sobota, 22 września 2012

Rozdział II

 Nikt nie wyrażał sprzeciwu, właściwie nikt nie wyraził opinii na temat moich wypocin, więc chyba śmiało mogę pisać dalej? Ale byłoby miło wiedzieć, że ktoś to czyta kochani ;).  Zapraszam na drugi rozdział II. :D


Weekend minął tak szybko, z nawet nie zorientowałam się kiedy. Nie powinno mnie w każdym razie to dziwić, zważywszy na to, że w tak zastraszającym tempie upłynął mi niemal cały rok. Najprawdopodobniej im bardziej monotonne były moje dni, tym szybciej mijał mi czas. Dziwna była ta zależność, ale nie zamierzałam się w to wgłębiać, uznawszy to za bezcelowe. Był wczesny wieczór, a zarazem zapowiedź początku końca mojej zmiany w knajpie. Wieczorami nie pracowałam, choć nie da się ukryć, że wówczas był największy ruch i każda para rąk była potrzebna do pomocy, jednakże to nie ja byłam tą, która śpieszyła z pomocą, a Trevor, chłopak dwa lata starszy ode mnie. Pracował tu znacznie dłużej, ale w zasadzie odkąd zaczęłam pracę w knajpie zamieniliśmy ze sobą tylko parę zdań, w biegu, między naszymi zmianami. Nie miałam ochoty zawierać znajomości w pracy, nie było mi to bowiem potrzebne do szczęścia.
 - Nie dosypuj tego pieprzu - usłyszałam za sobą poirytowany głos kucharza. - Trzymaj się przepisu - dodał jeszcze, patrząc na mnie spode łba. Prychnęłam cicho i pokręciłam głową ze zrezygnowaniem. Przecież to danie jest okropne i nikt nie pozwalał mi się nim stosownie zająć. Chciałam dobrze. Wiedziałam, że z dodatkiem pieprzu będzie choć trochę lepsze, ale wciąż byłam lekceważona i wszelkie próby poprawienia dań mi nie wychodziły, bo zaraz byłam na tym przyłapywana i za każdym razem dawano mi do zrozumienia, że się nie nie znam i nie powinnam się w ogóle za to brać i jeśli chcę pomóc, to żebym robiła dokładnie to, co zawarte było w przepisach, które musiałam wykuć niemal na blachę. To mnie jeszcze bardziej denerwowało. I świadomość, że klienci dostają najgorsze żarcie pod słońcem, ale cóż miała zrobić? Wyrażenie swojego zdania na ten temat mogło mnie pozbawić pracy, a obawiałam się, że lepszej niestety nie znajdę. A naprawdę chciałam się wyrwać z tej nieprzyjemnej kuchni i zacząć pracować w lokalu, w którym bardziej dba się zarówno o klientów jak i własnych pracowników. A także o higienę pracy. Pieprzu zatem nie dosypałam, choć naprawdę miałam ochotę spróbować zrobić to ponownie, jednakże czujne oko kucharza mi to uniemożliwiało. Wcale nie chciałam mu zrobić na złość. Po prostu chciałam czuć się lepiej sama ze sobą i mieć świadomość, że przynajmniej starałam się sprawić, aby klienci dostali danie na miarę swojej ceny, która w prawdzie nie była szczególnie wygórowana, niemniej jednak ja na pewno nie dałabym tyle za to, co serwowaliśmy. Posłusznie zajęłam się już inną pracą, nie wyskakując już z żadną inicjatywą poprawek, jednocześnie niemal odliczając czas do końca zmiany. Jeszcze niecała godzina, powtarzałam w myślach. Nagle pośród odgłosów garnków i talerzy usłyszałam pukanie do drzwi od zaplecza. Dostawca raczej nie przyjechałby o tej porze. Usłyszałam, jak ktoś otwiera drzwi, ale byłam zbyt pogrążona pilnowaniem ryby, aby przysłuchiwać się temu, kto to mógł być.
