Kocham was ludziska, serio <3 Za to odwiedziny, komentarze, za to, że sprawiacie, że chce mi się pisać dalej. Obawiam się niestety, że ten rozdział nie należy do zbyt dobrych, czas mnie naglił, trudno było mi się wyrobić mimo, iż termin i tak przełożyłam. Cóż, szkoła. Poza tym wena poszła w las. Mam nadzieję, że jakoś szczególnie nie spaprałam historii opisanej perspektywą Lou. To dla mnie wciąż coś nowego, mam nadzieję więc, że mi to wybaczycie. Nie przedłużając, zapraszam na rozdział VII
- Chcę się nauczyć grać na gitarze - oznajmiłam
wszem i wobec kilka godzin po powrocie do domu. Tata, który właśnie czytał
gazetę siedząc na fotelu zerknął mnie zainteresowany i jednocześnie miałam
wrażenie, że zastanawiał się nad tym, kto podmienił mu córkę. Charlie również
posłał mi zaciekawione spojrzenie, po czym zmarszczył czoło, zapewne sądząc, że
chyba się przesłyszał. - No co? - zapytałam, splatając ręce na piersi i
siadając obok mojego brata na kanapie. Tata wciąż wpatrywał się we mnie znad gazety,
chcąc się upewnić, że nie żartuję. Po chwili jednak jego usta wykrzywiły się w
szerokim uśmiechu. Wydawał się być zadowolony z tego co powiedziałam.
- Po prostu jestem zaskoczony, to wszystko. Ale
nawet nie wiesz, jak mnie to cieszy - powiedział odkładając gazetę na bok. - Na
strychu gdzieś powinna być moja stara gitara. O ile pamiętam nie ma jednej
struny, więc trzeba będzie kupić i wszystkie najlepiej wymienić - dodał i to
teraz ja wpatrywałam się w niego z zaskoczeniem wymalowanym na twarzy, a sądząc
po minie mojego brata był równie zdziwiony jak ja.
- Grałeś na gitarze? – spytałam z wyraźną
ekscytacją w głosie, a tata uśmiechnął się do mnie. Nigdy bym się nie
spodziewała, że mój kochany staruszek, grał kiedykolwiek na jakimś
instrumencie. Uważałam, że to nie był ten typ człowieka. Jak widać nawet
własnego ojca nie znałam dosyć dobrze, co poważnie zaczynało mnie martwić, jak
wszystko z resztą. Najwyraźniej takie było moje powołanie.
- A myślisz, że jak zdobyłem waszą mamę? – zaśmiał
się, aczkolwiek dostrzegłam w jego oczach pewnego rodzaju smutek. Wspomnienie
mamy wciąż wywoływało ból zarówno u nas, jak i u niego.
Razem poszliśmy przeszukać strych w poszukiwaniu
starej gitary. Zajęło nam to sporo czasu, strych bowiem nie był sprzątany od
wieków. Precyzując, przynajmniej od roku nikt do niego nie zaglądał, czyli
dokładnie od czasu, kiedy przeniesione zostały tam niektóre rzeczy po mamie.
Przekopaliśmy się przez całe mnóstwo kartonów, aż wreszcie po niemal całej
godzinie odnaleźliśmy zakurzoną gitarę, znajdującą się w szczelnie zamkniętym
pokrowcu, która wręcz się prosiła o to, by ktoś wziął ją do rąk i zagrał na
niej jak za dawnych lat. Znieśliśmy ją na dół, gdzie tata przemył ją wilgotną
szmatką, bowiem była zakurzona jak diabli. Całe szczęście, że nikt nie miał uczulenia
na kurz, bo przy takiej ilości natychmiast kopnął by w kalendarz.
- Ostatni raz grałem na gitarze, kiedy miałaś dwa
latka - wyznał i obrócił instrument gładząc go jakby był jego największym
skarbem. Zapewne przywoływał wiele wspomnień, takie przynajmniej odnosiłam
wrażenie spoglądając na zamyślonego tatę. - Potem jakoś nie było na to czasu -
dorzucił jeszcze i zaczął intensywnie przypatrywać się jakiemuś delikatnie
startemu napisowi na gitarze. Pochyliłam się nad instrumentem i odczytałam
napis. "William + Claire = Forever together". Kąciki moich ust
automatycznie uniosły się ku górze. Potrafiłam sobie wyobrazić jak tata grał na
gitarze, jednocześnie patrząc na mamę z miłością widoczną w oczach. Nawet po
wielu latach małżeństwa dosłownie widziałam to łączące ich uczucie,
odzwierciedlone w gestach, spojrzeniach, spontanicznych pocałunkach, widziałam
tą miłość również po śmierci mamy. Złamane serce taty, jego rozpacz, wizyty
niemal każdego wieczoru na cmentarzu. Wciąż odczuwał dotkliwy ból po jej
stracie, ale starał się być silny. Chciał być silny dla nas. Ale teraz, pojedyncza
zła spłynęła mu po policzku, której nie zdołał powstrzymać. Odłożyłam trzymaną
przez niego gitarę na bok i przytuliłam go mocno, czując że i mi zbiera się na
płacz.
- Tak bardzo mi jej brakuje – wyszeptał, przyciskając
mnie mocno do siebie i pociągając lekko nosem.
- Wiem tato, mnie też – odparłam, nie próbując już
zatrzymać napływających do oczu łez. Łzy rzecz ludzka. Zwłaszcza wobec straty
kogoś, kogo się kocha. Na taki rodzaj słabości mogłam sobie jedynie pozwalać.
Nie chciałam być słaba wobec innych, mniej ważnych spraw, choć było to dla mnie
cholernie trudne., bowiem, mówiąc szczerze, nie należałam do zbyt silnych
psychicznie ludzi. Byłam tak słaba na jaką wyglądałam, choć próbowałam to
zmienić, starając się być obojętną na pewne rzeczy.
Następnego dnia wybrałam się do dobrze znanego mi
sklepu muzycznego na przeciwko knajpy, w której pracowałam i którego do tej pory odwiedzałam niemal
codziennie. Pchnęłam mocno drzwi i weszłam do środka z szerokim uśmiechem,
ciesząc się, że tym razem to nie po płytę tu przyszłam, ani nie po to, aby
poprzeglądać sobie najnowsze albumy. Przyświecał mi większy cel, co wprawiało
mnie w ekscytację, jakiej dawno u siebie nie widziałam.
