Przepraszam Lou, że to przeze mnie wszystko się tak psuje między wami – odezwałam się po chwili zebrawszy się w sobie. Miałam świadomość tego, że było to moją winą. Gdyby mnie tu nie było, Harry by nie przyjechał zatem nie miałby też powodu, żeby wkurzać tym Lou, z kolei Harry nie miał by powodu by nie odzywać się do swojego przyjaciela.
- Nie przepraszaj. To nie przez ciebie, a jeżeli Hazza ci tak mówi, nie słuchaj go.
- Nic takiego nie mówi. Wiem po prostu, że to zaszkodzi jego wizerunkowi jeśli zostanę przyłapana w jego towarzystwie.
- Coraz bardziej mi się wydaje, że byłoby wręcz przeciwnie – skwitował.
- Co? - odezwałam się zaskoczona, ale Louis nie chciał mi nic na ten temat powiedzieć, choć domagałam się tego jeszcze przez następne paręnaście minut. W końcu zakończyliśmy rozmowę a ja byłam wielce niepocieszona z tego powodu, że nie wyciągnęłam niczego więcej z Tomlinsona. Musiałam się jednak z tym pogodzić i żeby zająć czymś myśli postanowiłam wysprzątać w całym domu przed pójściem na kolejną lekcję gry na gitarze do Benjamina. Uznałam, że jednak trochę się rozleniwiłam, bo miałam problem z ruszeniem się z łóżka jeszcze przez następną godzinę. W każdym razie jednak zabrałam się do pracy, choć z początku szło mi to dość mozolnie. Dopiero, gdy puściłam muzykę niemal na cały regulator sprzątanie nagle zaczęło mi szybciej iść. Kiedy skończyłam miałam jeszcze trochę czasu dla siebie, pooglądałam więc telewizję, pobrzdąkałam na gitarze, a gdy przyszła już na mnie pora, zebrałam się do wyjścia i wyszłam do garażu, by wziąć swój rower. Wyprowadziwszy go na podjazd wsiadłam na niego i niewiele myśląc ruszyłam z miejsca, a kiedy tylko wyjechałam na drogę o mało nie wpadłam na Harry'ego.  Zatrzymałam się gwałtownie i prychnęłam oburzona.
- Czyś ty oszalał? - spytałam, patrząc na niego i kręcąc głową z dezaprobatą. Jakież szczęście, że mój rower miał już naprawione hamulce inaczej obydwoje skończylibyśmy marnie, leżąc poobijani na drodze.
- Gdzie jedziesz? – zapytał, oczywiście ignorując moje pełne pretensji pytanie.
- Do kolegi na lekcję gry na gitarze. A ty co, czatujesz przy oknie czekając aż wyjadę, aby mi się rzucić pod koła? - Harry posłał mi zawadiacki uśmiech, przytrzymując mój rower i nie chcąc mnie puścić. Zupełnie jak ostatnio.
- Nie jedź - odparł po chwili milczenia natrafiając na moje spojrzenie.
- Bo? – uniosłam brwi w pytaniu.
- Bo tak – odparł wzruszając ramionami, tak naprawdę nie chcąc wyjaśnić mi prawdziwego powodu.
- To nie jest argument.
- Ostatnim razem jakoś ci to nie przeszkadzało - przyznał, przypominając mi o tym, jak to zgodziłam się pojechać z chłopakami do Birmingham. Uderzyłam się otwartą dłonią w czoło i westchnęłam ciężko. Teraz już wiedziałam, że muszę naprawdę uważać na to co robię w towarzystwie Styles'a, bo ta menda potrafiła wszystko wykorzystać przeciwko mnie. Skrzywiłam się delikatnie ku rozbawieniu zadowolonego z siebie Harry'ego.
- Jadę i nic mnie nie zatrzyma - stwierdziłam i już miałam ruszyć z miejsca, kiedy odezwał się telefon w mojej kieszeni. Oczekiwałam, że to pewnie znowu Louis, ale jak się okazało, był to mój tata, czym mnie kompletnie zaskoczył, ponieważ nie miał w zwyczaju do mnie dzwonić, a już zł wasza nie kiedy był w pracy. Już się bałam, że coś mu się stało i wstrzymałam oddech. Odebrałam telefon i usłyszawszy to, co miał mi do powiedzenia, zbladłam, zaciskając mocno palce na telefonie.
- Audrey, wszystko w porządku? – zapytał Harry, wyraźnie zmartwiony moim stanem i przybliżając się do mnie, na co właściwie w żaden sposób nie zareagowałam. Rozłączyłam sięi w milczeniu włożyłam telefon z powrotem do kieszeni - Audrey… co się stało? - dopytywał, położywszy rękę na moim ramieniu i zaciskając na nim delikatnie palce.
- Ciotka Mathilda przyjedzie za jakąś godzinę - powiedziałam z przerażeniem chyba bardziej do siebie aniżeli do niego, na co Harry zwyczajnie wybuchnął śmiechem.
- I aż tak się przestraszyłaś jakiejś tam ciotki? – nie mógł najwidoczniej uwierzyć, że to mnie aż tak przeraziło.
- To nie byle jaka ciotka, Harry. Ty nie znasz tej kobiety – jęknęłam. - I masz co chciałeś. Nigdzie nie jadę – odrzekłam, wyrywając mu się i chcąc odstawić rower z powrotem do garażu.  Ciotka Mathilda była ostatnią osobą, jaka była mi potrzebna w tej chwili. Ale musiałam się jakoś przygotować na jej przyjazd. Że też ta kobieta zawsze musiała tak wpadać zapowiadając się ledwie godzinę przed przyjazdem.