 - Audrey, ktoś do ciebie - usłyszałam głos kelnerki, która otworzyła drzwi i niemal natychmiast znieruchomiałam. Kucharz spojrzał na mnie srogo. Miałam wrażenie, że mężczyzna miał ochotę mnie udusić za to, że ktoś próbuje odciągnąć mnie od pracy. Któż to mógł być u licha? Mój brat to to na pewno nie był. Zabroniłam mu nawet kręcić się w pobliżu knajpy, a co dopiero do niej przychodzić. Zatem co za idiota pukał na zaplecze i mnie szukał?
- Powiedz, że właśnie wyszłam drugimi drzwiami - powiedziałam to tak głośno, że najprawdopodobniej ten, kto mnie szukał, usłyszał moją wypowiedź i dopiero po chwili zdałam sobie z tego sprawę. Jęknęłam cicho, ale próbowałam się już tym nie zajmować, tym bardziej, że o mały włos nie przypaliłam ryby, co mi się niemal nigdy nie zdarzało.
- Munroe, skup się! - zagrzmiał mi tuż za uchem głos mężczyzny. Mimowolnie policzki zaczerwieniły mi się ze wstydu. - I nie życzę sobie na przyszłość niezapowiedzianych wizyt twoich znajomych - dorzucił, a ja kiwnęłam głową na znak, że się do tego dostosuję. Stacy, kelnerka, która powiadomiła mnie o nieoczekiwanej wizycie, najwyraźniej już wróciła do pracy przepędzając osobę, która postanowiła mi poprzeszkadzać. Jednak najwidoczniej nie zrobiła tego zbyt skutecznie, bo jakieś pięć minut później wróciła z rozbawioną miną oznajmiając, że jeden stolik zamawia dania przygotowane właśnie przeze mnie. Tego było już za wiele. Myślałam, że kucharza zaraz szlag trafi. Zastanawiałam się, kto był na tyle inteligentny, aby sprowadzić na mnie gniew mojego przełożonego, ale nie dane mi się było tego dowiedzieć, przynajmniej do końca mojej zmiany.
 - Klient nasz pan, Munroe. Zajmij się tym - powiedział wyraźnie zdenerwowany. Ja byłam jedynie przerażona, ale pośpiesznie zabrałam się do pracy. Przyjęłam zamówienie od Stacy i przyjrzałam mu się dokładnie. Dwie porcje smażonej ryby z frytkami, jedna porcja kurczaka curry, jedna porcja kotletów jagnięcych z warzywami i jedna porcja steka. Równo pięć dań. Zmarszczyłam czoło przypomniawszy sobie ostatnią rozmowę z Liam'em Payne'em i nagle odkryłam kim była osoba, która mnie szukała. To z pewnością był on i jego kumple z zespołu. Westchnęłam zrezygnowana i zajęłam się przyrządzaniem dań. I tu właśnie miałam pełne pole do popisu, bowiem nikt mi nie przeszkadzał, nikt nie mówił co mam robić, a czego nie. Mogłam dodawać pieprzu, soli, przypraw ile tylko chciałam. Mój przełożony nic nie mówił. Jak sądziłam, pewnie stwierdził, że się tym zupełnie pogrążę i będzie miał jakiś powód, dla którego mógłby prosić o moje natychmiastowe zwolnienie. Ewidentnie mnie nie lubił, a ja nie miałam zupełnego pojęcia dlaczego. Sama zrealizowałam całe zamówienie i co jakiś czas Stacy przychodziła po talerze, dziwnie się do mnie uśmiechając, ale nie zapytałam jej o co chodzi. Chciałam jak najszybciej się stąd wyrwać i powiedzieć Liam'owi coś na temat przychodzenia do mnie do pracy. I nareszcie nadszedł koniec mojej zmiany. Ściągnęłam fartuch i powiesiłam go na swoim wieszaku, umyłam dokładnie ręce w łazience, rozpuściłam włosy i przeczesałam je palcami, aby nie wyglądać jak upiór. Wygładziłam bluzkę, po czym pewnym krokiem wyszłam z zaplecza prosto na salę, ale wtedy gdzieś moja pewność siebie zniknęła i generalnie nie byłam już taka chętna do tego, żeby wygarnąć Liam'owi co sądzę o ich wizycie. Właściwie jak tylko zobaczyłam stolik w rogu lokalu, przy którym siedziała cała piątka chłopaków, chciałam zrobić w tył zwrot i wyjść niepostrzeżenie tylnymi drzwiami, ale na moje nieszczęście Liam mnie zobaczył i przywołał ruchem ręki. Szłam niepewnym krokiem, zauważając, że wokół ich stolika jest jakieś zamieszanie. Co chwila jacyś ludzie ich zagadywali, a chłopcy odpowiadali żywo na ich pytania i pozdrowienia. Jakaś dziewczyna, niewiele starsza ode mnie poprosiła jednego z nich o autograf, a gdy tylko go dostała, zobaczyłam malującą się na jej twarzy radość. Tak niewiele, a cieszy. Prawdopodobnie, gdybym ja dostała autograf od któregoś z moich ulubionych muzyków podzielałabym jej radość. Pewnie moja euforia byłaby nawet większa.