- Kogo ja widzę, dawno cię tu nie było, Audrey -
usłyszałam znajomy głos, gdy tylko przeszłam przez próg. Podniosłam wzrok i
spojrzałam na chłopaka, który uśmiechał się do mnie zza lady. Wysoki, szczupły,
z burzą jasnobrązowych włosów chłopak o ciepłym uśmiechu i łagodnym spojrzeniu niebieskich
oczu. Benjamin był jedną z nielicznych osób, z którymi naprawdę chciało mi się
rozmawiać w ciągu ostatnich miesięcy. Ale mimo to, nigdy nie wdawaliśmy się w
bliższe relacje. Nierzadko ucinałam sobie z nim pogawędki podczas moich wizyt w
tym sklepie, rozmawialiśmy o muzyce, o pracy, o zupełnie neutralnych rzeczach.
Dobrze się czułam w towarzystwie tego dwudziestodwulatka, bo nie znał mnie na
tyle, by wiedzieć o moich problemach, nie poruszał trudnych dla mnie tematów,
nie przypominał mi o niczym za czym tak cholernie tęskniłam. Czyli za moim
dawnym życiem, do którego trudno byłoby mi teraz po tym wszystkim powrócić.
- A tak, miałam dość dziwaczne te ostatnie dni -
przytaknęłam wzdychając cicho i kręcąc głową z lekkim rozbawieniem na ich
wspomnienie. To był naprawdę szalony tydzień, tak niepodobny do jakiegokolwiek
innego, ale uważałam że był naprawdę udany, ponieważ serio zaczynałam być
szczęśliwa, mimo pewnych przykrych sytuacji. - Poza tym zwolniłam się z pracy,
więc nie będę już tu codziennie wpadać - dodałam z nieco kwaśną miną.
- Szkoda, nie będzie mi miał kto dotrzymywać
towarzystwa przez te nędzne paręnaście minut każdego ranka - odparł i mogłabym
przysiąc, że faktycznie dostrzegłam cień zawodu na jego twarzy. Uśmiechnęłam
się pokrzepiająco i oparłam łokcie o ladę.
- Może zatrudnią kogoś na moje miejsce i ten ktoś
również wpadnie na pomysł, aby cię odwiedzać przed pracą - stwierdziłam, jakże
naiwnie w to wierząc. Chłopak popatrzył na mnie rozbawiony.
- Jakoś tego nie widzę – mruknął po chwili
zastanowienia. - Ale nieważne, czym dzisiaj ci mogę służyć? Wypatrzyłaś jakąś
nową płytę? – zapytał z zainteresowaniem, którym zawsze obdarzał moją osobę, a
ja pokręciłam przecząco głową uśmiechając się dumnie.
- Przyszłam po struny.
- Jakie struny? - zdziwił się patrząc na mnie ze
zmarszczonym czołem.
- No normalne struny. Potrzebne mi się do mojej
gitary.
- Nigdy nie mówiłaś, że grasz na gitarze –
stwierdził, co oznaczało, że musiał uważnie mnie słuchać. Miło było wiedzieć,
że ktoś faktycznie słucha tego, co do niego mówię i nie wypuszcza drugim uchem
tego, co powiedziałam.
- Bo nie gram. Znaczy, mam zamiar dopiero się
nauczyć – zdradziłam mu swoje plany, a chłopak patrzył na mnie przez chwilę
wyraźnie się nad czymś zastanawiając.
- Znalazłaś już jakiegoś nauczyciela? – zapytał, pochylając
się nad ladą.
- Właściwie to jeszcze nad tym nie myślałam - przyznałam
szczerze, czując się trochę głupio z tego powodu, że zupełnie o tym
zapomniałam. Tata może i by mógł mnie trochę nauczyć, ale nie chciałam go o to
prosić, bo wiedziałam, że nie miałby na to zbyt wiele czasu. Jeśli chodzi o
samodzielną naukę obawiałam się, że mogłabym się szybko zniechęcić, a nie
chciałam się poddawać. Słowa Harry’ego chyba za bardzo utkwiły mi w pamięci.
Niemniej jednak musiałam się z tym zgodzić, choć nie byłam z tego powodu jakoś
szczególnie szczęśliwa.
- Co byś zatem powiedziała, gdybym zaoferował
swoją pomoc? - spojrzałam na chłopaka nieco niepewnie, zastanawiając się czy
jest w tym jakiś haczyk. Owszem byłam trochę podejrzliwa, ale to naprawdę nie
moja wina, ludzie po prostu mnie przyzwyczaili do tego, by nie ufać im od razu,
chociaż ostatnio niejednokrotnie przeczyłam sama sobie.
- Serio? Uczyłbyś mnie? - chciałam się upewnić, że
Benjamin nie robi sobie ze mnie żadnych żartów i faktycznie wykazuje chęć uczenia
mnie, co swoją drogą na pewno będzie dla niego katorgą, sądząc po tym, jak
beznadziejna byłam podczas nauki z Niall’em.
- Jasne, czemu nie? Może być nawet fajnie -
odparł, a ja uśmiechnęłam się szeroko i klasnęłam w dłonie z entuzjazmem jak
mała dziewczynka. Umówiliśmy się, że będę wpadać do niego dwa razy w tygodniu
po dwie godziny na lekcje gry na gitarze. Chłopak nawet nie chciał słyszeć o
żadnej zapłacie, uparłam się i ostatecznie stanęło na tym, że Benjamin zażyczył
sobie, abym za każdym razem przynosiła jakieś zrobione przez siebie ciasto.
Przystanęłam w końcu na to, nie widząc innego wyjścia. Chłopak podał mi
dokładny adres, a ja nie mogłam wręcz przestać mu dziękować, za to, że chciał
mi pomóc i to jeszcze za marną cenę robienia ciast.
- To widzimy się w środę - powiedział, gdy po
zakupieniu strun skierowałam się do wyjścia.
- Tak, dziękuję Benjamin, naprawdę. Mam nadzieję,
że cię nie wykończę moim brakiem jakichkolwiek umiejętności - stwierdziłam
kwaśno, przypominając sobie jaka jestem w tym beznadziejna.
- Spokojnie, jeżeli przeżyłem początki gry na
gitarze mojej siostry, to przeżyje dosłownie wszystko - zaśmiał się, a ja
pomachawszy mu jeszcze na pożegnanie wyszłam ze sklepu z zadowoleniem wymalowanym
na twarzy.
*Louis*
Siedziałem na kanapie i dźgałem Harry'ego w żebra,
który natomiast grał w jakąś grę na swoim telefonie. W końcu jęknął głośno i
posłał mi wręcz mordercze spojrzenie.
- Lou, przez ciebie straciłem życie - mruknął z
wyrzutem, kręcąc głową z niezadowoleniem.
- Dobrze ci tak - odparłem i wyszczerzyłem zęby w
szerokim uśmiechu. Styles mrużąc oczy wyłączył grę i rzucił we mnie telefonem,
którym dostałem prosto w brzuch. Stłumiłem jęk bólu i zacząłem atakować
Styles'a, ponownie wbijając mu palce między żebra. Chłopak w końcu zerwał się z
kanapy i śmignął mi przed nosem. - Walcz ze mną ty tchórzu! - zawołałem za nim,
iście teatralnie. Po tych słowach Harry zaraz zjawił się z powrotem z
szelmowskim uśmiechem na ustach i wykonał jakiś ruch, który zapewne miał być
kopniakiem rodem z filmów kung fu, co mnie tak rozśmieszyło, że musiałem aż się
przytrzymać kanapy, aby nie polec ze śmiechu. Tak oto Harry Styles potrafił
mnie pokonać nawet nie dotykając mnie jednym palcem. Harry również śmiał się,
nie jestem pewny, czy sam z siebie czy też może z tego, że ja się śmieję, ale
to nie było ważne. Najważniejsze było to, że normalnie rozmawialiśmy i te kilka
dni, w Wolverhampton, które spędziliśmy na kłótniach stały się tylko nikłym
wspomnieniem. Naprawdę nie lubiłem się kłócić z tym wariatem, ale obawiałem
się, że chłopak może nieźle namieszać i ktoś będzie przez to cierpieć. Poza
tym, Paul prosił mnie, abym miał oko na jego wybryki. W prawdzie może nie byłem
najlepszą osobą do tego, zważywszy na to, że to właśnie nasza dwójka najwięcej
sprawiała kłopotów, ale jeśli chodzi o miłosne podboje mojego przyjaciela, to
byłem pewny, że tu mogę faktycznie nieco pomóc. Według Paul'a miałem na niego
największy wpływ i chyba rzeczywiście tak było, skoro Styles odpuścił sobie dalsze
podrywanie Audrey.
Gdy w końcu się opanowaliśmy Harry wrócił na
kanapę i już miałem do niego dołączyć i chwycić za pilota od telewizora, kiedy
w kuchni rozległ się huk. Zainteresowany natychmiast udałem się do kuchni
zastając tam Niall'a, który rozmawiał przez telefon nad rozbitym talerzem.
Zaraz do mnie dołączył zmartwiony Liam, po nim zwyczajnie zaciekawiony Zayn.
- Co ty robisz Nialler? - spytałem. - Uczyłeś się żonglować
talerzami, rozmawiając jednocześnie przez telefon? - blondyn zmarszczył nos i
westchnął ciężko, ale nie odpowiedział na to, po prostu popatrzył na mnie spode
łba.
- Z kim ty właściwie gadasz? - zapytał Harry,
wyprzedzając mnie tym pytaniem. Splótł ręce na piersi oczekując odpowiedzi.
Ciekawski jak zawsze. Z resztą, który z nas nie był?
- Z Audrey, chciałem się dowiedzieć jak zrobić te
naleśniki z czek...-nie dokończył, bo szybko podszedłem do niego, kiedy tylko
usłyszałem imię mojej nowej koleżanki, po czym wyrwałem mu telefon z ręki. Chłopak
prychnął głośno z niezadowoleniem, ale nie przejąłem się tym zbytnio.
- Cześć Audrey, moja koleżanko - przywitałem się
radośnie, przyciskając telefon do ucha.
- Cześć Louis – usłyszałem jej cichy głosik, jak
zawsze podsycony nutką niepewności.
- O, pamiętasz mnie jeszcze - zaśmiałem się.
- Trudno nie pamiętać, skoro codziennie do mnie
piszesz od waszego wyjazdu - stwierdziła, a ja uśmiechnąłem się, choć musiało
wyglądać to dziwnie, że uśmiecham się do telefonu, chociaż właściwie w tym
gronie nie powinno już to nikogo dziwić. Dziwne zachowania były tu zdecydowanie
na porządku dziennym. Człowiek bojący
mający awersje do łyżek. Inny człowiek który ma tendencje do chodzenia nago.
Kolejny, który potrafi jeść za pięciu i wciąż mu mało, a następny zachowujący
się jak baba w czasie ciąży. A ja? Cóż, moje zachowania też nie były całkiem
normalne, ale to jednak lepiej przemilczeć. - Co tam się stało? Niall nie
zdążył mi powiedzieć, bo jak sądzę wyrwałeś mu telefon – odezwała się po chwili
milczenia.
- Patrzcie, patrzcie, jaka domyślna - zażartowałem.
- Niall zbił talerz. Do czego go zmuszasz zła kobieto? – zadałem jej pytanie.
- Ja? Do niczego, sam dzwonił, chciał się
dowiedzieć jak zrobić te naleśniki czekoladowe, które wam robiłam na śniadanie,
do niczego go nie zmuszałam - wyjaśniała desperacko, co mnie jeszcze bardziej
rozbawiło. Naprawdę polubiłem tą dziewczynę. Była zupełnie zwyczajna, a jednak
niezwykła. Trochę jakby się urwała z bajki Disney'a, może to dlatego Liam darzył
ją sympatią, w końcu to największy fan disney’owskich bajek. Właściwie nie dało
się nie lubić tej niezdarnej, zagubionej osóbki, której niektóre zachowania po
prostu były urzekająco zabawne.