W końcu jakoś dotarłam do ich stolika i gdy tylko się tam znalazłam oczy wszystkich pięciu utkwiły we mnie, miałam ochotę zapaść się pod ziemię i już spod niej nie wychodzić. Jeśli mam być szczera, to nie lubiłam skupiać na sobie niepotrzebnej uwagi. Właściwie, to mnie nawet onieśmielało. Poczułam, że rumieniec pojawia się na mojej twarzy, aczkolwiek usiłowałam to w jakiś sposób ukryć za kaskadą włosów. Bez skutku. To sprawiło, że jeszcze bardziej chciałam się znaleźć z dala od tego miejsca.
- Cześć! - przywitali mnie wszyscy jednocześnie, co wywołało salwę śmiechu.
- Mówiłem, żebyś się nas spodziewała - zwrócił się do mnie Liam, posyłając mi szeroki uśmiech. Nie potrafiłam się na niego gniewać, ale mimo to, wciąż nie byłam zadowolona z tego powodu, że postanowił tu przyjść.
- Ale nie mówiłeś, że mam się was spodziewać w pracy - odparłam, czując się odrobinę niepewnie. Liam przesunął się nieco bardziej w głąb narożnika, zmuszając tym samym resztę do posunięcia swoich tyłków, po czym poklepał miejsce obok siebie, abym usiadła.
- Serio ty zrobiłaś te wszystkie dania? - spytał blondyn, wpatrując się we mnie intensywnie niebieskimi oczami, gdy tylko zajęłam miejsce obok przyjaciela.
- Tak. W końcu otrzymałam specjalne zamówienie - odpowiedziałam, posyłając mu delikatny uśmiech.
- Wow, jesteś świetna - stwierdził robiąc jeszcze większe oczy. Zaśmiałam się nerwowo, wycierając pod stolikiem wilgotne dłonie o spodnie.
- No, to jest właśnie Audrey chłopcy, Audrey, tak gwoli ścisłości, to jest Niall, największy żarłok z nas wszystkich i najwyraźniej twój fan - powiedział Liam, śmiejąc się cicho. - To jest Zayn, rzekomo zna się na kobietach, nie sądzę, aby było w tym zbyt wiele prawdy  - wskazał na bruneta, który wywrócił teatralnie oczami - To Louis, największy idiota jakiego widział świat - owy Louis zgromił go spojrzeniem.
- A co to miało znaczyć? - obruszył się.
- To, co słyszałeś Lou - odparł Liam.
- Nie martw się, Louis, my i tak cię kochamy - odezwał się chłopak w kręconych włosach, po czym poklepał przyjaciela po ramieniu.
- A to jest Harry - przedstawił go. Harry posłał mi szelmowski uśmiech, a następnie zwrócił swój wzrok ku Liam'owi.
- Co, bez żadnego określenia. Tak po prostu Harry?
- Tak, po prostu Harry.