- Dobrze, mała, tylko żartowałem - zaśmiałem się z
tego jej tłumaczenia. Usłyszałem jak dziewczyna prycha z niezadowoleniem. - Jak
w ogóle spędza dzisiaj czas moja koleżanka? - spytałem zwyczajnie ciekawy, czy
znalazła sobie jakieś zajęcie na ten czas, kiedy nie musiała pracować. Nie
byłoby dobrze, gdyby tylko leżała plackiem na kanapie i przełączała kanały w
telewizji. Oczywiście powinna odpocząć sobie od pracy, ale wyjście do ludzi
zdecydowanie by jej nie zaszkodziło.
- Idę na lekcję gry na gitarze. Kolega się
zaoferował, że mi pomoże – wyznała nieśmiało. Odpowiedź mnie wyjątkowo
zadowoliła. Najwyraźniej Niall’owi udało się zaszczepić w niej chęć zrobienia
coś ze swoim życiem.
- Kolega, co? - usłyszałem za sobą kaszel
Harry'ego, którego Zayn klepał po plecach, jak udało mi się zauważyć.
- To nie tak, jak myślisz Lou – zarzekała się, ale
chciałem się jeszcze trochę z nią podroczyć.
- Jasne. Wiesz, chyba zaraziłaś Harry'ego. Co tam
robiliście, kiedy poszedł cię przepraszać? – zapytałem patrząc na Styles'a,
który ruszył już pomóc Niall'owi w zbieraniu szkła z podłogi. Nastąpiło długie
milczenie i mógłbym przysiąc, że w tej chwili na twarzy dziewczyny pewnie
wykwitł rumieniec.
- Nic nie robiliśmy - odpowiedziała w końcu
rozdrażniona, więc wolałem już nic nie mówić na ten temat, który najwidoczniej
nie wprawiał jej w najlepszy nastrój.
Po chwili
podszedł do mnie Liam, który równie bezceremonialnie co ja Niall'owi, wyrwał mi
telefon z ręki i sam zaczął rozmawiać z Audrey. Wówczas ja postanowiłem pomóc
chłopakom, ale zanim to zrobiłem Niall wydał z siebie zduszony krzyk.
Spojrzałem na niego i zobaczyłem jak majaczy coś pod nosem wpatrując się w
swoją dłoń pokrytą szkarłatną krwią. Pokręciłem głową z rezygnacją i rzuciłem
okiem na stojącego w progu Zayn'a.
- Zayn, leć po apteczkę, bo ta sierota nie umie
zbierać odłamków szkła - zwróciłem się do niego, wskazując jednocześnie na
Horan’a, który miał dość nietęgą minę, gdy tak wpatrywał się w swoją dłoń. Zachowywał
się, jakby co najmniej urwało mu palce, aczkolwiek chyba wolałem nie wiedzieć,
jak ja zachowałbym się na jego miejscu.
- Niall, tylko nie płacz, może nie trzeba będzie
amputować - odezwał się Harry, śmiejąc się pod nosem, ku przerażeniu blondyna.
Harry po chwili dostał w tył głowy od Zayn'a, który wrócił do kuchni z
podręczną apteczką.
- Za co? - zmarszczył brwi wbijając swoje
spojrzenie w Malika, szczerzącego zęby.
- Za straszenie dzieci - odparł, po czym obaj
parsknęli śmiechem ku niezadowoleniu Niall'a, któremu nie podobało się, że
żartują z niego w takim momencie. Po chwili wrócił Liam i spojrzał na nas
wszystkich z lekką dezorientacją. Zerknął na Horan’a, zrobił wielkie oczy i
wyrywając mi apteczkę z ręki pognał w stronę blondyna patrząc jednocześnie na
nas z wyrzutem.
- No nie pomogą potrzebującemu - westchnął ciężko,
kręcąc głową z dezaprobatą.
- Daddy, wybawicielu - wyjęczał Niall przyglądając
się poczynaniom Liam'a, po czym syknął z bólu, gdy Payne przetarł dość sporej
wielkości ranę na jego dłoni wodą utlenioną. Nie miałem pojęcia jak Niall to
zrobił i szczerze chyba nie chciałem w to wnikać. Podczas gdy Liam zajmował się
dłonią blondyna ktoś wszedł do domu. Nie trudno było się domyślić kto to mógł
być. Zaraz w drzwiach kuchni pojawił się Paul. Harry wywrócił teatralnie oczami
i udawał, że go nie widzi. Wciąż był obrażony o tą akcję w hotelu, uważając, że
Paul nie miał prawa mówić tego wszystkiego przy Audrey. Ja sądziłem natomiast
że może to lepiej, ale nie mówiłem tego już na głos, bo nie chciałem wszczynać
kolejnych kłótni. Za bardzo ceniłem sobie ten czas kiedy wszystko było w porządku
między mną i Styles'em.
- Co tu się stało? - zapytał Paul wbijając swoje
spojrzenie w Niall'a, który chyba nie był w nastroju, aby tłumaczyć cokolwiek.
- Niall usiłował gotować - odpowiedziałem na jego
pytanie.
- Kto go w ogóle wpuścił do kuchni?
- Ja tu jestem - odezwał się Horan, zwracając
ponownie na siebie uwagę Higgins'a.
- Niall, naprawdę nie mogłeś zająć się gotowaniem
kiedy indziej tylko akurat na dwie godziny przed wywiadem w telewizji?
- No głodny był - Zayn próbował jakoś go
wytłumaczyć.
- Tak, to wszystko wyjaśnia - mruknął Paul i
kręcąc głową ze zrezygnowaniem usiadł sobie na stołku, zapewne nie wierząc
jakim cudem jeszcze wytrzymuje z taką bandą idiotów jak my. Też zaczynało mnie
to zastanawiać.
*Audrey*
Zsiadłam z roweru, który nawiasem mówiąc miał już
naprawione hamulce i opierając go ścianę domu pod którym się zatrzymałam
ruszyłam w stronę drzwi nieco niepewnym krokiem. Miałam mieszane uczucia. Może
jednak nie powinnam korzystać z oferty Benjamina? Może powinnam wsiąść na ten
rower i wrócić do domu, by tam w zaciszu własnego pokoju uczyć się gry? Jak
zwykle to samo. Zbyt wiele myślałam, za mało działałam. Odetchnęłam głęboko i
ściągając z pleców pokrowiec z gitarą, która już mi nieco zaczęła ciążyć, trzymając
go już w tym samym ręku z siatką, w której w szczelnie zamkniętym pojemniku
trzymałam ciasto, zapukałam do drzwi. Po chwili usłyszałam dobiegające z
wewnątrz odgłosy kroków, a następnie drzwi stanęły przede mną otworem. Za nimi
ujrzałam natomiast dziewczynę o bujnej rudej czuprynie i niebieskich oczach,
którewpatrywałysię we mnie z zainteresowaniem. Jej usta natomiast wygięły się w
kpiącym uśmieszku, który niezbyt mi się podobał.
- No, no, no, nie wiedziałam, że mój brat gustuje
w aż takich małolatach - usłyszałam i popatrzyłam na dziewczyną wstrząśnięta.
Po chwili zdałam sobie sprawę, że ruda nie mogła być wiele starsza ode mnie,
ale nie winiłam jej za błędną ocenę mojego wieku. Często brano mnie za młodszą
przez mój wzrost, delikatne rysy twarzy i bądźmy szczerzy przez to, że natura
nie obdarzyła mnie zbyt hojnie kobiecymi walorami. W prawdzie jednak brakowało
mi trochę do tradycyjnej deski, ale spokojnie i za taką mogłam uchodzić.
- Tamsyn! Zamknij się z łaski swojej i odejdź od
drzwi! - usłyszałam głos Benjamina, który zaraz pojawiał się obok rudzielca, który stał z założonymi
rękami i niezbyt zadowoloną miną. - Swoją drogą, to miło, że osoby w swoim
wieku uznajesz za małolaty - stwierdził, szczerząc zęby w szerokim uśmiechu, a
owa Tamsyn otworzyła ze zdziwienia usta i przez dłuższą chwilę ich nie
zamykała. Popatrzyła na mnie nieco zmieszana, ale mimo to, nadal biła od niej
pewność siebie, której mnie zawsze brakowało.
- Sorry, wyglądasz trochę jak dzieciak - zwróciła
sie do mnie, co chyba miało brzmieć jak przeprosiny, ale coś jej nie bardzo
wyszły. - Już się bałam, że mój głupi brat, totalnie zgłupiał i zaczął umawiać
się z trzynastolatkami – stwierdziła zniesmaczona.
- Audrey, nie przejmuj się tym czymś, co zwą moją
siostrą. Ona już tak ma, że mówi co tylko jej ślina na język przyniesie.
- Uważaj z kim się umawiasz, dziewczyno. Ten
tutaj, co ponoć jest moim bratem jest nienormalny. Ja na twoim miejscu
trzymałabym się z daleka – ostrzegła mnie z poważną miną.
- Ja się z nim nie umawiam. Benjamin ma mnie uczyć
gry na gitarze - odparłam niepewnie, przygryzając lekko dolną wargę, jak zawsze,
gdy jakaś rozmowa odrobinę zaczynała mnie przytłaczać. Czułam, że moje policzki
stają się coraz bardziej cieplejsze, a to nie wróżyło niczego dobrego.
- Tak, jasne, wmawiaj mi - dziewczyna poruszyła
zabawnie brwiami i odwróciła się. - Mamo! Benj, przyprowadził nową laskę! -
zawołała i zaraz usłyszałam kroki dobiegające z sąsiedniego pokoju.
- Zwariowałaś Tamsyn? - warknął, po czym zabrawszy
ode mnie gitarę i siatkę z ciastem, pociągnął mnie za rękę po schodach na górę.
- Przepraszam za to - powiedział, gdy znaleźliśmy
się w już w pokoju, który, jak mniemałam, należał do niego. Błękitne ściany, na
których poprzyklejane były plakaty rockowych zespołów, stare meble, łóżko,
biurko z komputerem, głośniki porozmieszczane w różnych miejscach w pomieszczeniu.
Zwyczajny pokój, właściwie niewiele różniący się od pokoju mojego brata.- Tak
to już jest, kiedy ma się dwadzieścia dwa lata i wciąż mieszka się z rodzicami
i młodszą, złośliwą siostrą - stwierdził z wyraźnym niezadowoleniem, krzywiąc
się nieznacznie. W końcu wskazał ręką na łóżko, abym usiadła, co pośpiesznie
zrobiłam, odbierając od niego swoją gitarę.
- Tylko ostrzegam, notorycznie popełniam te same
błędy - powiedziałam, patrząc na instrument. Chłopak uśmiechnął się tylko i
usiadł obok mnie, zabierając po drodze swoją gitarę, która stała oparta o
szafę.
- Ja ostrzegam, nie mam żadnego doświadczenia w
nauczaniu - zaśmiał się, a następnie zaczął opowiadać dokładnie o dźwiękach i
nutach i zanim tak naprawdę pozwolił mi dotknąć strun, minęło sporo czasu.
Podczas demonstracji do pokoju jak burza wpadła jego siostra z iście
szatańskich uśmieszkiem na twarzy. Kiedy jednak zauważyła, co robimy,
zmarszczyła czoło, jakby była z tego powodu niezadowolona.
- Eee, myślałam, że was przyłapię jak się
migdalicie – odezwała się , a ja na moje policzki automatycznie wypłynął
delikatny rumieniec. Dlaczego ona zakładała od razu, że mnie i jej brata coś
łączy? To pytanie doprawdy zaczynało mnie nurtować.
- Tamsyn, możesz wyjść z łaski swojej?
Przeszkadzasz - ruda popatrzyła raz na mnie, raz na niego, po czym znów się
uśmiechnęła.
- Mama się pyta, czy nie chcecie czegoś do
jedzenia. Sama pewnie zaraz wpadnie, skoro tak długo nie daję jej odpowiedzi -
Benjamin z przerażeniem w oczach zerwał się z miejsca i wyszedł z pokoju,
zapewne kierując się prosto do swojej mamy, podczas, gdy Tamsyn oparła się o
framugę drzwi, szczerząc do mnie zęby.