- Czuję się taki niedoceniany - powiedział. - Może chociaż właściciel najlepszych włosów na świecie? -
- Nie, po prostu Harry - zakończył Liam, ku niezadowoleniu Harry'ego. Słuchając ich przekomarzań odrobinę się rozluźniłam, zdając sobie sprawę, że nie jestem już w centrum uwagi, niemniej jednak wciąż nie czułam się dość swobodnie.
- Czemu jesteś taka spięta koleżanko Liam'a? - zagadnął Louis, tym samym na powrót zwracajaąc uwagę wszystkich właśnie na mnie. Cóż, za szybko się cieszyłam.
- Czyżbyśmy cię onieśmielali? - spytał Harry, zabawnie poruszając brwiami i wbijając we mnie swoje spojrzenie. Uśmiechnęłam się nieznacznie, próbując ukryć zawstydzenie. Niech to szlag. Trafił w samo sedno.
- Nie, skądże - Liam spojrzał na mnie, po czym wybuchnął śmiechem. Trąciłam go lekko łokciem, ale to go nie uspokoiło, wręcz przeciwnie, wydawał się być jeszcze bardziej rozbawiony moim onieśmieleniem. Zdawałam sobie sprawę, że doskonale wiedział, że kłamię. Pozostawało tylko jedno pytanie, jakim cudem on wciąż potrafił mnie tak szybko rozgryźć? Nie widzieliśmy się ponad półtora roku, a wiele się przez ten czas zmieniło. My w pewnym stopniu się zmieniliśmy, nabraliśmy nowych doświadczeń i z pewnością nasze spojrzenia na świat także uległy zmianie.- Smakowało wam chociaż? - spytałam, zmieniając temat. Chłopcy zgodnie pokiwali głowami, ale nie wiedziałam, czy faktycznie im smakowało, czy twierdzili tak tylko z grzeczności.
- To było pyszne. Od dawna gotujesz? - zapytał Niall, wyraźnie zaciekawiony, jak na smakosza przystało. Cieszyłam się, że ktoś wyrażał zainteresowanie moją kuchnią. Z reguły ludzie traktowali to z przymrużeniem oka i nie brali mnie, ani tego co robię na poważnie, podczas gdy dla mnie w tej chwili to była jedyna droga jaką mogłam i w pewnym stopniu, chciałam obrać.
- Właściwie od dwunastego roku życia. Mama mnie nauczyła - odrzekłam, siląc się na obojętny ton. Wiele rzeczy próbowałam ukrywać przed światem zwyczajnie nie chcąc, aby komukolwiek było mnie żal.
- To musi być równa babka - zaśmiał się blondyn, a i ja nawet się uśmiechnęłam nie mając zamiaru go poprawiać.
- Dobra, chłopcy, ja będę lecieć i szczerze powiedziawszy też wam radzę się stąd ulotnić. Gdy mnie tutaj nie ma, nic dobrego do jedzenia nie dostaniecie - stwierdziłam nieskromnie, powoli wstając ze swojego miejsca. Pal licho, że właśnie zrobiłam antyreklamę lokalu, w którym pracowałam. Gdyby tylko mój przełożony to usłyszał, miałabym przechlapane.
- Nie tak prędko koleżanko Liam'a - odezwał się Louis, kręcąc głową.
- Mam na imię Audrey.
- Audrey, koleżanko Liam'a - poprawił się, zaszczycając mnie szelmowskim uśmiechem. - Nie po to Daddy nas tu ciągnął, na wyżebrane pięć minut z jego uroczą koleżanką - dorzucił, splatając ręce na piersi. Najpierw rumieniec wkradł się na moje policzki zaraz po tym, gdy usłyszałam, że Louis nazwał mnie uroczą, a następnie spojrzałam pytająco na Liam'a. Daddy? Serio? Pytałam w myślach. Chłopak wzruszył tylko ramionami.