- To co, faktycznie nie umawiasz się z moim
bratem? - spytała, a ja nieśmiało pokręciłam głową.
- Nie. On po prostu zaproponował swoją pomoc, bo
chciałam się nauczyć grać na gitarze. Za co jestem mu naprawdę bardzo wdzięczna
– wyjaśniłam, ażeby nie było żadnych niedomówień.
- Tak wdzięczna, że byś się z nim za to umówiła? -
jej pytanie mnie zaskoczyło, a zarazem dało do myślenia. Lubiłam Benjamina, ale
nie do tego stopnia, żeby się z nim umawiać. Owszem, był całkiem przystojny,
zawsze miły, ale był po prostu zwyczajnym kolegą i jakoś tego nie widziałam.
Właściwie taka perspektywa odrobinkę mnie przerażała. Zrobiło mi się trochę
głupio, kiedy nie odpowiedziałam, za to ruda parsknęła śmiechem z zupełnie
nieznanego mi powodu.
- Żałuj, żeś nie widziała swojej miny. Ty
ewidentnie nie chcesz się z nim umawiać. Czyżby mi się trafiła jedna na milion,
która nie chce się umawiać z tym pacanem? Gdzie ty się dziewczyno uchowałaś? -
zaśmiałam się słysząc radość w jej głosie, aczkolwiek naprawdę tego nie
rozumiałam.
- Nie przesadzaj. Twój brat nie jest pacanem.
- Nie spędziłaś z nim całych swoich osiemnastu lat
życia. Nie wiesz o czym mówisz - skwitowała. - Jakim cudem w ogóle się
poznaliście?
- Codziennie bywałam przed pracą w sklepie muzycznym,
w którym pracuje Benjamin. Po prostu jakoś zaczęliśmy rozmawiać -
opowiedziałam, wzruszając przy tym ramionami, bo nie było w tym nic
niezwykłego. Ot, zwykła znajomość, nad którą nie trzeba się zbytnio rozwodzić.
- Eee, nuda. Ale i tak masz u mnie plusa za to, że
nie lecisz na niego jak inne. Wiesz jakie to wkurzające, kiedy każda twoja
koleżanka wypytuje o twojego zidiociałego brata?
- Zdarzyło mi się odczuć to na własnej skórze -
odparłam z rozbawieniem przypominając sobie jedną koleżankę ze szkoły, która
ciągle chciała się wpraszać do nas do domu i ciągle pytała o Humphrey'a. Bawiła
mnie, jednocześnie działając z czasem na nerwy, ale nie byłam w stanie
powiedzieć jej tego, żeby sobie dała z tym spokój.
- Czyżbym miała do czynienia z posiadaczką
starszego brata?
- Zgadza się. Tyle, że mój nie jest aż takim
idiotą jak ty opisujesz swojego i mieszka obecnie w Londynie.
- To pewnie właśnie dlatego - mruknęła akurat w
momencie, gdy Benjamin wrócił do pokoju. Zmierzył wzrokiem swoją siostrę, która
posłała mi szeroki uśmiech, a po chwili ulotniła się, byśmy mogli kontynuować
lekcję.
Zajęło to nam jeszcze trochę czasu, a gdy przyszło
mi się żegnać niemal siłą zostałam zaciągnięta przez Tamsyn do jadalni, która
wraz ze swoją matką nalegała, abym została na kolacji. Nie miałam z nimi szans
i w rezultacie musiałam zostać, aczkolwiek nie mogłam narzekać. Był to bowiem
miło spędzony czas z rodziną Benjamina, w fantastycznej atmosferze, pośród
śmiechów i ożywionych rozmów, czego w moim domu tak naprawdę brakowało od
ostatniego roku. Przyglądałam się przekomarzaniom Benjamina i Tamsyn, które tak
przypominały te moje i Charlie'ego. Patrzyłam na ich rodziców, którzy wtrącali
swoje trzy gorsze. Pan Fitzpatrick nierzadko rzucał żartami na prawo i lewo, a
jego małżonka śmiała się z nich i opowiadała przeróżne historie, a także
usiłowała ciągle wcisnąć we mnie jedzenie. W końcu jednak musiałam naprawdę
opuścić ich dom i tym razem żegnałam się z prawdziwym żalem, ale cieszyłam się
jednocześnie, że będę miała szansę ich jeszcze odwiedzać. Podziękowawszy
Benjaminowi jeszcze raz za lekcję, wyszłam wraz ze swoją gitarą, a kiedy
usiłowałam wsiąść na rower poczułam wibracje telefonu. Wyciągnęłam go z
kieszeni i spojrzałam na ekran. Wiadomość od Lou.
Jak tam randka z kolegą?
Prychnęłam cicho i pokręciłam głową z
niezadowoleniem. Co wszyscy tak się uczepili tego, że umawiam się z Benjaminem?
To nie była żadna randka! On mnie tylko uczy gry
na gitarze.
A jak tam wywiad? Liam coś wspominał na ten temat.
Odpisałam mu.
Jasne. Nie wierzę ci.
Wywiad poszedł dobrze, a Niall musiał się
tłumaczyć,
dlaczego jest poszkodowany.
Zmarszczyłam czoło nie bardzo wiedząc o co mu
chodzi.
Jak to poszkodowany!?
Jako, że nie otrzymywałam odpowiedzi aż przez
minutę po prostu postanowiłam zadzwonić i dowiedzieć się co się stało, zatem
całą drogę przebyłam na piechotę, z gitarą na plecach i rowerem przy swoim
boku.
Każdego dnia starałam się robić coś innego, byleby
tylko nie zwariować z tego braku pracy. Raz połowę dnia spędziłam w sklepie u
Benjamina i zaobserwowałam, że rzeczywiście w tym czasie przez sklep przewijało
się mnóstwo dziewczyn, które zaczepiały go, otwarcie z nim rozmawiały, a kiedy
sądziły, że nikt ich nie słyszy plotkowały o nim, przeglądając płyty. W zaciszu
własnego pokoju brzdąkałam na gitarze, czym doprowadzałam młodszego brata do
szału. Przygotowywałam obiady, chodziłam na zakupy, odwiedziłam miejską
bibliotekę, aby wypożyczyć coś ciekawego do czytania. Z nudów poszłam nawet
pospacerować do centrum handlowego, w którym spotkałam swoje znajome ze szkoły,
które były tak zaskoczone moim widokiem, że aż poważnie zaczęłam się o siebie
martwić, bo odebrałam to tak, jakby była aspołeczna. Może byłam, tylko dopiero
teraz do mnie to docierało. Każdego dnia wymieniałam po parę sms'ów z którymś z
chłopców. Louis dzwonił czasem dwa razy na dzień, opowiadając mi wszystko ze
szczegółami, Liam natomiast dość często skarżył się na tą bandę wariatów, ale
ogólnie był zadowolony i choć niejednokrotnie jęczał mi do telefonu, to także
bardzo często śmiał się z głupich pomysłów swoich przyjaciół. Niall notorycznie
pytał o jedzenie, co mnie już właściwie nie dziwiło, ale również był
zaciekawiony moimi postępami w nauce gry
na gitarze, choć ciągle mu powtarzałam, że mam za sobą dopiero jedną lekcję, a
w domu opanowanie paru chwytów szło mi dość opornie. Nawet Zayn ze mną chwilę
rozmawiał, aczkolwiek ten był do tego niemal zmuszony. Ani słowem nie odezwał
się natomiast Harry, co jednocześnie mnie cieszyło, bo przynajmniej nie mącił
mi w głowie, z drugiej jednak strony było mi z tego powodu przykro. Naiwnie
liczyłam na to, że może jednak nie byłam kolejną laską, którą Harry Styles
chciał omotać i potem zostawić. Jego obojętność odebrałam jako potwierdzenie,
że faktycznie tak było. Nie byłam zadowolona, ale musiałam się z tym pogodzić.
W sobotę poszłam na kolejną lekcję do Benjamina,
jednakże z tego powodu, że chłopak musiał pilnie coś załatwić ja zmuszona
zostałam do poczekania na niego. Towarzystwa postanowiła dotrzymać mi Tamsyn,
która gdy tylko zobaczyła mnie w progu drzwi z gitarą i siatką, w której
trzymałam zrobione przeze mnie kolejne ciasto, dla jej brata, zaciągnęła mnie
do swojego pokoju. Owy pokój był w barwach czerwieni i szarości, zarówno ściany
jak i dodatki. Na ścianach pokrytych czerwoną farbą mogłam odczytać różne
napisy w szarym kolorze, na szarych ścianach natomiast, w czerwonym. Dookoła
znajdowało się mnóstwo plakatów i obrazków, w kącie pokoju dojrzałam gitarę
elektryczną, a na dużym łóżku, leżącego, czerwonego laptopa.
- Witaj w moim królestwie - powiedziała Tamsyn
zamykając za sobą drzwi do pokoju. Rozejrzałam się dokładnie po pomieszczeniu,
po czym podeszłam do ściany, aby odczytać napisy. Jak się zorientowałam były to
cytaty z piosenek, niektóre z nich znałam bardzo dobrze, bo pochodziły z
utworów, które naprawdę bardzo lubiłam, inne z tych kawałków, które zasłyszałam
gdzieś w radiu.
"If
we could only have this life for one more day
If
we could only turn back time"
Ten cytat mnie zainteresował, bo słyszałam go
tydzień wcześniej na żywo, stojąc i podziwiając sobie z boku sceny osobę, która
śpiewała te słowa. Kąciki moich ust delikatnie uniosły się ku górze, co nie
umknęło uwadze Tamsyn.
- Znasz ten kawałek? - spytała z zainteresowaniem,
idąc w moją stronę. Pokiwałam energicznie głową. - Lubię ich piosenki - wyznała
po chwili milczenia, pokazując mi kolejny napis.
"I wanna stay up all
night
And jump around until we see the sun" .
- Nie mogę przeboleć faktu,
że Liam Payne wychowywał się w Wolverhampton, a ja nie miałam okazji go poznać
- stwierdziła gorzko, a ja uśmiechnęłam się do niej pokrzepiająco.
- Może będziesz miała jeszcze szansę - odparłam,
co spowodowało, że ruda popatrzyła na mnie jak na wariatkę.
- Twoja wiara mnie zadziwia - odrzekła i położyła
się na łóżku, włączyła laptopa i puściła jakąś mało znaną mi piosenkę. Nie
zamierzałam zdradzać, że znam Liam'a Payne'a dość dobrze, owszem może i byłaby
to według niej bardzo interesująca informacja, do tego stopnia, że mogłabym
zostać zasypana całą masą pytań, a nie było mi do tego śpieszno. W tej chwili
mogłam sobie wyobrazić mniej więcej jak musiała czuć się Tamsyn, kiedy jej
koleżanki ciągle pytały o jej brata. Liam był dla mnie prawie jak brat, więc
mogłam doskonale wczuć się w rolę Tamsyn Fitrzpatrick.
- Też powinnaś wierzyć, może ci się to opłaci -
odparłam z uśmiechem, na co Tamsyn pokręciła tylko głową z niedowierzaniem.
- Nie wierzę, aż w takie szczęście. Wybacz. Po
prostu życie mnie do tego przyzwyczaiło, że to co dobre nie przydarza się mnie.
- mruknęła wzruszając ramionami i sprawdzając coś w komputerze. Ja niepewnie
usadowiłam się koło niej z lekką konsternacją.
- O czym ty mówisz? Masz wspaniałą, całą rodzinę,
dom, jesteś zdrowa, jak mniemam, możesz robić to, co kochasz, czegóż ty chcesz
więcej? - spytałam, nie mogąc zrozumieć toku jej rozumowania. Ta dziewczyna
nawet nie miała pojęcia jak ja chciałabym być na jej miejscu. Zwyczajnie nie
doceniała tego, że naprawdę miała szczęście.
- Chciałabym się otaczać normalnymi ludźmi,
ludźmi, którym mogę ufać. Wiesz jak to jest, kiedy każdy uważa cię za mniej
ważną? Mniej utalentowaną? Mniej wartą uwagi? Albo traktują cię jak powietrze?