- Zgadzam się - wciął się Harry. - Jedzenie jedzeniem, ale chętnie posłuchalibyśmy jakiś ciekawych historyjek od sąsiadki Payne'ów - stwierdził, przejechawszy palcami po swoich bujnych lokach. - Zatem, czy zaobserwowałaś przez te wszystkie lata coś nietypowego w zachowaniu Liam'a, Audrey? - spytał, pochylając się się nad stolikiem, aby zmniejszyć odległość między nami. -  Jakieś nocne eskapady nago po okolicy, serenady pod oknem siedemdziesięcioletniej sąsiadki? Cokolwiek? - zapytał iście konspiracyjnym tonem.
- Hazza, daj spokój, nic na mnie nie znajdziesz - odezwał się Payne.- Z resztą, ty tu gustujesz w starszych kobietach - dodał wyraźnie zadowolony z siebie.
- Mam ci może przypomnieć ile lat ma twoja dziewczyna? - odciął się Harry. Uniosłam lekko brwi do góry, patrząc to na jednego, to na drugiego, postanowiłam jednak przemilczeć ich słowną przepychankę. Louis spojrzał na mnie po czym zrobił zabawną minę i cudem udało mi się powstrzymać wybuch śmiechu. Przecisnął się obok Harry'ego, który nawet tego nie zauważył i podszedł do mnie.
- Audrey, koleżanko Liam'a chyba czas, żebyśmy faktycznie się stąd ulotnili - rzekł. Sama wstałam ze swojego miejsca i po chwili zauważyłam, że dołączył do nas Zayn, a następnie także i Niall, który, zupełnie nie wiem jakim cudem, dorwał tortillę, którą pałaszował ze smakiem, natomiast Liam i Harry wciąż się przekomarzali. Dopiero po chwili ten ostatni raczył zwrócić na to uwagę, że wszyscy już byli przyszykowani do wyjścia.
- Hola, a wy gdzie?
- Na miasto kochanie - odparł Louis przesłodzonym głosem, który wręcz ranił moje uszy. 
- Beze mnie? - jęknął żałośnie podnosząc się z miejsca. - Chciałeś mnie zostawić Louis? Jak możesz! - skrzywił się, wyrażając w ten sposób swoje niezadowolenie.
- Cóż, byłeś bardzo zajęty - odpowiedział Lou, po czym wziął mnie pod rękę i żwawym krokiem zaczął prowadzić w stronę wyjścia. Odwróciłam głowę spoglądając na resztę i dostrzegłam, że Harry otaksował mnie wzrokiem. Nie wiedziałam jednak w jaki sposób mam to odebrać. Tak czy inaczej, reszta chłopców ruszyła za nami i po chwili opuściliśmy lokal. Od razu uderzył mnie mocny podmuch świeżego powietrza. Siedząc w dusznej kuchni przez pół dnia naprawdę można docenić jego wartość. Odetchnęłam głęboko, odsunęłam się od Lou i omiotłam spojrzeniem całą piątkę. Nie to, żebym ich nie polubiła, ale byłam naprawdę zmęczona i szczerze chciałam wrócić do domu i od razu położyć się do łóżka, czego i tak bym nie zrobiła, bo czekało mnie jeszcze zrobienie kolacji dla taty i Charlie'ego.
- Chłopcy, ja naprawdę będę musiała wracać - westchnęłam ciężko, zakładając kosmyk niesfornych włosów za ucho.
- Aud, wyluzuj, rozerwiesz się trochę - odpowiedział Liam, podchodząc do mnie i kładąc mi rękę na ramieniu, po czym lekko pchnął mnie, abym ruszyła do przodu. - Idź po swój rower - tak też zrobiłam. Może i miał rację,  może powinnam troszeczkę wyluzować, odpocząć od obowiązków. Zrobić coś, co było zupełną odskocznią od mojego teraźniejszego życia.
- Rower! - wykrzyknął Louis, gdy tylko przyprowadziłam rower przed knajpę i nie patyczkując się, wziął go ode mnie, wsiadł na niego i machnął na Harry'ego. - Chodź tu Styles, jedziemy na przejażdżkę - roześmiał się, po czym spojrzał na blondyna. Harry natomiast zaraz wskoczył na ramę mojego roweru, a ja zastanawiałam się, czy on to przetrzyma.
- Niall, zejdź mi z drogi - i blondyn uskoczył na bok, zaraz znajdując się tuż obok mnie, a właściwie na mnie wpadając. Zachwiałam się i prawdopodobnie runęłabym do tyłu, ale chłopak w porę złapał mnie za rękę i nie dał mi upaść.
- Przepraszam - powiedział, wciąż zaciskając palce na mojej ręce. Kąciki moich ust uniosły się ku górze w nieśmiałym uśmiechu. 
- Nic nie szkodzi - odparłam. Blondyn w końcu puścił moją rękę i odwzajemnił uśmiech. - Tylko nie zniszczcie mi roweru - krzyknęłam do tamtej dwójki, która o mało nie wjechała w latarnię, przez co Zayn, Liam i Niall nie mogli opanować śmiechu. Następnie całą grupą ruszyliśmy przed siebie. Louis i Harry jechali na przedzie, w całkiem dużej odległości od nas. Po chwili naszych uszu doszedł krzyk Lou.
- Audrey, koleżanko Liam'a, chciałabyś mi może coś powiedzieć?! - zupełnie nie wiedziałam o co mu chodzi. Chłopcy spojrzeli na mnie z zaciekawieniem, podczas gdy ja musiałam mieć minę wyrażającą moje zdezorientowanie. Dopiero po chwili przypomniałam sobie o czymś bardzo istotnym.
- Hamulce nie działają! - odkrzyknęłam czując, że policzki zaczynają mnie piec. Przytknęłam do nich dłonie, stwierdzając, że jestem naprawdę beznadziejna.
- Fajnie, że mi to teraz mówisz! - zaraz po tym, gdy to powiedział, usłyszeliśmy huk. Przeraziłam się nie na żarty i natychmiast zerwałam się z miejsca, biegnąc ile sił w nogach, zobaczyć co się stało. Nie byłam jedyna, chłopcy ruszyli zaraz za mną. Ale gdy tylko dotarliśmy na miejsce, parsknęłam śmiechem i aż musiałam usiąść na chodniku, żeby się uspokoić. Harry leżał na ulicy i śmiał się, jakby co najmniej był pod wpływem jakiś specyfików, Louis leżał na koszu na śmieci, które natomiast wysypały się na drogę, podczas gdy mój rower leżał tuż obok, ale właściwie wyglądał całkiem dobrze, wiec nie musiałam się o niego martwić.
- Wszystko w porządku? - zapytałam, usiłując opanować ten nagły atak śmiechu. Szczerze powiedziawszy dawno się aż tak nie śmiałam. To było naprawdę miłe uczucie. Harry zaśmiał się jeszcze bardziej. Jak zauważyłam, Naill podszedł do niego i podał mu rękę, aby pomóc mu wstać, ale sam ledwie się trzymał na nogach z tego rozbawienia i byłam prawie pewna, że to właśnie jego śmiech było słychać najgłośniej z nas wszystkich.
- Chyba nie jesteś naszą fanką, co Audrey? - wyjęczał Louis, podnosząc się nieporadnie, niemniej jednak wciąż na jego ustach czaił się szelmowski uśmiech. - Fanka nie próbowałaby nas zabić w tak brutalny sposób, nie mówiąc nam o niedziałających hamulcach. Kto by przypuszczał, że taki kurdupel może być taki groźny - zaśmiał się, otrzepując spodnie. Spojrzałam na niego spode łba, wywołując tym samym jeszcze większe rozbawienie. Fakt, byłam niska, mierzyłam ledwie sto sześćdziesiąt centymetrów wzrostu, ale to nie dawało nikomu prawa do nazywania mnie kurduplem. - A poza tym, dziewczyno, jak ty jeździsz bez hamulców? - też się zaczęłam zastanawiać. Hamulce nie działały już od dwóch miesięcy, a ja nie zaliczyłam żadnego wypadku. Ale to był chyba najwyższy czas, aby zacząć bardziej męczyć tatę o to, by w końcu naprawił te przeklęte hamulce.