Wiesz jak to być samotnym pośród innych? - wypowiedziała to wszystko niemal
jednym tchem, a w jej głosie wyczułam ogromny żal do ludzi i całego świata. Ta
dziewczyna rozpaczliwie poszukiwała kogoś bliskiego, podczas gdy ja przez
ostatni rok swoich bliskich potrafiłam odpychać od siebie, odgradzać się od
nich, uznając, że za bardzo przypominają mi o starym życiu, albo że będą
próbowali pocieszać i mówić, że wszystko będzie dobrze, a ja byłam przekonana,
że wcale tak nie będzie. I byłam pewna przy tym, że nikt nie będzie w stanie
zrozumieć mojego bólu i rozpaczy po utracie matki i przekreślenia marzeń. I
byłam z tym sama. Niewiarygodne, jak potrafiłam zrezygnować z tego, czego inni
desperacko szukali.
- Myślę, że coś mogę wiedzieć na ten temat -
odrzekłam. Tak jak ona właśnie, ja czułam się pracując w knajpie. Mniej ważna,
mniej utalentowana. Ba! Wręcz najgorsza we wszystkim co tylko robiłam. Nie
wiedziałam jednak co jest gorsze, całkowita obojętność ze strony innych czy też
ciągłe dawanie do zrozumienia, że jest się beznadziejnym.
- I co, nie odczuwasz potrzeby zrozumienia?
Pogadania z kimś, komu można zaufać?
- Przez dłuższy czas nawet nie zdawałam sobie z
tego sprawy, jak bardzo tego potrzebowałam. Dotarło to dopiero do mnie całkiem
niedawno, ktoś mi to uświadomił, a także sprawił, że w końcu poczułam się
zrozumiana – odpowiedziałam jej z cieniem uśmiechu na ustach.
- Masz szczęście.
- Po raz pierwszy od bardzo dawna. Dlatego właśnie
zaczęłam wierzyć, że tak czy inaczej każdego spotka coś dobrego - zakończyłam,
tym samym sprawiając, że Tamsyn posłała mi delikatny uśmiech, niewielki, ale
szczery. Bynajmniej nie złośliwy czy kpiący. Uznałam to za bardzo dobry znak.
Chwilę podyskutowałyśmy jeszcze o naszej ulubionej muzyce, aż w końcu zjawił
się Benjamin, który następnie zaciągnął mnie do swojego pokoju i przystąpił do
kolejnej lekcji. Powoli zaczynałam coś łapać i ku mojemu zaskoczeniu myliłam
się coraz rzadziej przy tych samych dźwiękach, co zmobilizowało mnie do dalszej
nauki.
Tym razem wyszłam od Fitzpatrick'ów bez zostawania
na kolacji, od razu po skończonej lekcji. Pożegnałam się grzecznie ze
wszystkimi, po czym wsiadłam na rower i odjechałam w stronę swojego domu. Z
gitarą na plecach było trochę ciężko, ale i tak żwawo pedałowałam, w rezultacie
docierając pod swój dom w zaskakującym tempie. Z oddali zauważyłam jakąś postać
krążącą pod moim domem, a może pod Liam'a, jednak im byłam bliżej tym
nabierałam pewności, że jednak ta osoba urządza sobie spacer właśnie pod moim
domem. Stała akurat tyłem, kiedy gwałtownie zahamowałam, ale i tak byłam w
stanie tą osobę rozpoznać. Był to nie kto inny jak Harry Styles, który odwrócił
się do mnie i posłał mi zawadiacki uśmiech. A jedyna myślą, która krążyła mi
wtedy po głowie było to, co on do jasnej cholery robił w Wolverhampton.
rozdział wspaniały jak zawsze ! czekam na więcej ! :)
OdpowiedzUsuńczekam na nastepny z niecierpliwoscia a rozdzial jak zawsze super :D
OdpowiedzUsuńWspanialy rozdzial. Pisz szybko bo nie moge sie doczekac. Do nastepnego!
OdpowiedzUsuńmmm końcóweczka mnie zaciekawiła na maxa :) czekam na kolejny
OdpowiedzUsuńpozdrawiam, Heaven.
Wybacz, że cię tak "zaniedbałam". Nie miałam ostatnio zbyt dużo czasu na nadrabianie zaległości, ale ot, gdy tylko złapałam wolną chwilę, wpadłam i zabrałam się za czytanie :D Jakżebym mogła postąpić inaczej? ^.^ Ach, więc tak. Cieszę się, że Audrey zaraziła się grą na gitarze od chłopaków. To chyba jeden z najlepszych sposobów, jakim mogła zapełnić wolny czas :D Cieszę się również, że Ben zadeklarował się, że ją pouczy. Za ciasta. Całkiem ciekawa forma zapłaty, btw. "Uczyłeś się żonglować talerzami, rozmawiając jednocześnie przez telefon?" Uśmiałam się jak nie wiem, ten fragment z chłopakami i rozmową przez telefon zdecydowanie poprawił mi humor ^.^ Siostra Benjamina wymiata. Dziewczyna z takim charakterkiem czuje się nierozumiana i samotna? A wydawałoby się, że tak pewne siebie osoby mają innych na pstryknięcie palcami. Albo może własnie to odstrasza innych? I ta postawa wobec dziewczyn, które podkochują się w jej bracie. Powaliłaś mnie fragmentem, w którym to Tamsyn porównuje Aud do trzynastolatki. Wyobrażałam ją sobie jako nieco bardziej... dorosłą z wyglądu? :D No cóż, skoro Aud nie podkochuje się po cichu w jej bracie, to może z tego wyjść całkiem ciekawa przyjaźń. Zwłaszcza, że Tamsyn już wyraziła ogromną chęć poznania bliżej koleżanki brata ^.^ Końcówka nieco zaskakująca. Ale to tłumaczy fakt, dlaczego Hazza nie próbował się dodzwonić do Aud. No cóż, wciągnęło mnie :d Nie pozostaje nic innego, jak lecieć i czytać dalej ^.^ Pozdrawiam cieplutko!
OdpowiedzUsuńAuch, wybacz tę przerażającą długość komentarza. Jakoś tak samo wyszło ^,^
Usuń