- Do tego trzeba mieć talent - odrzekłam i wyszczerzyłam zęby wyraźnie z siebie zadowolona. Harry, gdy tylko trochę się uspokoił, postawił kosz przewrócony przez przyjaciela i kopnął jakąś butelkę, która z niego wypadła, prosto na chodnik.
- Dobra, nas tu nie było, idziemy - stwierdził i puścił do mnie oko. Czym prędzej zmyliśmy się z miejsca zdarzenia, choć miałam ochotę wrócić tam i posprzątać ten bałagan, jaki narobiliśmy.
Chodziliśmy sobie po mieście, rozmawiając, śmiejąc się, a ja, ku swojemu ogromnemu zaskoczeniu zupełnie rozluźniłam się w towarzystwie tych pięciu wariatów. Co jakiś czas natrafialiśmy na jakieś fanki, które piszczały na widok chłopców, co ja komentowałam tylko wywróceniem oczu, czym rozbawiałam za każdym razem Liam'a, gdy ten rozdawał jakieś autografy. Louis co chwila mnie zagadywał, Niall natomiast dopytywał się co umiem jeszcze gotować, a Harry co jakiś czas rzucał jakimiś żartami i nierzadko pytał o naszą znajomość z Liam'em, który z kolei był pochłonięty rozmową przez telefon, jak wywnioskowałam, ze swoją dziewczyną. Jednak po tym wyszło, że to ja i tak najwięcej od nich usłyszałam.
Jakieś trzy godziny później zdałam sobie dopiero sprawę z upływającego czasu. Przerażona spojrzałam na chłopców i oznajmiłam, że muszę natychmiast wracać do domu, tym bardziej, kiedy się zorientowałam, że moja komórka się rozładowała. Byłam święcie przekonana, że ojciec odchodził od zmysłów.
- Musisz już iść? - zapytał Harry. Pokiwałam smutno głową.
- Niestety tak. Może się jeszcze kiedyś spotkamy - odrzekłam, będąc pewna, że chłopcy będą zajęci przez najbliższy czas zupełnie innymi sprawami, niż włóczeniem się z sąsiadką Payne'ów po mieście.
- Prędzej niż myślisz, Audrey, koleżanko Liam'a - stwierdził Louis, szczerząc się do mnie. Odprowadzili mnie pod sam dom i pożegnawszy się, wepchali się prosto do domu Liam'a. Ten jednak został jeszcze na zewnątrz.
- Okłamałaś mnie Munroe - mruknął, akurat, gdy już naciskałam klamkę drzwi wejściowych. - Nie jest tak dobrze, jak twierdzisz - to powiedziawszy, zniknął za swoimi drzwiami. Spuściłam wzrok i westchnąwszy ciężko, weszłam do środka.
- Audrey, gdzieś ty była? Tak się martwiłem! - usłyszałam już w progu i zaraz zobaczyłam zmartwioną twarz swojego ojca. Tak jak myślałam. Doprowadziłam mojego kochanego staruszka do białej gorączki.

2 komentarze:

  1. Hej :) przypadkowo trafiłam na twojego bloga , aczkolwiek bardzo mi się spodobaĺ :) gdy tylko wejdę na komputer dodam cię do obserwowanych :)
    + zapraszam do mnie na http://zdwochstron.blogspot.com/?m=1 :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Opisanie spotkania całej szóstki wyszło Ci tak naturalnie, że nie sposób było oderwać się od czytania. Moment, w którym chłopcy wpadają w śmietnik i żart Lou o tym, że nie jest fanką, bo próbowała ich zabić niemal zwalił mnie z krzesła :D Uwielbiam tego typu sceny - lekkie, przezabawne, rozluźniające :D Szkoda, że Aud okłamała Liama, co do sytuacji w domu. Chociaż w sumie się nie dziwię - w końcu ona nie chce litości, tak? Ale z drugiej strony, to jej przyjaciel. Tak, zdecydowanie podoba mi się to opowiadanie. Jest bardzo wciągające, rozdziały są długie, ale nie męczące. Super! ^.^

    OdpowiedzUsuń